ŚwiatW Bagdadzie lęk przed śmiercią jest "jak chleb i woda"

W Bagdadzie lęk przed śmiercią jest "jak chleb i woda"

Nawet martwi nie potrafią dziś przyciągnąć
żywych w Bagdadzie, bo lęk przed samobójczymi zamachami odstrasza
żałobników od pogrzebów. Jednak nawet najostrożniejszy mieszkaniec
stolicy nie może uniknąć zakupów, przejazdów i wysyłania dzieci do
szkoły.

W Bagdadzie lęk przed śmiercią jest "jak chleb i woda"
Źródło zdjęć: © AFP

Zamachowcy w Bagdadzie nie wybierają - pisze dziennikarz agencji Associated Press, Jamie Tarabay. Atakują bez różnicy szyitów i sunnitów. Ludzie boją się, że wychodząc z domu nawet po to, by pożegnać zmarłego, mogą stać się następną ofiarą.

W minioną sobotę zamachowiec kamikadze wszedł do wielkiego namiotu, w którym 50 osób zebrało się na uroczystości żałobnej przed jednym z sunnickich meczetów stolicy, i wysadził się w powietrze. Zabił co najmniej trzy osoby i ranił dziesięć. Tego samego dnia w Bagdadzie wysadziło się w powietrze jeszcze siedmiu terrorystów, a liczba ich ofiar śmiertelnych przekroczyła 50.

Niebezpieczny może być nawet zakup chleba. W czwartek napastnicy wtargnęli do bagdadzkiej piekarni Saada (Szczęście) i zaczęli strzelać. Zginęły dwie osoby, a trzecia została ranna. Dwa tygodnie wcześniej w tej samej piekarni zastrzelono dziewięć osób, a kilkanaście raniono.

Gdy 31-letnia nauczycielka Ichlas Husajn idzie na zakupy, zabiera z sobą Koran, aby w godzinie śmierci móc odczytać wersety, które powinien wypowiedzieć umierający muzułmanin. Nauczycielkę ciągle trapi myśl, że ona i jej mąż mogą zginąć w każdej chwili.

Ta myśl towarzyszy nam nieustannie. Nie możemy jej odpędzić, stała się dla nas czymś takim jak chleb i woda - wyznała.

Prawie dwa lata po amerykańskiej inwazji i prawie miesiąc po wyborach Bagdad jest nadal miastem strachu.

Władze amerykańskie i irackie mówią, że ataki osłabły, po części dzięki wzmożonym środkom ostrożności, które wprowadzono przed wyborami. Jednak ta ocena jest względna. W dniu wyborów 30 stycznia zginęło ponad 40 osób, a w ciągu minionego weekendu prawie 100. Wielu Irakijczyków podejrzewa, że rebelianci próbują dla swoich celów rozpalić nienawiść między szyitami i sunnitami, dwoma odłamami wyznawców islamu. Arabska mniejszość sunnicka była uprzywilejowana pod rządami Saddama, a teraz demokratyczne wybory wyniosły do władzy szyicką większość, w dotychczasowych dziejach Iraku zawsze dyskryminowaną.

Partyzanci i terroryści atakowali najpierw irackie siły bezpieczeństwa, które w zamyśle Amerykanów mają z czasem przejąć główny ciężar walki z przemocą.

Później, w czasie niedawnych szyickich świąt Aszury, detonowali bomby w tłumie wiernych przed szyickimi meczetami. Jednak zaatakowali także uczestników sunnickiego pogrzebu - nie wiadomo, czy przez pomyłkę, czy specjalnie.

Bagdadzkie bazary i rynki, normalnie pełne ludzi, są teraz puste. Przy straganach z warzywami i owocami stoją sprzedawcy i z utęsknieniem czekają na nielicznych klientów.

Apteki zamykają się wcześnie. Nawet w handlowej dzielnicy Karrada, zwykle tętniącej życiem do późnego wieczora, kupcy opuszczają żaluzje przed czwartą po południu. O tej samej porze kramarze zabierają z chodników sterty dżinsów, podrabiane płyty kompaktowe i kasety z arabską muzyką.

Każdy bagdadczyk wie, jakie miejsca należy omijać: ulicę Hajfy, teren strzelanin i zuchwałych egzekucji wykonywanych przez partyzantów na "kolaborantach", którzy się tam zabłąkają; oraz plac Tahrir, ulubione miejsce terrorystów-samobójców, polujących tam na pojazdy policyjne i amerykańskie.

Mimo to pewnych rzeczy nie da się uniknąć.

Każdy, kto utknął w korku ulicznym, jest w Bagdadzie bezbronny. Sąsiednim samochodem mogą jechać zamachowcy z bronią gotową do strzału, albo, co gorsza, terroryści-samobójcy z potężną bombą w bagażniku.

Niektórzy dżihadyści czekają, aż w pobliżu znajdzie się jakiś amerykański konwój, i detonują miny ukryte na poboczu jezdni, zabijając i kalecząc każdego Irakijczyka, jaki znajdzie się w pobliżu.

Z tego powodu bezpiecznie jest trzymać się z daleka od amerykańskich pojazdów wojskowych. Żołnierze USA też tego oczekują: na swoich wozach bojowych malują ostrzeżenia, by nie podjeżdżać do nich za blisko. Każdy, kto zbliży się za bardzo, może zostać ostrzelany, bo nigdy nie wiadomo, czy nie jest terrorystą-samobójcą.

Źródło artykułu:PAP

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)