Unia przygląda się Misiewiczowi. Olbrzymia kara wisi w powietrzu
Beata Gosiewska może mieć spore kłopoty. Specjalna komisja w Parlamencie Europejskim sprawdzi, czy wyjaśnienia europosłanki PiS ws. zatrudnienia Bartłomieja Misiewicza jako jej asystenta są prawdziwe. Jeśli wykryte zostaną nieprawidłowości, wówczas Gosiewska będzie musiała za to zapłacić.
Misiewicz był asystentem Beaty Gosiewskiej przez kilkanaście miesięcy. Po ostatnich wyborach do Parlamentu Europejskiego zarabiał 4 tys. zł na rękę jako współpracownik europosłanki, jednak jednocześnie pracował w aptece w Łomiankach, gdzie inkasował wypłatę rzędu 800 zł brutto. Taka sytuacja jest jednak zabroniona przez unijne przepisy – tak o kulisach afery wykrytej w 2014 roku pisze tygodnik „Newsweek”.
Sam zainteresowany już raz się z tego tłumaczył. Kilkanaście miesięcy temu Prokuratura Okręgowa w Warszawie po ponad roku umorzyła śledztwo ws. Misiewicza. Były już wówczas asystent zeznał, że godziny pracy 8-16 „były rzeczą umowną i odbiegały od ustalonych”. Do jego obowiązków należały m.in. zbieranie informacji na temat Komisji Kontroli Budżetowej PE i koordynacja publicznego wysłuchania w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej zainicjowanego przez PiS w Parlamencie Europejskim.
Gosiewska ma czas na szczegółowe wyjaśnienia do 6 kwietnia. Jeśli jej wersja wydarzeń okaże się niewiarygodna dla komisji, wówczas europosłanka będzie musiała zwrócić całą kwotę, jaką Misiewicz zarobił w okresie, kiedy był jej asystentem. Z problemem fikcyjnych asystentów borykają się też m.in. Barbara Kudrycka z PO i Jarosław Kalinowski z PSL.