"W Libii złamano zasadę sztuki wojny"
Podczas interwencji państw koalicji w Libii złamano zasadę sztuki wojennej mówiącej o jedności dowodzenia - uważa gen. Bolesław Balcerowicz, były rektor Akademii Obrony Narodowej w Warszawie, wykładowca w Instytucie Stosunków Międzynarodowych UW.
22.03.2011 | aktual.: 22.03.2011 14:25
Kraje NATO nie doszły w poniedziałek do porozumienia w sprawie przejęcia przez sojusz koordynacji akcji ustanawiania nad Libią strefy zakazu lotów, jeśli z tej roli wycofają się Stany Zjednoczone. USA sygnalizują taki zamiar.
Rafał Lesiecki: Wygląda na to, że nikt nie chce przejąć dowodzenia nad akcją w Libii. Do tej pory też nie było jasno określonego dowództwa militarnego. Jak pan to ocenia?
Gen. Balcerowicz: To jest zadziwiająca historia z perspektywy wojskowej. Czuć wyraźnie, że doraźnie polityczne cele rzutowały na pewne złamanie kanonów sztuki wojennej. Jedna z nich powiada o jedności dowodzenia. Pierwsza faza tej operacji była bardzo prosta, dlatego bez wielkiej koordynacji rzecz się udała. Chodziło o ostrzelanie iluś wytypowanych celów. Cała koordynacja polegała na rozdzieleniu celów i później podzieleniu w czasie poszczególnych akcji. Charakterystyczne jest to, że dzisiaj nikt się nie przyznaje do sprawowania dowodzenia nad całością. Mnie jako wojskowego to zaskakuje.
Kolejna faza, jeżeli nie nastąpi eskalacja - a być może nastąpi nawet deeskalacja działań, to jest też niewykluczone - będzie polegała na wymuszeniu strefy zakazu lotów, czyli patrolowaniu przestrzeni powietrznej. Jak do tej pory to jest operacja dosyć nieskomplikowana. Ale jeżeli jest to operacja wielonarodowa i angażująca różne rodzaje sił zbrojnych, tu już jest potrzebna koordynacja. Także na poziomie politycznym - nie tyle doradztwa, co po prostu nadzoru politycznego. W tej chwili zamiast tego prawdopodobnie są polityczne komendy, polityczne rządzenie.
Czy ta operacja może dalej toczyć się bez jedności dowodzenia?
Nie. W tej fazie to się toczy, ale potem zaczną się codzienne kłopoty. Każda operacja wojskowa ma to do siebie, że są krótkie fazy dynamiczne, a potem okresy mało spektakularne, można powiedzieć, wojenna nuda. Tą wojenną nudą ktoś musi zarządzać. (...) Kontrola przestrzeni powietrznej może trochę potrwać. To zależy od tego, jak Kadafi będzie się trzymać, a ma szanse, zwłaszcza z perspektywy wojskowej. Kto teraz Kadafiemu coś zrobi? Siły koalicji są w powietrzu, ale siły Kadafiego są na lądzie. Kto przyjdzie go "wykurzyć"?
Uważa pan, że możliwa jest interwencja lądowa wojsk koalicji? Niektórzy komentarzy dopuszczają taki scenariusz.
Jest on dosyć prawdopodobny; chociaż dzisiaj księżycowo wygląda scenariusz, że Libia podzieli się na pół, nastąpi zawieszenie broni między stronami i trzeba będzie wyznaczyć siły nadzorujące zawieszenie broni. Tak, jak to miało miejsce na Bliskim Wschodzie w latach 40. XX w. i w szeregu klasycznych oenzetowskich operacjach. Tylko wtedy - do tych operacji nie należy wprowadzać NATO czy UE - a poprosić Unię Afrykańską, Ligę Arabską czy ECOWAS (Wspólnotę Gospodarczą Krajów Afryki Zachodniej), ta ostatnia z powodzeniem prowadziła operację pokojową w Liberii.
Ktoś w końcu przejmie dowodzenie nad tą misją. Niekoniecznie będą to Amerykanie, jeśli już to będą ubrani w niebieskie płaszcze z napisem "NATO". Tak, jak to zrobili w Afganistanie. Tam jeszcze dwa lata temu mieliśmy dwie osobne operacje - amerykańską Enduring Freedom i natowską ISAF. Amerykanie poszli po rozum do głowy, połączyli jedno z drugim, dowodzenie przejęło NATO, czyli też Amerykanie.
By wyegzekwować strefę zakazu lotów, wystarczą siły i środki francuskie. Ale na Morzu Śródziemnym rządzi amerykańska 6. Flota. Tu Amerykanie nie mogą odpuścić prestiżu.
Jest gotowe jedno dowództwo, które mogłoby już dawno przejąć komendę - to dowództwo regionalne NATO w Neapolu. Nie trzeba tworzyć specjalnego organu. Baza jest gotowa, łącznie z infrastrukturą, łącznością i admirałem, oczywiście amerykańskim.
Rozmawiał Rafał Lesiecki