"W firmach wynajmowanych przez kopalnie pracują niedoświadczeni ludzie"
Przedstawiciele górniczych związków zawodowych, obecni na miejscu katastrofy w kopalni "Halemba", zwracają uwagę na dużą liczbę wypadków w prywatnych firmach, pracujących na zlecenie kopalń. Szef górniczej "Solidarności" Dominik Kolorz zaznacza, że w takich firmach często pracują młodzi - niedoświadczeni i bez odpowiednich kwalifikacji - pracownicy.
Szef firmy Mard, Marian Długosz nie zgadza się z sugestiami, że jego firma była źle przygotowana do robót i zapewnia, że wszystkie procedury i zasady sztuki górniczej były respektowane.
Wśród 23 górników, którzy znaleźli się w rejonie wybuchu metanu, 15 to pracownicy prywatnego Górniczego Przedsiębiorstwa Usługowo- Handlowego Mard w Rudzie Śląskiej, zatrudniającej w sumie ok. 130 osób.
Długosz nie zgadza się z sugestiami, że jego firma była źle przygotowana do robót lub zatrudniała niewykwalifikowanych pracowników. Zapewnił, że wszystkie procedury i zasady sztuki górniczej były respektowane. Byliśmy dobrze przygotowani, a wszyscy pracownicy mieli odpowiednie kwalifikacje i umiejętności - powiedział.
Działamy od czterech lat i specjalizujemy się właśnie w likwidacji ścian w kopalniach. W "Halembie" zlikwidowaliśmy już trzy ściany, w dawnej kopalni "Kleofas" - cztery, w kopalni "Knurów" - trzy. Mamy doświadczenie i odpowiedni sprzęt. Zawsze prowadzimy prace zgodnie z przepisami, pod odpowiednim dozorem. Tak było i tym razem - dodał Długosz.
Szef górniczej "Solidarności" Dominik Kolorz ocenia jednak, że pracownicy firm usługowych są w gorszej sytuacji niż załogi kopalń. Firmy te nie respektują układów zbiorowych, górnicy zwykle mniej zarabiają i są pozbawieni niektórych świadczeń.
Według Kolorza, wśród ofiar wtorkowego wybuchu metanu są osoby bardzo młode, bez doświadczenia, a także np. górnicy, którzy od dawna powinni być na emeryturze. Prowadzi to do wniosku, że rygory zatrudniania i pracy w tych firmach są rozluźnione w stosunku do zasad obowiązujących w kopalniach.
Mniej więcej od połowy lat 90. na szeroką skalę zatrudnia się w kopalniach ludzi o niskich kwalifikacjach lub w sędziwym wieku, niejednokrotnie emerytów, tylko i wyłącznie po to, by zbić koszty - powiedział Kolorz.
Według niego, funkcjonowanie firm okołogórniczych powinna wyjaśnić przede wszystkim Państwowa Inspekcja Pracy, a być może też prokuratura. Chodzi m.in. o sprawdzenie, czy właściwie jest tam sprawowany nadzór i czy przestrzegane są przepisy.
To jest ekonomia za wszelką cenę, która zapewne ma też pośredni wpływ na bezpieczeństwo. Skoro na miejscu robót była kadra inżynieryjno-techniczna o bardzo wysokich kwalifikacjach, m.in. specjaliści od wentylacji i od tąpań, to znaczy że zagrożenie było bardzo duże, a roboty bardzo trudne - ocenił Kolorz.
Według niego, pracownicy zewnętrznych firm są zwykle bardzo słabo opłacani i źle wyposażeni. Płaci się im pensje rzędu 700-800 zł. Niejednokrotnie sam widziałem przypadki, że ludzie z różnych zewnętrznych firm zjeżdżali na dół w trampkach i dżinsach, nie mając nawet odzieży roboczej. Tym firmom płaci się odpowiednie pieniądze, ale zazwyczaj bywa tak, że właściciele firm zarabiają krocie, a pracownicy to tacy niewolnicy, którzy za chwilę będą zarabiali mniej niż w Chinach - skomentował.
Negatywnie o funkcjonowaniu w kopalniach zewnętrznych firm wypowiada się też szef związku "Sierpień 80", Bogusław Ziętek. Często najbardziej niebezpieczne prace wykonywane są przez zewnętrzne spółki, które choć zatrudniająáwykwalifikowanych górników, nie zapewniają im warunków pracy, płacy, a często również wyposażenia i BHP takiego samego, jak obowiązuje górników, zatrudnionych przez kopalnie - ocenił.
Według niego, na ocenę okoliczności wypadku składa się także to, że dyrekcja kopalni wiedziała o zagrożeniach, występujących w rejonie katastrofy. Zdecydowano jednak o wydostaniu stamtąd wartego ok. 70 mln zł sprzętu. Właśnie przy jego demontażu pracowali górnicy. Ziętek przypomniał, że zaprzestano wydobycia węgla z tej ściany, ze względu na zagrożenia tam występujące. Miała ona czwarty - najwyższy stopień zagrożenia metanowego, w ocenie górników była jednak znacznie groźniejsza, niż inne ściany, o tej samej kategorii. Mimo to zdecydowano o powrocie w tamten rejon górników, którzy mieli odzyskać sprzęt - ocenił Ziętek.
Według jego informacji, praca odbywała się w warunkach ciągłego zagrożenia. Wielokrotnie - jak powiedział - zdarzały się tam ewakuacje załogi z powodu zagrożenia wybuchem. Po każdym alarmie górników wysyłano jednak z powrotem w rejon zagrożenia, nie wyciągając wniosków, które zwykła ostrożność nakazywała by wyciągnąć - uważa szef "Sierpnia'80".
Związkowcy uważają, że ocena, iż wszystkie procedury bezpieczeństwa zostały w kopalni zachowane, jest przedwczesna.
Związkowcy zapowiadają, że dołożą wszelkich starań, aby przyczyny tragedii w "Halembie" były w pełni wyjaśnione. Niejednokrotnie bowiem wcześniej zdarzało się, że wszystkie instytucje, mające uprawnienia do kontrolowania kopalń, były zainteresowane w fałszowaniu dokumentacji, ukrywaniu błędów, niekompetencji, czy omijania procedur bezpieczeństwa w celu maksymalizacji zysku - powiedział Ziętek.
Zdaniem kierownictwa "Sierpnia'80", już sam fakt tak tragicznego wypadku powinien skutkować odwołaniem kierownictwa kopalni, aby "świadkowie zaniedbań w kopalni mogli swobodnie zeznawać,ánie obawiając się konsekwencji służbowych, czy zemsty ze strony dyrekcji".
Pytani o zarzuty związkowców przedstawiciele Kompanii Węglowej nie podzielają ich. Wiceprezes firmy Marek Majcher nie zgodził się z opinią, że w firmie zewnętrznej, której pracownicy są wśród ofiar, pracowały osoby bez wystarczających kwalifikacji. Podkreślił, że firma ta zatrudniała w części byłych pracowników "Halemby", doświadczonych górników. Specjalizuje się w demontażu urządzeń dołowych i miała do tego stosowne uprawnienia. Nad przebiegiem prac w chwili wybuchu czuwało pięć osób dozoru, które są wśród poszkodowanych.