PolskaW pogotowiu opiekuńczym skatowali kolegów

W pogotowiu opiekuńczym skatowali kolegów

Pogotowie opiekuńcze przy ul. Krokusowej w Łodzi. Z przepustki wraca nietrzeźwy 17-letni chłopak. Idzie do pokoju i z miejsca rzuca się z pięściami na 15-letniego kolegę. Przyłączają się do niego trzej kompani w wieku 12, 15 i 16 lat. "Przy okazji" bicie dostaje też inny 15-latek. Gdyby nie nagranie w telefonie komórkowym, sprawa nie wyszłaby na jaw, tak jak dziesiątki innych przypadków pobić i znęcania się w placówkach opiekuńczych i wychowawczych dla trudnej młodzieży.

W pogotowiu opiekuńczym skatowali kolegów
Źródło zdjęć: © WP.PL

Obrażenia nie są ciężkie, nie ma mowy o szpitalu, ale to przecież pogotowie opiekuńcze, gdzie powinny trafiać ofiary przemocy, dzieci, które uciekły z domu lub nie realizują obowiązku szkolnego. Ci dwaj chłopcy zamiast opieki dostali lekcję bicia.

- Winowajcy nie potrafili powiedzieć, dlaczego pobili kolegów - mówi Elżbieta Borowska, dyrektor Pogotowia Opiekuńczego nr 1.

Jeden z pobitych przebywa w pogotowiu opiekuńczym zaledwie od kilku dni. Stąd przypuszczenie, że napastnicy sprawili mu "chrzest" na powitanie, aby pokazać, kto tu rządzi. Drugi pobity jest cichym, spokojnym nastolatkiem.

Pobicie uszłoby sprawcom płazem, gdyby nie to, że 16-latek nagrał incydent telefonem. W poniedziałek padło podejrzenie, że mógł coś ukraść na terenie ośrodka, więc w jego pokoju przeprowadzono kontrolę. Trzej wychowawcy znaleźli komórkę i obejrzeli film z pobiciem. Wtedy 16-latek rzucił się na jednego z nich. Chwycił za koszulę i popchnął. Został powstrzymany przez pozostałych wychowawców, zaś szefowa placówki zaalarmowała policję.

- W telefonie były cztery filmy. Na trzech zarejestrowano pobicie jednego 15-latka, a na jednym drugiego - wyjaśnia sierżant Michał Szewczyk z zespołu prasowego KWP w Łodzi.

Podczas przesłuchania cała czwórka przyznała się do winy. Decyzją sądu 17-latek został aresztowany na trzy miesiące. 16- i 15-latek zostaną przeniesieni do innych placówek o zaostrzonym rygorze, zaś 12-latkowi nic nie można zrobić, gdyż jest zbyt młody, co oznacza, że nadal będzie w placówce przy ul. Krokusowej. Jej pracownicy nie mogą doczekać się lutego 2010 roku, gdy nastolatek skończy 13 lat i będzie mógł stanąć przed sądem dla nieletnich. - Cały czas daje się nam we znaki - mówi pedagog placówki Joanna Antosik. - Jest krnąbrny i wulgarny, rwie się do bicia, do wychowawców, do których zwraca się na "ty". Nękał swoją matkę i terroryzował uczniów i nauczycieli w szkole. Trafił do nas miesiąc po tym, jak wtargnął na stadion Widzewa z kanistrem benzyny, aby podpalić trybuny.

- Także z 17-latkiem są problemy - dodaje dyrektor Borowska. - Ojciec nie miał z nim kontaktu, a matka nie żyje. Wychowywał go pradziadek, którego uderzył młotkiem w głowę. Przebywa u nas od roku w oczekiwaniu na miejsce w domu dziecka. Był agresywny i nie wracał z przepustek, podobnie jak 15-latek, który uciekł od nas pół roku temu i w tym czasie kradł, napadał. Był nieuchwytny. Chyba tylko 16-latek, który popłakał się podczas przesłuchania, rokuje poprawę.

W placówce przy ul. Krokusowej nie brakuje opiekunów. Na 72 wychowanków w wieku 11-18 lat przypada 51 osób personelu. Jak to się stało, że doszło do pobicia? Zdaniem kierownictwa placówki, winna jest 40-letnia wychowawczyni, której nie było na miejscu podczas dyżuru.

