W czerwonych majtkach strzelają "bombami bin Ladena"
Włosi lubią bawić się dość ryzykownie i wierzą w zabobony. Czerwone majtki, soczewica, skok z mostu do Tybru i wyrzucanie starych przedmiotów przez okno na ulicę to tradycje Sylwestrowe. Nie może też nigdy zabraknąć fajerwerków i strzałów z pistoletu, choć co roku są z tego powodu problemy. Zdarzają się też ofiary zbłąkanej kuli.
Włosi to naród przesądny, który kocha huczną zabawę. Nic, więc dziwnego, że na Sylwestra i Nowy Rok mieszkańcy Półwyspu Apenińskiego odprawiają dziwne rytuały. Jednym z nich jest na przykład zakładanie czerwonej bielizny, mającej zagwarantować witalność a także powodzenie. Kolor czerwony to symbol ognia, który odpowiada najbardziej włoskiemu temperamentowi.
Czerwone majtki i soczewica
Gwoździem programu w sylwestrowym menu jest natomiast "Cotechino con lenticchie". To rodzaj grubej kiełbaski wieprzowej podawany z soczewicą. Obcokrajowcom ten włoski specjał raczej nie przypada do gustu i kojarzy się z kuchnią ubogich. Włosi się tym jednak zajadają, a przede wszystkim wierzą, że zjedzenie soczewicy wraz z nadejściem Nowego Roku zapewni im pomyślność finansową. Innym obyczajem jest całowanie się pod jemiołą, co ma oczywiście zagwarantować długą i szczęśliwą miłość.
Do tradycji należy także noworoczny skok z mostu do Tybru, który w 1945 r. zapoczątkował Belg Rick Se Sonay, dla uczczenia swoich urodzin. Nazywano go "Mister Ok" ze względu na to, że wynurzając się z Tybru zwracał się do oklaskującej go publiczności "Ok! Ok!". Skakał do wody w cylindrze i kostiumie kąpielowym. Przez 66 lat tradycję odważnego stawienia czoła Nowemu Rokowi podtrzymywali jego następcy Spartaco Bandini, Marco Fois i Aldo Corrieri. Aktualnie od ponad 20 lat do Tybru skacze Maurizio Palmulli, ratownik z Castel Fusano. By oglądać mrożący krew w żyłach skok z Mostu Cavoura przybywają licznie turyści i rzymianie.
Jeszcze inna stara włoska tradycja noworoczna przewidywała wyrzucanie przez okno o północy, z 31 grudnia na 1 stycznia, wszystkich starych przedmiotów i sprzętów domowych. Lepiej było wtedy nie wychodzić na ulicę, bo latały nie tylko wyszczerbione talerze, ale także dziurawe garnki, fotele, popsute zegary, a czasami nawet szafy ze złamaną nogą lub rozbitym lustrem. Dziś - ze względu na bezpieczeństwo - obyczaju zaniechano i surowo zabroniono. Włosi jednak lubią bawić się ryzykownie i niebezpiecznie. Mają to już we krwi...
Co roku setki rannych z powodu sztucznych ogni
Jedną z najstarszych tradycji włoskich - która na Półwysep Apeniński przywędrowała z Chin wraz z weneckim kupcem i podróżnikiem Marco Polo, i zakorzeniła się tu chyba najlepiej w całej Europie - są pokazy pirotechniczne, będące prawdziwą sztuką. We Włoszech cudowne spektakle sztucznych ogni odbywają się niemal przy każdej okazji i nawet w najmniejszych miasteczkach. Nic, więc dziwnego, że Sylwester to prawdziwa orgia pirotechników - zarówno zawodowych, jak i amatorów. Często niestety brzemienna w skutki.
Każdego roku, 1 stycznia, włoskie media podają długą listę ofiar wypadków z bombami domowej roboty, które mają siłę rażenia niemal tak dużą jak mina przeciwczołgowa i wdzięczną nazwę: "bomby Bin Ladena". Czasami wybuchają nielegalne składy chińskich fajerwerków przeznaczonych na czarny rynek, a nawet legalne fabryki, w których pracują zawodowi i odpowiedzialni pirotechnicy. Urwane ręce, nogi, wypalone oczy, poparzenia, jak również głupie i absurdalne śmierci to także smutna włoska tradycja sylwestrowo-noworoczna. Blisko 500 rannych w ubiegłym roku i jeden zabity
To był smutny bilans ostatniego włoskiego Sylwestra. 44 osoby odniosły bardzo poważne obrażenia od bomb i petard. Na Kalabrii 8-letnie dziecko straciło oko, a w Mediolanie 11-letnie. 68 rannych to dzieci poniżej 12 roku życia a 59 - to nieletni w wieku 12 - 18 lat.
W okolicach Neapolu 39-letni mężczyzna został zabity przez zbłąkaną kulę wystrzeloną z pistoletu, bo kamoryści zazwyczaj świętują nadejście Nowego Roku strzelając dla zabawy w powietrze. Śmiertelna ofiara to robotnik, ojciec dwójki dzieci, który wyszedł na podwórko by widzieć lepiej sztuczne ognie. Zabłąkany pocisk trafił go blisko serca. Zmarł w karetce pogotowia, w drodze do szpitala.
W samym Neapolu natomiast, na Piazza Borsa, 28-letni chłopak został trafiony z pistoletu w twarz. Na szczęście przeżył, choć rana była groźna. W całym kraju było 8 przypadkowych postrzeleń.
Tylko w Neapolu, który w noc Sylwestrową przypomina miasto podczas nalotu dywanowego i bombardowania białym fosforem, w ubiegłym roku było ponad 70 rannych.
Policja rekwiruje tony niebezpiecznych fajerwerków
Kilka dni temu policja zarekwirowała w Rzymie 17 tys. bardzo niebezpiecznych chińskich sztucznych ogni. Materiały pirotechniczne ważyły 300 kg i były ukryte pod windą w kamienicy. Mogły wybuchnąć w każdej chwili. Dwa dni przed Świętami specjalny oddział karabinierów znalazł w Neapolu trzy tony fajerwerków - a wśród nich zabójcze "Bin Ladeny", produkowane w garażu, w centrum miasta, bez żadnych zabezpieczeń.
We wrześniu, w Arpino w prowincji Frosinone wybuchła fabryka, która od lat produkowała sztuczne ognie na rynek włoski i na eksport, przestrzegając wszystkich norm bezpieczeństwa. Zginęło 6 osób. Pomimo, że fabryka była umieszczona w bezpiecznej odległości od zabudowań miejskich, policja musiała ewakuować niektórych mieszkańców obawiając się, że ogień przeniesie się też na ich domy.
Aż strach pomyśleć, co będzie, gdy któregoś dnia wybuchnie jakiś nielegalny skład w centrum Neapolu lub Rzymu...
Choć co roku włoska policja sekwestruje tony fajerwerków, tragiczny bilans wypadków sylwestrowo-noworocznych nie zmniejsza się. Jaki będzie w tym roku? - dowiemy się już za kilka dni.
Z Rzymu dla polonia.wp.pl
Agnieszka Zakrzewicz