ŚwiatUSA chcą uderzyć Kima pięścią w nos. Ryzyko jest ogromne

USA chcą uderzyć Kima pięścią w nos. Ryzyko jest ogromne

Administracja Trumpa zastanawia się nad przepuszczeniem "ograniczonego" uderzenia na Koreę Północnej. Liczą, że nie sprowokuje to Kim Dzong Una do odpowiedzi z użyciem broni nuklearnej. Od decyzji Trumpa próbują odwieść dwie osoby: sekretarz stanu Rex Tillerson i obrony James Mattis.

USA chcą uderzyć Kima pięścią w nos. Ryzyko jest ogromne
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | SHAWN THEW
Oskar Górzyński

Na Półwyspie Koreańskim dochodzi właśnie do historycznej odwilży: pozostający ze sobą w stanie wojny sąsiedzi otworzyli między sobą "gorącą linię", doszło do bezpośredniego spotkania negocjatorów, a sportowcy z Północy wezmą udział w Igrzyskach Olimpijskich w południowokoreańskim Pjongczangu. Ale w Waszyngtonie, nastroje są zdecydowanie inne.

Owszem, Donald Trump stwierdził, że rozmowy są jego zasługą, a on sam jest gotowy do rozmów z Koreą Północną. Ale jak donosi "Wall Street Journal", równocześnie w Białym Domu toczy się intensywna debata nad potencjalnie niszczycielską opcją: ograniczonym uderzeniem.

W Waszyngtonie nazywa się to "zakrwawionym nosem". Uderzenie ma być na tyle mocne, by bolało, ale jednocześnie na tyle niewielkie, by nie doprowadziło do nuklearnej eskalacji. Do ataku miałoby dojść w reakcji na następny wrogi krok Korei Północnej (np. kolejną próbę rakietową) i miałby on dać reżimowi Kim Dzong Una wyraźny sygnał, że USA nie rzuca słów na wiatr. Chodziłoby np. o zniszczenie północnokoreańskich wyrzutni, albo przynajmniej części północnokoreańskiego arsenału.

Brzmi ryzykownie? Nie bez powodu. Takiego samego zdania jest zdecydowana większość ekspertów, a także część decydentów w Waszyngtonie. Ich obawy są oczywiste.

- Wszystkie dyskusje na temat "zakrwawionego nosa" są bez sensu. Nie ma szans by przekonać Kim Dzong Una że jeden strzał w "nos" nie jest próbą "zmiękczenia go" przed odcięciem głowy, rąk czy nóg. Pomysł jednego chiruricznego, sygnalizującego uderzenia to rzecz z fantazji teorii gier - mówi Vipin Narang, wykładowca Massachussetts Institute of Technology.
Inni specjaliści, jak Jeffrey Lewis, są zdania, że dyskutując nad różnymi wariantami użycia siły administracja Trumpa blefuje, bo nie ma pomysłu na to, jak rozwiązać problem KRL-D. Problem w tym, że nawet jeśli to blef, może mieć on katastrofalne skutki.

"Dobra wiadomość to taka, że oni blefują; zła, że Koreańczycy tego nie wiedzą. A przynajmniej Kim Dzong Un musi zakładać, że ryzyko jest rzeczywiste" - napisał Lewis.

Ale nie wszyscy są tego zdania. Edward Luttwak, były doradca George'a W. Busha twierdzi, że czas na zbombardowanie Korei Północnej przyszedł już teraz. W swoim artykule na portalu "Foreign Policy" przyznaje co prawda, że rezultatem ataku może być pogrążenie 20-milionowego Seulu (znajdującego się bezpośrednio w zasięgu północnokoreańskiej artylerii) w "morzu ognia". Ale jeśli do tego dojdzie, winnym będzie sam południowokoreański rząd, który przez dekady zaniedbywał przygotowania do takiej ewentualności.

"Ze względu na celową bezczynność Korei Południowej przez wiele lat, jakiekolwiek zniszczenia dla Seulu nie mogą paraliżować Stanów Zjednoczonych w obliczu ogrnomnego zagrożenia dla swoich własnych interesów" - argumentuje Luttwak.

Takie głosy to zdecydowana mniejszość. Ale istnieją obawy, że znajdują one posłuch w Białym Domu. Według "Wall Street Journal", za strategią "zakrwawionego nosa" opowiada się zarówno sam Trump, jak i jego doradca ds. bezpieczeństwa narodowego H.R. McMaster. Od podjęcia ostatecznej decyzji powstrzymuje ich jednak sprzeciw szefa Pentagonu, gen. Mattisa i sekretarza stanu Reksa Tillersona.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (17)