W Polsce oszczędza się na ludzkim życiu - skutki reformy
Doświadczeni lekarze i ratownicy pogotowia ratunkowego nie mają złudzeń. Reforma organizacyjna pogotowia ratunkowego, którą do spółki przygotowywali Ewa Kopacz (57 l.) i Jerzy Miller (59 l.), jest zagrożeniem dla życia pacjentów! Troskę o ich zdrowie zastąpiło dbanie o pieniądze i tzw. oszczędności.
Twoje dziecko umiera ci na rękach, a rozpaczliwie wzywana karetka gubi się w drodze do twojego domu? Każda sekunda może decydować o Twoim życiu, gdy tracisz przytomność z powodu gorączki, a dyspozytor zastanawia się, czy rzeczywiście potrzebujesz pomocy? A może karetka zamiast z twojej miejscowości, wysyłana jest przez dyspozytora, który urzęduje dziesiątki kilometrów od twojego miasta?
Czyja to wina?
Tak jest, gdy urzędnicza bezmyślność i ślepy pęd do ograniczenia rzekomych „kosztów” zderzają się z rzeczywistością ludzkiego zdrowia i życia. Taka jest też dziś codzienność pogotowia ratunkowego, którą zafundowała nam - dziś udająca niewiniątko - marszałek sejmu a była minister zdrowia Ewa Kopacz i obecny wojewoda małopolski, były szef MSWiA Jerzy Miller. To oni w 2011 roku wdrażali, okryty już złą sławą, projekt SWD. Ten tajemniczy skrót oznacza „System Wspomagania Dowodzenia” i połączone z tym scentralizowanie ratownictwa medycznego. Projekt wszedł w życie z początkiem 2012 roku i niemal od razu zaczęły się problemy! Dlaczego? To wyjaśnia nam Jarosław Zapała (37 l.), były pracownik pogotowia ratunkowego, który przez 17 lat wykonywał zawód ratownika medycznego i dyspozytora. On i wielu innych mających fachową wiedzę alarmowali władze o niebezpieczeństwach związanych z wprowadzeniem „reformy”.
Absurd w pogotowiu
- System polega na tym, że dyspozytor wysyła dane na specjalny tablet do karetki. Tablet jest wyposażony w system GPS, który często myli kierunki czy adresy - opowiada Zapała. To jednak nie koniec szczegółów tej „reformy”. W wielu miejscowościach zlikwidowano dyspozytornie pogotowia. Co to oznacza ? Przerażony bliski umierającego człowieka np. w Skawinie, zamiast dodzwonić się do pogotowia w rodzinnej miejscowości, dzwoni w rzeczywistości do centrali w Krakowie. - Dopiero centrala informuje karetkę o potrzebie dojechania do pacjenta w miejscowości oddalonej od tej właściwej często kilkadziesiąt kilometrów! - ujawnia Jarosław Zapała.
Co na to biurokraci?
Przedstawiciele Wojewody Małopolskiego nie widzą problemu! Twierdzą, że centralizacja dyspozytorni ratownictwa medycznego została przeprowadzona świetnie, bo spowodowała lepszą organizację i bardziej ekonomiczne wykorzystanie posiadanych w Małopolsce zespołów ratownictwa medycznego. Tylko w ostatnim roku w Małopolsce doszło do przynajmniej kilku zgonów pacjentów, o które bliscy zmarłych oskarżają system pogotowia ratunkowego.
Polecamy wydanie internetowe Fakt.pl:
Hipokryta! Wojciech Penkalski co innego mówi, co innego robi!