W poniedziałek - wyrok w sprawie katastrofy "Iskry" w 1998 r.
W poniedziałek Wojskowy Sąd Okręgowy w
Warszawie ogłosi wyrok na trzech wyższych oficerów wojsk
lotniczych, oskarżonych w sprawie katastrofy samolotu "Iskra", w
której zginęło dwóch pilotów.
07.12.2003 10:05
W dniu Święta Niepodległości, 11 listopada 1998 r., samolot "Iskra", lecący z Mińska Mazowieckiego na zwiad pogody przed defiladą innych maszyn nad placem Piłsudskiego w Warszawie, rozbił się pod Otwockiem po kilku minutach lotu w bardzo trudnych warunkach pogodowych. Zginęło dwóch doświadczonych pilotów - mjr Tomasz Pajórek i mjr Mariusz Oliwa. Mimo to nad miastem i trybuną honorową z najważniejszymi osobami w państwie przeleciały wówczas na bardzo małej wysokości dwa samoloty wojskowe Su-22. Dwa Migi-29 zawróciły, gdyż piloci uznali lot za zagrożenie życia.
Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie oskarżyła ówczesnego zastępcę dowódcy wojsk lotniczych gen. Mieczysława W. (który - według niej - wydawał tego dnia decyzje o lotach), dowódcę zgrupowania lotniczego w Mińsku Maz. płk. Jakuba M. oraz kierownika lotów z Mińska mjr. Jacka Sz. Zarzucono im nieumyślne spowodowanie katastrofy przez umyślne przekroczenie uprawnień i niedopełnienie obowiązków, a także spowodowanie groźby katastrofy maszyn, które leciały nad stolicą. Oskarżonym, którzy odpowiadali z wolnej stopy, grozi formalnie do 10 lat więzienia.
Przed sądem nie stanął ówczesny dowódca wojsk lotniczych gen. Kazimierz Dziok. Prokuratura umorzyła śledztwo wobec niego, uznała bowiem, że nie można mówić, by Dziok naruszył obowiązki lub nie dopełnił ich, przekazując 11 listopada dowodzenie gen. W., bo miało to "znikomą szkodliwość społeczną".
W trwającym ponad cztery lata procesie prokurator wojskowy zażądał kary półtora roku w zawieszeniu na trzy lata i 10 tys. zł grzywny dla gen. W., roku i trzech miesięcy w zawieszeniu na trzy lata i 5 tys. zł grzywny dla płk. M. oraz 1200 zł grzywny dla mjr. Sz. Prokurator, ppłk Krzysztof Parulski, uważa, że proces "w 100 proc. potwierdził zarzuty aktu oskarżenia".
Pełnomocnik wdów po pilotach, mec. Witold Rozwens, uznał żądania prokuratury za zbyt łagodne. Prosił sąd o "sprawiedliwy wyrok", który "byłby ostrzeżeniem na przyszłość". Dodał, że wie, iż żaden z oskarżonych nie trafi do więzienia. Powtórzył, że "ława oskarżonych jest zbyt krótka", bo brak na niej Dzioka.
Obrońcy oraz sami oskarżeni prosili o uniewinnienie. Gen. W., który nie przyznał się do zarzutów, twierdził, że to nie on wydał rozkaz sprawdzenia pogody przez "Iskrę", tylko Jakub M. Dodał, że 11 listopada formalnie nie dowodził, bo z pl. Piłsudskiego "sprawował tylko nadzór" nad lotami, a dowodził Dziok.
Według aktu oskarżenia, "Iskrę" niepotrzebnie wysłano na rozpoznanie pogody przed właściwą defiladą, mimo że już wcześniej rozpoznały ją MiG-29 i śmigłowiec. Zdaniem prokuratury, do lotu "Iskry" doszło wbrew regulaminom lotów i wcześniejszym wytycznym gen. W. Samolot nie miał odpowiednich urządzeń do lotu w złych warunkach atmosferycznych (m.in. radiowysokościomierza i systemu nawigacji satelitarnej GPS). Pilotom nakazano lot "poniżej minimalnej wysokości" z powodu niskiego pułapu chmur, w których występowało oblodzenie. Nie mieli oni uprawnień do latania na "Iskrach" w tak złych warunkach.
Gen. W. był na trybunie na pl. Piłsudskiego, a mimo to nie odwołał defilady. Zdaniem prokuratury, w przeddzień 11 listopada gen. W. mówił pilotom w Mińsku, że chodzi o "brawurowy przelot" w celu "wywarcia wrażenia" na zgromadzonych na trybunie, bo "od tego zależą perspektywy polskiego lotnictwa i skuteczność tworzącego się lobby lotniczego". Ppłk Parulski podkreślał, że M. i Sz. mogli nie wykonywać "przestępnych rozkazów" gen. W.
Proces trwał od początków listopada 1999 r. Z czasem media, które początkowo szczegółowo go relacjonowały, zaprzestały obsługi rozpraw.
Gen. W. został ostatnio przeniesiony do rezerwy przez szefa MON. Jakub M. też jest w rezerwie; tylko Jacek Sz. jest nadal w czynnej służbie w wojskach lotniczych.
Komisja MON stwierdziła, że przyczyną tragedii była utrata orientacji przez załogę, która nie włączyła instalacji odlodzeniowej czujnika przyrządów pokładowych. Sejmowa Komisja Obrony Narodowej uznała, że dla katastrofy zasadnicze znaczenie miały błędne decyzje dowództwa WLiOP. Za bezpośrednią przyczynę katastrofy uznano oblodzenie lub awarię tzw. sztucznego horyzontu.