- Miała dwie nagany i teraz groziła jej trzecia, co wiąże się ze zwolnieniem dyscyplinarnym - twierdzi zastępca dyrektora placówki Ewa Dalecka. - Czując co ją czeka za pozostawienie dzieci bez opieki, wychowawczyni złożyła wypowiedzenie i udała się na zwolnienie lekarskie, co oznacza, że nie będzie można zwolnić jej dyscyplinarnie.

Przemoc w pogotowiach opiekuńczych to już nie incydenty, ale codzienność. Zdaniem Krystyny Bartosik z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, winne jest prawo. Do pogotowia opiekuńczego trafia bowiem 90% młodzieży zdemoralizowanej, która nie powinna spędzić nawet minuty w takim ośrodku. Dla młodzieży, która ma na sumieniu czyny karalne, są placówki resocjalizacyjne, czyli młodzieżowe ośrodki wychowawcze lub młodzieżowe ośrodki socjoterapeutyczne. Tam jednak są kolejki. W skali kraju do MOW czeka 600 wychowanków, do MOS o trzystu więcej.

W Łodzi są trzy MOW, czyli placówki o najostrzejszym rygorze, dla ponad stu wychowanków - dla dziewcząt przy ul. Drewnowskiej, dla chłopców przy ul. Częstochowskiej i placówka przy ul. Łucji, gdzie po lutowym przypadku gwałtu na 16-letnim chłopcu ruszyła procedura likwidacyjna.

Placówki są przepełnione, dlatego sądy i kuratorzy kierują młodzież, która jest na bakier z prawem, do pogotowia opiekuńczego, gdzie powinny trafiać ofiary przemocy, dzieci, które uciekły z domu lub nie realizują obowiązku szkolnego, a nie małoletni przestępcy. W dodatku wychowawcy pogotowia opiekuńczego od 2004 roku nie mają prawa użyć siły w stosunku do podopiecznych, co mogą czynić opiekunowie z placówek resocjalizacyjnych.

- Zarówno Ministerstwo Pracy, jak i rzecznicy praw dziecka i praw obywatelskich popierają konieczność zmian w prawie, ale nic się nie zmienia. Nie zdziwię się, jeśli do podobnych zdarzeń, jak przy ul. Krokusowej, zacznie dochodzić częściej - mówi Krystyna Bartosik, kierowniczka oddziału pomocy rodzinie i dziecku łódzkiego MOPS.

Przemoc zarówno ze strony wychowanków, jak i wychowawców to codzienność w ośrodkach wychowawczych. Niestety, śledczy przeważnie nie mają możliwości ustalenia faktów. Młodzież nie chce zeznawać albo z pobudek honorowych, albo w obawie przed zemstą. Wychowawcy zaś siedzą cicho, bo chcą dalej pracować. W efekcie prokuratura umarza śledztwa z braku dowodów. Nie zgłaszają się ofiary, więc nie ma sprawców.

Niedawno prokuratura badała doniesienie przeciwko dwóm wychowawcom z pogotowia opiekuńczego przy ul. Krokusowej w Łodzi, którzy mieli rzekomo stosować przemoc wobec wychowanków pogotowia opiekuńczego. Rodzeństwo, 13-letni chłopiec i 11-letnia dziewczynka, miało być bite kijem po stopach. Wychowawca, który był świadkiem, został zwolniony z pracy, chociaż wcześniej otrzymywał nagrody za wzorowe wykonywanie obowiązków. Nieco wcześniej policja zatrzymała podopiecznego placówki, który uciekł z niej ze strachu przed znęcaniem się nad nim tych właśnie wychowawców. Nikomu nie postawiono zarzutów.

W lutym w ośrodku przy ul. Łucji w Łodzi nastolatki biły, poniżały, a później zgwałciły 16-letniego kolegę, który trafił do szpitala psychiatrycznego. Jego oprawcy zostali wysłani... na zimowiska. Gdy sprawa wyszła na jaw, trafili do izby dziecka, skąd uciekli.

W 2006 roku z pierwszego piętra placówki przy ul. Krokusowej wyskoczył 17-latek. Choć był zakrwawiony i interweniowało pogotowie, dyrekcja nie powiadomiła policji. Wcześniej dwóch 17-latków i 16-latek odpowiadali przed sądem za znęcanie się nad młodszym kolegą. Wkładali mu do odbytu nogę od krzesła i bili.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)