USA w stronę ONZ przez Afrykę?
Chęć zaprowadzenia pokoju w zrujnowanej wojną Liberii wspólnie z ONZ i afrykańskimi państwami zapowiedział prezydent USA George W. Bush, który przybył do Senegalu, gdzie spotkał się z przywódcami ośmiu
krajów Afryki Zachodniej. Zastrzegł, że nie powziął jeszcze decyzji o
wysłaniu tam amerykańskich wojsk.
W poniedziałek do stolicy Liberii, Monrowii, przybyła ekipa ekspertów wojskowych z USA, którzy mają przygotować ewentualny przyjazd amerykańskich sił pokojowych. Liczą na to mieszkańcy Liberii, żyjący w strachu przed nękającymi kraj bandami.
Waszyngton rozważa wysłanie wojsk, ale żąda najpierw wyjazdu prezydenta Charlesa Taylora, który jest oskarżany o podżeganie do niepokojów w kraju. W niedzielę Taylor zgodził się wyjechać do pobliskiej Nigerii, ale dopiero wtedy, kiedy w Liberii będą międzynarodowe siły gwarantujące bezpieczeństwo.
Pierwsza w historii wizyta republikańskiego prezydenta USA w Afryce następuje w chwili, gdy Bush naciska na przywrócenie demokracji w Zimbabwe i obiecuje 15 miliardów dolarów pomocy na walkę z AIDS, w większości dla krajów afrykańskich. To wszystko mają być tematy podróży po Afryce.
Bush, który w czasie kampanii wyborczej w roku 2000 oświadczył, że Afryka "nie mieści się w ramach strategicznych interesów kraju", teraz mówi, iż przyszłość kontynentu leży mu na sercu. Część przywódców afrykańskich chwali prezydenta USA za kroki, jakie poczynił w celu zwiększenia handlu i pomocy. Jednak krytycy twierdzą, że przez Busha przemawia chęć zapewnienia Stanom dostaw afrykańskiej ropy naftowej i wciągnięcia krajów Afryki do walki z terroryzmem.