"W Libii każdy jest zagrożony, niezależnie od pochodzenia"
Z Katarzyną Kopańską z Łukowa, która w środę wróciła z Libii do Polski, rozmawia Kamil Krupa.
Kiedy zdecydowali się Państwo wrócić do kraju?
Bilety kupiliśmy w niedzielę, kiedy sytuacja zaczęła się coraz bardziej pogarszać. Nie sądziliśmy, że zrobi się aż tak groźnie. Na początku w Trypolisie było bardzo spokojnie. Nic się nie działo. Do chodziły do nas informacje, że zamieszki trwają w Bengazi, wschodniej prowincji Libii. Myśleliśmy, że to minie i wszystko wróci do normy.
Było jednak coraz bardziej niebezpiecznie?
W naszej dzielnicy, na przedmieściach Trypolisu, w zasadzie nic groźnego się nie działo. Kiedy ten ruch dotarł do miasta, dochodziło do zamieszek, ale tylko w centrum. Ludzie gromadzili się w różnych miejscach. Mieliśmy też sygnały od znajomych, że coś się dzieje. Obserwowaliśmy to wszystko na bieżąco. Na początku były to jednak pokojowe protesty. Dowiedzieliśmy się, że na przeciwko protestujących wychodzą zwolennicy Muammara Kaddafiego. Jak ludzie wyszli na ulice, to pojawiło się tam też wojsko i zaczęło strzelać. Przyjechali też najemnicy i strzelali do ludzi. Działo się to jednak tylko w nocy. Wtedy słyszeliśmy strzały i krzyki ludzi. Czasem widywaliśmy grupy mężczyzn uzbrojonych w kije i pałki, którzy szli w kierunku centrum miasta. W dzień panował spokój. Pozamykane były tylko sklepy, a na stacjach benzynowych tworzyły się olbrzymie kolejki.
Czy jako cudzoziemcy czuliście większe zagrożenie?
Nasze pochodzenie nie miało żadnego znaczenia. W tłumie nikt nie będzie patrzył, czy ma do czynienia z Libijczykiem czy obcokrajowcem. Każdy jest tak samo zagrożony. Dlatego z uwagi na własne bezpieczeństwo, zdecydowaliśmy się nie zapuszczać w okolice centrum, ale zostać na przedmieściach.
Jak wyglądała ucieczka z Libii?
Kiedy zamieszki dotarły do Trypolisu, stwierdziłam, że nie będę na nic czekać, tylko od razu wracam z dziećmi do Polski i to najbliższym samolotem. W niedzielę zarezerwowaliśmy bilety. Internet wtedy jeszcze działał. Kiedy mąż pojechał je odebrać, okazało się, że już jest bardzo gorąco, ale lot miał się odbyć, a my spokojnie mieliśmy wrócić do kraju. Z godziny na godzinę było jednak coraz gorzej. Wtedy stwierdziliśmy, że trzeba ewakuować się jakoś inaczej, bo inaczej nie doczekamy do naszego wyjazdu. Byliśmy w ambasadzie, gdzie otrzymaliśmy pełną pomoc i zostaliśmy wciągnięci na listy samolotów lecących do innych krajów.
Z doniesień medialnych wynikało, że nie można się było nigdzie dzwonić.
Tam jest dwóch operatorów. Jeden nie działał w ogóle, drugi z dużymi przerwami. Telefony przestały funkcjonować pod koniec naszego pobytu. Zablokowany był też internet.
Weszliście na pokład holenderskiego samolotu wojskowego? Trudno było dotrzeć na lotnisko?
Tak, pomogli nam nasi przyjaciele. Torowali nam drogę. Na samym lotnisku była demonstracja. Widziałam żołnierzy, broń, pałki. Nawet ja dostałam pałką po plecach, niechcący. Padły strzały. Wojskowy holenderski samolot na początku zabierał tylko Holendrów, ale zostało tam parę miejsc. Wtedy, jeśli po prosili o pomoc obywatele Unii Europejskiej, to ich zabierali. Ludzie koczowali i czekali na taką okazję, panowała zasada kto pierwszy, ten lepszy.
Byli tam oprócz Was jeszcze inni Polacy?
Tak, nawet wracaliśmy z Polakami, którzy byli zatrudnieni przez spółkę PGNiG.
Jak to się stało, że znalazła się Pani w Libii?
Mój mąż pracował tam na kontrakcie. Po jakimś czasie do niego dołączyłam. W Libii razem z dziećmi spędziłam ostatnie dwa lata.
Jak Pani wspomina ten czas?
Bardzo dobrze nam się tam żyło. Nie mogliśmy narzekać. Nasz najstarszy, 4-letni synek, zaczął chodzić do międzynarodowego przedszkola. Ludzie bardzo sympatyczni. Otwarci i mili. Wręcz fantastyczni. Gdyby nie oni, to nawet nie dotarlibyśmy na lotnisko. Pomogli nam znajomi i Libijczycy z firmy mojego męża.
Wszystko, co mieliście, zostawiliście w Trypolisie.
Przyjechaliśmy z niewielkim bagażem. Jedynie z niedużą walizką. Była ewakuacja, więc nie mieliśmy możliwości zabrania naszego dobytku. Zostawiliśmy tam wszystko.
Jak teraz będzie wyglądało Pani życie w Polsce?
To dobre pytanie. Przyznam szczerze, że nie mam pojęcia. Nie planowaliśmy żadnego wyjazdu stamtąd. Zostaliśmy z tego świata wyrwani. Teraz zatrzymaliśmy się w naszym mieszkaniu w Warszawie.
Czy w Libii dawało się odczuć, że w kraju panuje reżim?
Nie. Moim zdaniem, było normalnie i spokojnie. Nawet dużo policji na ulicach nigdy nie widzieliśmy. Taki spokojny, normalny kraj. Poza tym, jest bardzo ładny i bardzo miło go będę wspominać.
Polecamy w wydaniu internetowym: http://www.naszemiasto.pl/