W Gdańsku ruszył proces oskarżonych o porwanie szefa gangu narkotykowego
Przed gdańskim sądem ruszył proces pięciu mężczyzn oskarżonych o to, że siedem lat temu porwali w Hiszpanii Artura B. - nieżyjącego już domniemanego szefa gangu narkotykowego. B. został uwolniony za 500 tys. euro okupu. W zemście za porwanie zginął zleceniodawca.
Pierwotnie akt oskarżenia sporządzony przez gdańską prokuraturę apelacyjną obejmował sześciu sprawców porwania. Jeden z oskarżonych - odpowiadający z wolnej stopy, nie stawił się jednak we wtorek w sądzie (był to drugi termin, na który nie przybył), a z ustaleń policji wynikało, że nieznane jest miejsce jego pobytu. W tej sytuacji Sąd Okręgowy w Gdańsku zdecydował o wyłączeniu do odrębnego postępowania sprawy mężczyzny i zarządzeniu za nim poszukiwań. Proces w sprawie pozostałych pięciu oskarżonych ruszył we wtorek.
Tuż po rozpoczęciu rozprawy jeden z głównych oskarżonych, karany już wcześniej kilkakrotnie Jacek W. złożył jednak wniosek o możliwość nagrywania całości procesu. W. uzasadnił wniosek doświadczeniami z wcześniejszych procesów, w których był oskarżonym i niedokładnością powstających w ich trakcie stenopisów.
Sąd wyjaśnił, że - z braku sal wyposażonych w kamery, ze strony sądu nie ma możliwości utrwalania przebiegu rozpraw. Sąd zgodził się jednak, by obrońca oskarżonego korzystał w tym celu z dyktafonu. Obrońca, zapytany przez sąd, czy jest w stanie kupić wspomniane urządzenie od ręki, odpowiedział odmownie i w tej sytuacji rozprawa została odroczona.
Pochodzący z Gdyni Artur B. ps. Artuś, w opinii śledczych, był szefem gangu, który w latach 1999-2005 sprowadził z Ameryki Południowej i sprzedał m.in. na terenie Polski, Holandii i Szwecji przynajmniej kilkaset kilogramów różnego rodzaju narkotyków. W 2006 r. w obawie przed aresztowaniem Artuś uciekł za granicę, gdzie ukrywał się do wiosny 2012 r., kiedy to zatrzymano go na terenie Hiszpanii i przewieziono do Polski. Zmarł kilka miesięcy po aresztowaniu.
Z ustaleń prokuratury wynika, że w lutym 2008 r., gdy ukrywał się wraz ze swoją partnerką w miejscowości Calpe w Hiszpanii, został zatrzymany przez grupę uzbrojonych i przebranych w stroje zbliżone do ubiorów hiszpańskiej policji, mężczyzn. Napastnicy, którzy okazali się przebierańcami porwali B. i zabrali należące do niego i jego partnerki cenne przedmioty: biżuterię; laptopy, mercedesa klasy S, pieniądze oraz kilogram kokainy.
Porywacze zażądali też 500 tys. euro okupu. B. został wypuszczony po kilkunastu dniach, po tym, jak jego dobry znajomy przekazał pieniądze. Z ustaleń śledczych wynika, że "Artuś" szybko dowiedział się, iż za jego uprowadzeniem stał jego znajomy Dariusz R. ps. Rusił (znany w trójmiejskim światku przestępczym m.in. z handlu narkotykami), który postanowił w ten sposób odzyskać od "Artusia" stary dług.
Zdaniem śledczych "Artuś" zemścił się na "Rusile" doprowadzając do jego śmierci. Kilka miesięcy po porwaniu - pod pozorem pojednawczego spotkania, zaprosił go do Amsterdamu, gdzie Dariusz R. został śmiertelnie pobity. Jego ciało wrzucono do walizki, którą porzucono w jednym z amsterdamskich kanałów. Zeznania świadków i zabezpieczone ślady wskazują, że w śmiertelnym pobiciu R. brał udział m.in. Artur B.
Postępowanie ws. zabójstwa "Rusiła", które holenderska policja przekazała gdańskiej prokuraturze, nadal trwa.
Oskarżeni o udział w porwaniu Artura B. mężczyźni - znajomi "Rusiła", mają dziś od 31 do 61 lat. W większości byli oni wcześniej karani. Za uprowadzenie Artusia grożą im kary od 3 do 15 lat pozbawienia wolności.
Po zatrzymaniu w Hiszpanii w czerwcu 2012 r. 38-letni wówczas "Artuś" trafił do więzienia w Sztumie. Mężczyzna przez wiele dni odmawiał przyjmowania jedzenia (według mediów rodzina "Artusia" twierdzi, że ten chorował na bulimię), a pewnego dnia, wstając osłabiony z pryczy, przewrócił się uderzając głową w ścianę: doszło do uszkodzenia rdzenia kręgowego i 22 sierpnia mężczyzna zmarł w szpitalu.
W czasie przesłuchań "Artuś" zaprzeczał jakoby kiedykolwiek został porwany. Prokuratorzy sądzą, że nie chciał tego przyznać ze względów honorowych. Także rodzina i znajomi zaprzeczali jakoby doszło do porwania. Dopiero po śmierci B. jego bliscy przyznali, że do uprowadzenia rzeczywiście doszło i wyjawili szczegóły zdarzenia.
Po śmierci Artura B. prowadzone przeciwko niemu śledztwa zostały umorzone.