Violetta Villas na zakręcie
Sąsiedzi jej nie znoszą, a policja i Towarzystwo Ochrony Zwierząt siedzą na karku. Violetta Villas ma już dość Lewina Kłodzkiego. Chce się stąd wynieść „gdzieś pod Warszawę”. Czy zabierze ze sobą swoje zapchlone i wychudzone psy? Jeśli się okaże, że się nad nimi znęcała, może trafić nawet do więzienia.
Jeżeli zdecyduje się wyjechać, osobiście pomogę się jej pakować. Nawet załatwię jej darmowy transport, byleby się tylko wyniosła z Lewina – mówi wójt miasteczka Bolesław Kędzierewicz, dla którego Villas prywatnie jest... ciocią. W podobnym tonie wypowiadają się mieszkańcy Lewina. – Tęsknić nie będziemy, bo same kłopoty przez nią mamy – mówią. – Brud, smród, psy wałęsające się po ulicach. – Wątpię, żeby się stąd wyprowadziła, bo gdzie i za co? – dodaje Mariusz Jaśkowicz, 55-letni mieszkaniec Lwówka, kiedyś fan Violetty, który z rozrzewnieniem w głosie wspomina, jaka była piękna i jak śpiewała.
– Ona jest biedna jak mysz kościelna. Ten dom, odkąd w nim zamieszkała, niszczeje, a jedyne, co zrobiła, to wysokie płoty, żeby nikt przypadkiem w pobliże się nie dostał. Zresztą nie dziwię się, że nie chce, by ją oglądano. Kolega, który przywoził jej węgiel, opowiadał, że wygląda okropnie, że trudno ją poznać. Villas porzuciła w 1999 roku podwarszawską Magdalenkę, zapakowała do tira swoje kreacje (w tym kolorowe boa, swoją ulubioną czerwoną suknię i futro) i ogłosiła światu: „Wracam do domu”.
Mieszkańcom Magdalenki spadł kamień z serca (bo mieli dość Violetty i jej hałaśliwej menażerii), a ludzie z Lewina Kłodzkiego wierzyli, że Czesia (Villas naprawdę nazywa się Czesława Cieślak-Gospodarek) przyciągnie do miasta turystów. Gwiazdę przyjęto w Kotlinie Kłodzkiej z honorami, obchodzono się z nią jak z jajkiem. Violetta obiecywała, że zrobi z Lewina centrum światowej kultury. W dawnym kinie, nazwanym na jej cześć „Violetta”, chciała urządzić drugi Moulin Rouge. Ale zamiast przyciągać turystów, artystka zaczęła gromadzić psy i koty. „Bo ja kocham zwierzęta. To nasi bracia mniejsi. Zajmuję się nimi, bo są zagubione, biedne, porzucone, a ja chcę zostać świętą. Jak Franciszek z Asyżu” – tłumaczyła.
Na zwierzęta traciła fortunę i siły. W końcu zaapelowała: „Pomocy! Sama nie daję rady”. Fani sypnęli groszem i suchą karmą dla psów. Gwieździe pomogły inne gwiazdy – Edyta Górniak ufundowała kontenery dla kotów, a Michał Wiśniewski jedzenie dla zwierzaków. Sama Villas rzuciła się w wir pracy: koncertowała w kraju i za granicą. Żeby tylko zarobić trochę grosza. Ale zwierząt przybywało, rozmnażały się na potęgę. Problem zwierzaków przerósł ją. Wygłodniałe uciekały z posesji i atakowały ludzi. Pojawiły się szczury i roje much, smród psich i kocich odchodów unosił się nad całą okolicą. Violetta nie chciała jednak pomocy.
– Nie było ze strony pani Violetty dobrej woli. Znaleźliśmy schroniska dla jej piesków, sfinansowaliśmy transport. Ale gdy przyjeżdżaliśmy pod jej bramę, nie wpuszczała nas do środka – wspomina Elżbieta Żetyńska z kłodzkiego starostwa. Do akcji wkroczyło więc Towarzystwo Ochrony Zwierząt „Animals”. – To, co się dzieje na podwórku pani Villas, to koszmar. Z setek psów została garstka. Około 60. Są wygłodzone, zarobaczone i zapchlone. Kotów nie ma. Pewnie psy je zżarły z głodu – mówi Jerzy Harłacz, inspektor TOZ. Pokazuje zdjęcia z obejścia Villas: walające się po podwórzu kości, wychudzone psy, wszędzie zwierzęce odchody.
Harłacz złożył doniesienie o złamaniu przez gwiazdę ustawy o ochronie zwierząt. Policja wszczęła dochodzenie. W połowie września przesłuchano pierwszych świadków. – Postępowanie toczy się w sprawie o znęcanie się nad zwierzętami – tłumaczy Violetta Martuszewska z Komendy Powiatowej Policji w Kłodzku. Wiadomo jednak, że za to, jaką gehennę Villas zgotowała swoim psom, grozi jej nawet więzienie.
Gwiazda nie życzy sobie kontaktów z dziennikarzami. Starszy pan, który u niej pracuje, mówi, że ma dość nagonki, którą prasa na nią urządziła. – A po co ona ma wychodzić z domu?! Z kim rozmawiać, jeśli wszyscy są do niej wrogo nastawieni – rzuca, kiedy pytamy go, dlaczego pani Villas nie opuszcza posiadłości. Na bramie kilka tygodni temu wywiesiła tablicę „Schronisko zlikwidowane”. – Owszem psów jest mniej, ale nadal śmierdzi tu strasznie, a nocą nie da się spać, takie ujadanie dochodzi z jej podwórka – mówi Jan Kłos. – To smutne, co się stało, bo wszyscy tu ją podziwialiśmy. Była gwiazdą, w której wielu z nas podkochiwało się w latach młodości. Czar jednak prysł. Szkoda. Wielka szkoda – dodaje.
Małgorzata Moczulska, Robert Migdał