W maleńkiej osobie
Dzieci, które przyszły na świat w Wigilię, są wyjątkowe, bo nad ich narodzinami świeci Betlejemska Gwiazda. Czy wyjątkowa będzie też droga, którą pójdą przez życie? Zuzia, córeczka Bernadetty Cielątkowskiej w sobotę skończy roczek. Mama Zuzi mówi, że „wigilijna córeczka” jest najwspanialszym prezentem gwiazdkowym, jaki dostała w życiu.
Mama Zuzi wie, że nic nie dzieje się przez przypadek. Mała urodziła się przecież pod szczęśliwą gwiazdą. – Niech prowadzi ją przez całe życie – mówi. Zuzia miała urodzić się 21 stycznia, ale poród zaczął się wcześniej. Zeszłoroczną, pierwszą wspólną Wigilię mama z córką spędziły w szpitalu im. Rydygiera w Katowicach. – Niewiele z tej Wigilii pamiętam – śmieje się pani Bernadetta. – Zamiast wigilijnego barszczu, piłam tylko wodę. Ale w tym roku to sobie odbijemy.
Tegoroczna Wigilia znowu będzie nietypowa, bo po raz pierwszy – urodzinowa. Ze śmietankowym tortem z owocami dla solenizantki i czternastoosobową rodziną. Będą dziadkowie, wujkowie i ciocie, gromada dzieci. W przyszłym roku (już postanowione), Zuzia będzie obchodzić urodziny w pierwszy dzień świąt. To będzie szczególna wigilia Bożego Narodzenia dla Bernadetty Cielątkowskiej, Sabiny Janikowskiej i Marii Klimy. Trzech matek, które szczęśliwy los obdarował wigilijnymi dziećmi.
Bernadetta Cielątkowska ubiegłoroczne „wigilijne” narodziny Zuzi uważa za najlepszy prezent gwiazdkowy,jaki w życiu dostała. Dla Sabiny Janikowskiej, która ma urodzić jutro córkę, będzie to prezent dla jej nieżyjącego taty, który obchodził urodziny 26 grudnia. A Maria Klima, matka dwóch dorosłych już córek, doświadczona położna, przyjęła na świat tysiące dzieci, w tym kilkadziesiąt w Wigilie. I za każdym razem jest to cud...
U Cielątkowskich w tym roku po raz pierwszy w życiu obok karpia, makówek i barszczu stanie urodzinowy tort. Śmietankowy z owocami, zamówiony w dobrej cukierni. Dla Zuzi, która przyszła na świat rok temu, 24 grudnia. A właściwie wyskoczyła jak Filip z konopi, bo o miesiąc za wcześnie. – Ale to mój, a właściwie nasz najwspanialszy prezent pod choinkę. jaki w życiu dostałam – mama patrzy na córeczkę z czułością.
Mama Zuzi, Bernadetta, pamięta, jak Zuzia przyjechała do sali poporodowej z pielęgniarką, zwinięta niczym rogalik. Pamięta, że to był dla niej, młodej mamy, szok. Bo przecież jeszcze chwilę temu Zuzi nie było, a teraz leży obok i chce jeść.
Pamięta, że jej chłopak Andrzej, tata córeczki, płakał, nie wiadomo czy bardziej ze szczęścia czy może z emocji. Pamięta, że popatrzyła na to jej czerwone ciałko, łysą jak kolano główkę wielkości jej dłoni i jak liczyła ze strachem, czy mała ma wszystkie paluszki. Zuzia ważyła 2460 gramów i mierzyła 49 centymetrów. Kruszynka.
Pamięta, jak zaskoczyło ich to macierzyństwo, choć na nie czekali przecież wytęsknieni. Ale przecież nie byli jeszcze przygotowani, nie mieli wypranych ciuszków ani kupionego wózka, wszystko miało być dopięte na ostatni guzik po Nowym Roku. Tylko łóżeczko stało już w kącie pokoju.
23 grudnia 2004 roku, około 1 w nocy, Bernadetcie odeszły wody. Andrzej się śmiał. Ale przewertowali książkę o porodach i wszystko stało się jasne. Andrzej poleciał do ojca po samochód, pognali do szpitala. USG wykazało, że poród się zaczął, a Zuzia ułożyła się poziomo i trzeba pomóc jej się urodzić. Bernadetta leżała w sali, czekała na decyzje lekarzy, w tym czasie urodziły trzy kobiety. O godz. 10 na świat przyszła Zuzia.
Pani w Urzędzie Stanu Cywilnego upierała się, że Zuzia powinna mieć na imię Ewa. Aż w końcu stanęło na tym, że Zuzia nie będzie miała drugiego imienia. Sama je sobie kiedyś wybierze. Tegoroczne święta będą u Cielątkowskich najważniejsze. Urodzinowe, pierwsze. W przyszłym roku, już postanowione, urodziny Zuzi obchodzić się będzie w pierwszy dzień świąt. No więc jutro w dużym pokoju u Cielątkowskich staną dwa stoły. Gości będzie 14. Dziadkowie, wujkowie i ciocie, chmara dzieci. Pośrodku Zuzia w malinowej sukieneczce. Ma już osiem ząbków, chodzi i wszystko ją ciekawi. Świat cały. Słucha taty i wujka.
Od chrzestnej dostanie złote kolczyki, od rodziców chyba konia na biegunach. Bernadetta Cielątkowska wie: – Zuzia urodziła się idealnie. Nie ma lepszej daty. I dodaje ze śmiechem: – Może w przygotowaniu świąt trochę przeszkadza, ale wigilijne urodziny będą jej w życiu sprzyjać. Urodziła się w końcu pod szczęśliwą betlejemską gwiazdą. Nie przez przypadek.
