Violetta Villas na zakręcie
Sąsiedzi jej nie znoszą, a policja i Towarzystwo Ochrony Zwierząt siedzą na karku. Violetta Villas ma już dość Lewina Kłodzkiego. Chce się stąd wynieść „gdzieś pod Warszawę”. Czy zabierze ze sobą swoje zapchlone i wychudzone psy? Jeśli się okaże, że się nad nimi znęcała, może trafić nawet do więzienia.
23.09.2005 | aktual.: 23.09.2005 09:21
Jeżeli zdecyduje się wyjechać, osobiście pomogę się jej pakować. Nawet załatwię jej darmowy transport, byleby się tylko wyniosła z Lewina – mówi wójt miasteczka Bolesław Kędzierewicz, dla którego Villas prywatnie jest... ciocią. W podobnym tonie wypowiadają się mieszkańcy Lewina. – Tęsknić nie będziemy, bo same kłopoty przez nią mamy – mówią. – Brud, smród, psy wałęsające się po ulicach. – Wątpię, żeby się stąd wyprowadziła, bo gdzie i za co? – dodaje Mariusz Jaśkowicz, 55-letni mieszkaniec Lwówka, kiedyś fan Violetty, który z rozrzewnieniem w głosie wspomina, jaka była piękna i jak śpiewała.
– Ona jest biedna jak mysz kościelna. Ten dom, odkąd w nim zamieszkała, niszczeje, a jedyne, co zrobiła, to wysokie płoty, żeby nikt przypadkiem w pobliże się nie dostał. Zresztą nie dziwię się, że nie chce, by ją oglądano. Kolega, który przywoził jej węgiel, opowiadał, że wygląda okropnie, że trudno ją poznać. Villas porzuciła w 1999 roku podwarszawską Magdalenkę, zapakowała do tira swoje kreacje (w tym kolorowe boa, swoją ulubioną czerwoną suknię i futro) i ogłosiła światu: „Wracam do domu”.
Mieszkańcom Magdalenki spadł kamień z serca (bo mieli dość Violetty i jej hałaśliwej menażerii), a ludzie z Lewina Kłodzkiego wierzyli, że Czesia (Villas naprawdę nazywa się Czesława Cieślak-Gospodarek) przyciągnie do miasta turystów. Gwiazdę przyjęto w Kotlinie Kłodzkiej z honorami, obchodzono się z nią jak z jajkiem. Violetta obiecywała, że zrobi z Lewina centrum światowej kultury. W dawnym kinie, nazwanym na jej cześć „Violetta”, chciała urządzić drugi Moulin Rouge. Ale zamiast przyciągać turystów, artystka zaczęła gromadzić psy i koty. „Bo ja kocham zwierzęta. To nasi bracia mniejsi. Zajmuję się nimi, bo są zagubione, biedne, porzucone, a ja chcę zostać świętą. Jak Franciszek z Asyżu” – tłumaczyła.
Na zwierzęta traciła fortunę i siły. W końcu zaapelowała: „Pomocy! Sama nie daję rady”. Fani sypnęli groszem i suchą karmą dla psów. Gwieździe pomogły inne gwiazdy – Edyta Górniak ufundowała kontenery dla kotów, a Michał Wiśniewski jedzenie dla zwierzaków. Sama Villas rzuciła się w wir pracy: koncertowała w kraju i za granicą. Żeby tylko zarobić trochę grosza. Ale zwierząt przybywało, rozmnażały się na potęgę. Problem zwierzaków przerósł ją. Wygłodniałe uciekały z posesji i atakowały ludzi. Pojawiły się szczury i roje much, smród psich i kocich odchodów unosił się nad całą okolicą. Violetta nie chciała jednak pomocy.
– Nie było ze strony pani Violetty dobrej woli. Znaleźliśmy schroniska dla jej piesków, sfinansowaliśmy transport. Ale gdy przyjeżdżaliśmy pod jej bramę, nie wpuszczała nas do środka – wspomina Elżbieta Żetyńska z kłodzkiego starostwa. Do akcji wkroczyło więc Towarzystwo Ochrony Zwierząt „Animals”. – To, co się dzieje na podwórku pani Villas, to koszmar. Z setek psów została garstka. Około 60. Są wygłodzone, zarobaczone i zapchlone. Kotów nie ma. Pewnie psy je zżarły z głodu – mówi Jerzy Harłacz, inspektor TOZ. Pokazuje zdjęcia z obejścia Villas: walające się po podwórzu kości, wychudzone psy, wszędzie zwierzęce odchody.
Harłacz złożył doniesienie o złamaniu przez gwiazdę ustawy o ochronie zwierząt. Policja wszczęła dochodzenie. W połowie września przesłuchano pierwszych świadków. – Postępowanie toczy się w sprawie o znęcanie się nad zwierzętami – tłumaczy Violetta Martuszewska z Komendy Powiatowej Policji w Kłodzku. Wiadomo jednak, że za to, jaką gehennę Villas zgotowała swoim psom, grozi jej nawet więzienie.
Gwiazda nie życzy sobie kontaktów z dziennikarzami. Starszy pan, który u niej pracuje, mówi, że ma dość nagonki, którą prasa na nią urządziła. – A po co ona ma wychodzić z domu?! Z kim rozmawiać, jeśli wszyscy są do niej wrogo nastawieni – rzuca, kiedy pytamy go, dlaczego pani Villas nie opuszcza posiadłości. Na bramie kilka tygodni temu wywiesiła tablicę „Schronisko zlikwidowane”. – Owszem psów jest mniej, ale nadal śmierdzi tu strasznie, a nocą nie da się spać, takie ujadanie dochodzi z jej podwórka – mówi Jan Kłos. – To smutne, co się stało, bo wszyscy tu ją podziwialiśmy. Była gwiazdą, w której wielu z nas podkochiwało się w latach młodości. Czar jednak prysł. Szkoda. Wielka szkoda – dodaje.
Małgorzata Moczulska, Robert Migdał