W Kijowie wciąż wyrastają namioty
Wołodymyr z Tyśmienicy na zachodniej Ukrainie
jest w miasteczku namiotowym na głównej ulicy Kijowa,
Chreszczatyku, od samego początku.
05.12.2004 | aktual.: 05.12.2004 13:45
Gdy przed dwoma tygodniami ukraińska opozycja wyprowadziła swoich zwolenników na ulice, by protestowali przeciwko sfałszowaniu drugiej tury wyborów prezydenckich 21 listopada, ten 40-letni inżynier nie wahał się ani chwili.
Byłem na wiecu, na który przyszło na Plac Niepodległości 200 tys. osób. Przez kilka minut patrzyłem, jak studenci ustawiali namioty na Chreszczatyku. Oni nawet nie wiedzieli, jak zamocować namioty na asfalcie, żeby wiatr ich nie porwał - powiedział.
My z obwodu iwano-frankowskiego, a takich w Kijowie pracuje dużo, byliśmy gotowi na taki rozwój wydarzeń. Główne zadanie: pomóc i zrobić wszystko, aby akcja nie załamała się po kilku dniach. Ludzi z zachodniej Ukrainy jest tu dużo i myślę, że to oni robią atmosferę, chociaż nie mogę powiedzieć złego słowa na kijowian, czy na osoby z innych regionów - mówił Wołodymyr.
3-5 tys. osób
Pytany, jak długo wytrzymają, odpowiada, że tyle, ile będzie trzeba. Po chwili zastanowienia przyznaje jednak, że entuzjazm po czternastu dniach protestu jest mniejszy niż na początku. Dobrze, że Sąd Najwyższy ogłosił powtórkę drugiej tury 26 grudnia, to ludziom dodało otuchy, bo jest jakiś konkretny termin - powiedział.
W miasteczku namiotowym mieszka stale 3-5 tys. osób. Nikt nie jest w stanie przebywać tu bez przerwy. Ludzie wychodzą choćby na parę godzin. Czy był jakiś kryzys? Nie. Nie było takiego momentu, żeby miasteczko opustoszało - mówi obozowy strażnik Taras z apaszką młodzieżowej organizacji "Pora" (Już czas)
na szyi.
To prawda, że część ludzi wyjeżdża, inni przyjeżdżają. Każdy ma jakieś pilne sprawy. Nikt nie jest tu trzymany siłą - dodaje.
Taras rozpoczął w niedzielę rano 24-godzinną służbę przy wejściu do miasteczka, dokąd wpuszczani są m.in. dziennikarze. Doba służby, doba odpoczynku i tak na zmianę. Pije gorącą herbatę, bo czuje, że bierze go grypa.
Zdrowie to poważny problem dla obozowiczów. 19-letnia studentka medycyny Switłana praktycznie bez przerwy ma pacjentów w punkcie pierwszej pomocy. Przychodzą z bólem gardła, kaszlem, katarem. Mieliśmy na szczęście tylko jedno zapalenie płuc. Trzymamy się- mówi w przerwach między badaniem kolejnych pacjentów.
Są też Polacy
W obozowisku na Chreszczatyku są też Polacy. Wojciech z Warszawy przyjechał dopiero w niedzielę rano i jest jeszcze oszołomiony. To zupełnie niesamowite. Tyle życzliwości, serdeczności, o Polakach mówią jak najlepiej - powiedział ten absolwent geografii Uniwersytetu Warszawskiego.
Z Kijowa wyjechała już grupa studentów z Krakowa, która wsławiła się kawaleryjską szarżą na demonstrację zwolenników premiera Wiktora Janukowycza. Na szczęście nikt nie ucierpiał i o manifestacjach na Ukrainie wciąż można mówić, że mają pokojowy charakter.
Na samym Chreszczatyku stoi jeden namiot udekorowany polską i ukraińską flagą z napisem w języku ukraińskim "Lublin". Bardzo często pokazuje go niezależna telewizja 5. Kanał. Masz pecha - powiedział Taras, który oprowadzał korespondenta Polskiej Agencji Prasowej po obozowisku. - Tu mieszkają Polacy i Ukraińcy studiujący w Polsce, ale zdaje się, że gdzieś wyszli.
Namiot nie był jednak pusty. Ze środka dochodziło głośne chrapanie - nikt nie odważył się budzić tych, którzy kolejną noc spędzili na mrozie.
Arkadiusz Prusinowski