Zuzia pojawiła się na świecie nieoczekiwanie, w sposób kompletnie niezaplanowany. Ale chyba sam Bóg wmieszał się w to pojawienie. Był maj. Sabina Janikowska, mama Zuzi i siedmioletniej Paulinki, pamięta ten czas szczególnie. Kiedy dowiedziała się, że nosi w sobie Zuzię, umierał jej ukochany tata Józef. Nie zdążył się ucieszyć z wnuczki. Zmarł dwa tygodnie później. Dziadek Zuzi miał urodziny 26 grudnia, Zuzia ma przyjść na świat w... Wigilię, czyli właściwie jutro. Ale kto wie, co się wydarzy. – To prezent dla taty – przez chwilę pani Sabina uśmiecha się smutno, gładząc się po brzuszku, w którym jeszcze mieszka córeczka. Mówi się przecież, że narodziny dziecka to przeciwieństwo śmierci. Czy można szukać bardziej dobitnego przykładu?
U Janikowskich święta Bożego Narodzenia w tym roku stoją pod wielkim znakiem zapytania, a właściwie na głowie. O wszystkim zdecyduje Zuzia. Czeka już na nią łóżeczko w sypialni rodziców, ubranka i zabawki, nowa szafka i fotelik do samochodu. Pod choinką Paulinka położy pluszową zabawkę. Bo jedna jest dla niej, a druga dla siostrzyczki.
Pan Darek, tata Zuzi i Paulinki, nie wyjeżdża w delegacje, właściwie cały w nerwach, bo to się może zacząć już, już. W telefonie ma numer komórki do wspaniałej położnej, pani Małgosi Polak. Bo pani Sabina z wykształcenia też jest położną, chociaż w zawodzie nie pracuje. – Oj, już bym chciał mieć dziewczyny w komplecie. Całe i zdrowe – śmieje się pan Darek. Torba dla żony spakowana, wystarczy wrzucić ciuszki dla małej, puder i kocyk. Pan Darek ostatnio zapytał żony: – A jak urodzi się syn? – zastanawiał się na głos. – To jak go nazwiemy? Józef. Na pewno Józef. Po dziadku, a może za dziadka, którego miejsce zajmie.
Maria Klimza w latach 70. odbierała w szpitalach-molochach jeden poród za drugim. Kobiety rodziły na stołach chirurgicznych, bo brakowało łóżek. Potem leżały na korytarzach albo w szpitalnej kuchni. Ale w „fabryce dzieci” trudno celebrować nowe życie. Tu, w cichej domowej atmosferze jedynej w Polsce Izby Porodowej w Lędzinach poród jest chwilą skupienia, a narodziny – wielkim świętem. Rodzi się nie tylko nowy człowiek, ale i więź. Pacjentki pamiętają o kartkach na święta dla ukochanej położnej, czasem wpadną pokazać, jak maleństwo raczkuje, ciastem poczęstować.
Żartują z lekarzem, że poród jest jak chodzenie na linie nad przepaścią. Trzeba mieć nos, doświadczenie i dziesięć palców. Maria Klimza, położna od 34 lat, wie, że są porody łatwe i trudne, ale najpiękniejsze są te naturalne, bo budują większą, mocniejszą więź między matką i dzieckiem. Ważne jest światło, jeszcze ważniejsza cisza i obecność bliskich. To komfort dla matki i mniejszy szok psychiczny dla dziecka, które po dziewięciu miesiącach opuszcza bezpieczne schronienie.
Kiedy przyjeżdża ciężarna, Maria Klimza cały czas się uśmiecha, pogłaszcze po ręce, zaproponuje herbatę i prysznic. Uspokaja męża. Mówi cicho, spokojnie, jakby ów spokój miał spłynąć na matkę i dziecko.
Tu nie pachnie szpitalem, nie kręcą się lekarze, nie trzaskają drzwi. Tutaj w tygodniu porodów jest kilka – dwa, trzy, może cztery. Zawsze to jak święto.
Maria Klimza wie, że kto nie rodził, nie zrozumie, jak rzeczą niewyobrażalnie istotną jest trzymanie rodzącej za rękę albo słowa, niby banalne, „wszystko będzie dobrze”. Położna jest jak matka. Przyjeżdżają wystraszone, obolałe. Trzeba je uspokoić, wyciszyć, skierować myśli nie na strach o bólu, ale o tym, że to być może najważniejsza chwila w życiu. Zapewnić intymność. Atmosfera jak w domu kobiecie pozwala się rozluźnić, spokojnie przejść ból porodu i odczuwać radość z maleństwa – mówi z uśmiechem Maria Klimza.
Kilka lat temu w Wigilię rano przyszła rodząca. Pojawiły się skurcze. Chciała być w domu, z mężem, z dziećmi, które zostały w domu. Pani Maria poradziła: – Myśl, że teraz nie urodzisz. Wszystko jest kwestią umysłu. Pacjentka poszła do domu, spędziła Wigilię z rodziną. Wieczorem wróciła i urodziła. Takie cuda też się zdarzają.
Maria Klimza zastanawia się, czy może być coś piękniejszego niż płacząca ze szczęścia matka, której położono na piersi jej nowo narodzone dziecko. Myśli, myśli i nic jej do głowy nie przychodzi.
Izabela Kacprzak