ŚwiatW bagdadzkiej księgarni niektórzy są optymistami pośród strachu i biedy

W bagdadzkiej księgarni niektórzy są optymistami pośród strachu i biedy

W kraju targanym przemocą mała księgarnia przy pełnej pyłu uliczce jest cichym miejscem, gdzie klienci mogą schronić się przed strapieniami, a właściciele śmiało snuć optymistyczne wizje - pisze z Bagdadu dziennikarz Associated Press, Hamza Hendawi.

W bagdadzkiej księgarni niektórzy są optymistami pośród strachu i biedy
Źródło zdjęć: © AFP

24.01.2005 | aktual.: 24.01.2005 11:29

W księgarence Iqra ubodzy studenci, których nie stać na kupno książek, mogą wypożyczać je na tydzień, płacąc równowartość 60 groszy za egzemplarz. Dwaj mężczyźni, do których należy Iqra, mogą zaś utwierdzać się w przekonaniu, że ich interes jest także misją.

To pozytywne nastawienie odróżnia Muhammada Hanasza Abbasa i Attallaha Zejdana od większości ich rodaków, których nastrój ukształtowały w ciągu minionego ćwierćwiecza trzy wojny, prawie trzynaście lat dotkliwych sankcji, upokorzenie obcej okupacji i okrucieństwo partyzantki.

Ja widzę światło nie tylko na końcu tunelu. Widzę światło na jego początku i w całym tunelu - te słowa dobrze charakteryzują postawę 41-letniego Abbasa. Podobnie myśli drugi współwłaściciel księgarni, 39-letni Zejdan.

Musimy żyć tak, jak inni ludzie - mówi Zejdan. - Może nas zginąć nawet milion. Taka jest cena wolności. Czy słyszeliście, żeby jakieś społeczeństwo zdobyło wolność bez poświęceń?.

Choć ich optymizm jest nietypowy, ich poglądy są powszechne wśród tych Irakijczyków, którzy ani nie chwycili za broń, by walczyć z Amerykanami, ani też nie podjęli z nimi czynnej współpracy.

Wiosną 2003 roku, tuż po upadku Saddama, Abbas i Zejdan byli gotowi dać Amerykanom szansę na pokazanie, jak chcą przeobrazić Irak, i bagatelizowali rodzącą się partyzantkę jako burzę w szklance wody. Abbas mówił o swym marzeniu, żeby pojechać do Paryża. Zejdan pragnął spokoju, który pozwoliłby mu doczekać się dziecka - jego żona poroniła podczas amerykańskich bombardowań i inwazji.

Dojazd do Iqry w starej dzielnicy Bagdadu trwał wtedy 10 minut, a irackie dzieci jeszcze machały przyjaźnie amerykańskim żołnierzom jeżdżącym po mieście w wozach patrolowych. Od tego czasu wiele się zmieniło. Jest niebezpiecznie. Amerykanów uważa się za bezwzględnych okupantów, którzy nie szanują irackiej kultury ani życia Irakijczyków.

Partyzantka sprawiła, że znalezienie się w złym miejscu i o złym czasie może mieć zgubne następstwa. Kiedy ostatnio byłem w Iqrze, od strony ulicy Hajfy na drugim brzegu Tygrysu niosła się palba karabinowa. Potem jacyś uzbrojeni ludzie zaatakowali niedaleko od księgarni iracki patrol, a huk eksplozji wypłoszył z ulic kupujących.

W roku 2005 Bagdad wygląda absurdalnie: na ulicach pełno amerykańskich wozów patrolowych Humvee, każdego dnia jedna lub dwie eksplozje bomb samochodowych, z daleka słychać strzelaninę, a na murach wiszą plakaty wyborcze obiecujące wszystko, co tylko można sobie zamarzyć, od wycofania się wojsk amerykańskich po lepsze bezpieczeństwo i dobrobyt.

Jednak w Iqrze jak zwykle panuje spokój. Na półkach Szekspir, Hemingway i Omar Chajjam, perski poeta z XI-XII w. Z radia słychać arabskojęzyczny serwis BBC, a studenci wypatrują okazji, często książek pozostawionych przez żołnierzy amerykańskich i sprzedawanych Iqrze przez sprzątaczy z bazy wojskowej, którzy przynoszą je całymi pudłami.

Do nabycia jest egzemplarz "Islamu dla kretynów", z wypisanym na nim nazwiskiem poprzedniego właściciela, kapitana Bossolo.

Studenci przyjeżdżają niekiedy z daleka, nawet z Kaimu pod granicą syryjską i Hilli, 100 km na południe od Bagdadu. Razem z listami książek do kupienia przywożą opowieści o niebezpieczeństwach i trudach podróży, niezliczonych punktach kontrolnych i ogromnym wzroście opłat za taksówki, spowodowanym niedoborami paliwa.

Przy mocno słodzonej herbacie rozmowa schodzi natychmiast na politykę.

Jako szyici, ludzie społeczności przez długie lata dyskryminowanej, Abbas i Zejdan uważają, że wybory dają im wielką szansę. Mówią jednak, że bardzo im przykro, że wielu arabskich sunnitów zamierza zbojkotować głosowanie.

Często dyskutuję o wyborach z moimi sunnickimi przyjaciółmi - powiedział Abbas. Ciągle im mówię: "Idźcie głosować i wrzućcie pustą kartkę. Nawet to będzie zwycięstwem nad terroryzmem i dyktaturą". Jeśli o mnie chodzi, będę głosował, choćbym miał za to zapłacić życiem.

Te wybory są tym, co teraz możliwe - przytakuje Zejdan. - To jedyna szansa, jaką mamy. Dla mnie jest to początek nowego życia, możność skorzystania z prawa, którego nigdy dotychczas nie mieliśmy.

Żaden z nich nie kwestionuje wiarygodności głosowania, w którym może zabraknąć głosów 20-procentowej mniejszości sunnickiej. Dla tych dwóch księgarzy wybory oznaczają, że po wiekach prześladowań ich społeczność znalazła się o krok od uzyskania władzy.

Nie tryumfują z tego powodu i nie sądzą, że sunnici rozmyślnie powstrzymają się od udziału w głosowaniu. Zabraniają im tego baasiści i terroryści - powiedział Abbas.

Abbas popiera listę szyickich partii religijnych. Zejdan jest niezdecydowany. A mężczyzna przeglądający książki na półce koło nas? Nie będę głosować. Nie jestem przekonany - odpowiada.

To jest demokracja - mówi Abbas. Każdy postępuje tak, jak uważa za słuszne.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)