PolskaW akcji ratowniczej brało udział kilkaset osób

W akcji ratowniczej brało udział kilkaset osób

Ponad 200 ratowników, kilkadziesiąt osób w sztabie akcji, zespół ekspertów, pracownicy wielu działów kopalni, lekarze i psychologowie uczestniczyli w wielogodzinnej akcji ratowniczej w kopalni "Halemba". Wielu z nich było na nogach niemal przez całe 40 godzin jej trwania.

W akcji ratowniczej brało udział kilkaset osób
Źródło zdjęć: © PAP

23.11.2006 | aktual.: 23.11.2006 13:07

Bezpośrednio w akcji na dole uczestniczyły w sumie 44 pięcioosobowe zastępy ratownicze, czyli ponad 200 osób. Ale mnóstwo ludzi pracowało przez cały czas w biurach, m.in. dyspozytorzy, mierniczy czy kreślarze, którzy musieli na bieżąco nanosić zmiany na mapy, z których korzystał sztab akcji - powiedział rzecznik Kompanii Węglowej Zbigniew Madej.

Sam rzecznik pracował przez całą akcję, bez zmiennika. Nie spał ani chwili. Nie rozstawał się z telefonem komórkowym, co jakiś czas osobiście przekazywał najważniejsze informacje ze sztabu. Jak mówił, do końca miał cień nadziei, że nie będzie musiał przekazywać wyłącznie tragicznych wiadomości.

Sztab akcji, który kierował działaniami ratowniczymi, liczył kilkadziesiąt osób. Wspierany był przez najlepszych fachowców w sprawach górnictwa i metanu. To właśnie eksperci dwukrotnie podpowiadali kierownikowi akcji, że ze względu na bezpieczeństwo ratowników trzeba wstrzymać penetrację rejonu katastrofy i przewietrzyć wyrobisko.

Cały czas prowadzone były ścisłe pomiary, dysponowaliśmy m.in. wykresami ilości tlenu i metanu. Czekaliśmy na to, aby rejon, w którym przebywają ratownicy, był całkowicie poza tzw. trójkątem wybuchowości, aby nie było groźby ponownego wybuchu metanu - powiedział prof. Paweł Krzystolik z Kopalni Doświadczalnej "Barbara", jeden z najwybitniejszych specjalistów w zakresie metanu i pyłu węglowego.

Wyjaśnił, że zgodnie z procedurą, skupieni przy sztabie eksperci z poszczególnych dziedzin przedstawiają kierownikowi akcji swój pogląd na sytuację, ale ostateczną decyzję podejmuje właśnie on. Nasze wskazówki to nie rozkaz, może się z nimi nie zgodzić, bo to on ponosi całą odpowiedzialność za przebieg akcji - dodał.

Kierownik akcji wraz z zespołem doradców dysponuje zawsze osobnym pokojem, który jest swoistym centrum dowodzenia. Ma stałą łączność z zastępami pracującymi na dole kopalni i na bieżąco śledzi przebieg ich działań - każdy krok. Jego decyzje są wiążące. Kierownik zgodził się z opiniami ekspertów, że aby kontynuować akcję, trzeba zapewnić pełne bezpieczeństwo ratownikom.

Mogło być naprawdę źle, gdyby wczoraj sztab wykazał jakieś zniecierpliwienie. Musieliśmy mimo wszystko wyczekać, aż mieszanina gazów w tym rejonie przestała być niebezpieczna. Stałe wydzielanie gazu powodowało, że atmosfera wciąż była w trójkącie wybuchowości. Przy nieostrożnym ruchu, zaiskrzeniu, np. kamienia o kamień, mógł nastąpić zapłon. Stąd decyzja, aby tam nie wchodzić - mówił szef Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego (CSRG) w Bytomiu, Zbigniew Baranowski.

Przypomniał, że wybuch metanu spowodował zniszczenia systemu wentylacji, dlatego przez rejon katastrofy przepływała bardzo mała ilość powietrza, co tworzyło wybuchową atmosferę. Trzeba było przywrócić cyrkulację powietrza i zmniejszyć stężenie metanu. Baranowski pracował przy sztabie akcji przez wiele godzin.

Radziliśmy wczoraj kilka godzin, słuchaliśmy opinii profesorów, przedstawicieli nauki. Obliczaliśmy - tak, siak, owak, jak to jest możliwe, ile tego metanu się będzie wydzielać, ile jest powietrza, co się stanie, jak zmienimy system wentylacyjny. W końcu udało się zwiększyć ilość powietrza płynącą przez ten rejon i zlikwidować zagrożenie - relacjonował Baranowski.

Jak mówił, ratownicy cały czas byli gotowi do kontynuowania penetracji wyrobiska, sztab był jednak ostrożny w podejmowaniu decyzji. Ale nie było sytuacji, w której eksperci nie wiedzieliby, co robić. Decyzja o wejściu ratowników zapadła, gdy było już bezpiecznie - zapewnił.

To była jedna z najtrudniejszych akcji. Spotkaliśmy się tu ze wszystkimi zagrożeniami, które mogą wystąpić - atmosferą niezdatną do oddychania, wysoką temperaturą, wilgotnością, wodą, wreszcie metanem czy oznakami pożaru. Akcji nie dało się prowadzić szybciej. Jest coś takiego, jak ryzyko zawodu ratownika, ale ma ono swoje granice - powiedział pracujący w sztabie akcji inż. Zygmunt Goldstein z CSRG.

Większość członków sztabu akcji nie pracowała w nim cały czas. Zgodnie z procedurami, zmieniali się co osiem godzin. To konieczne, bo nadmierne zmęczenie kierownictwa akcji mogłoby źle wpłynąć na jej przebieg. Przez cały czas w akcję zaangażowani byli także zmieniający się przedstawiciele urzędów górniczych: wyższego i okręgowego. Na dole pracowały służby pomocnicze, na powierzchni lekarze i psychologowie. W trakcie akcji na innych poziomach "Halemby" trwała normalna praca.

Prezes Wyższego Urzędu Górniczego, Piotr Buchwald, ocenił akcję w "Halembie" jako perfekcyjną. Łatwo o błąd, którego skutki mogą być opłakane. Dlatego musieliśmy zwracać uwagę na wszystkie szczegóły. Na analizy będzie jeszcze czas, ale mogę potwierdzić, że akcja była prowadzona w sposób perfekcyjny - powiedział.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)