Umorzone śledztwo ws. katastrofy w kopalni Wujek-Śląsk
W kopalni Wujek-Śląsk, gdzie blisko trzy lata temu zginęło 20 górników, były liczne nieprawidłowości, za które odpowiadają co najmniej 64 osoby. Nie ma jednak dowodów, że to z ich winy doszło do tragedii - uznała prokuratura i umorzyła śledztwo ws. katastrofy.
26.07.2012 | aktual.: 26.07.2012 19:13
Rzeczniczka katowickiej prokuratury okręgowej prok. Marta Zawada-Dybek zastrzegła w czwartek, że śledztwo dotyczące nieprawidłowości w kopalni w okresie prawie półtora roku przed katastrofą trwa nadal; planowane jest postawienie kolejnych zarzutów. Wśród podejrzanych jest m.in. były dyrektor kopalni i członkowie jej kierownictwa. Zarzuty nie dotyczą jednak samej katastrofy z 18 września 2009 r.
- Nie ustaliliśmy w tym postępowaniu, aby istniał związek przyczynowy między zachowaniem człowieka a katastrofą - poinformowała rzeczniczka, powołując się na opinie siedmiu biegłych i inne zgromadzone dowody. Wynika z nich, że zapalenie i wybuch metanu w kopalni Wujek-Śląsk miały charakter naturalny. Gaz zgromadził się w dużej pustce powstałej po eksploatacji węgla, skąd - w wyniku ruchu górotworu - uwolnił się do wyrobiska; tam doszło do jego samozapłonu i wybuchu - także iskra zapalająca mogła być następstwem tarcia górotworu. Wszystko trwało najwyżej półtorej sekundy. Zginęło 20 osób, a 37 zostało rannych.
Wcześniej komisja Wyższego Urzędu Górniczego uznała, że w fatalnym stanie były używane w feralnym wyrobisku przewody elektryczne. Eksperci zasugerowali wówczas, że właśnie z jednego z nich pochodziła iskra, która zapaliła metan. Prokuratura nie znalazła jednak na to dowodów.
- Biegli w sposób niebudzący wątpliwości wykluczyli, iżby do zapalenia się metanu doszło na skutek podania napięcia na przewód czy też zwarcia (). Nie ma żadnych dowodów, że tego dnia o godzinie 10.10 było podane napięcie na przewód zasilający urządzenie; nie ma żadnych dowodów wskazujących na to, że zwarcie międzyfazowe zaistniało w chwili podania napięcia, jak również, że zapłon metanu nastąpił tam, gdzie ten kabel się znajdował - poinformowała rzeczniczka prokuratury.
"Dopuszczono do nagromadzenia wybuchowej ilości metanu"
Komisja nadzoru górniczego wskazywała także, że w kopalni dopuszczono do nagromadzenia się wybuchowej ilości metanu, co było spowodowane m.in. niedotrzymaniem warunków przewietrzania ściany wydobywczej. Prokuratorzy nie znaleźli natomiast dowodu, że to błąd w wentylacji mógł przyczynić się do wybuchu. Śledczy potwierdzili, że w złym stanie były urządzenia i przewody elektryczne, a w zagrożonym rejonie pracowało zbyt wielu górników. M.in. tego dotyczą prokuratorskie zarzuty, które usłyszały 64 osoby. Ma to jednak związek z okresem przed katastrofą.
Wśród podejrzanych są m.in. b. dyrektor kopalni Krzysztof K. (dopuścił do eksploatacji ścian wydobywczych mimo tego, że stan zainstalowanych tam maszyn i urządzeń stanowił zagrożenie dla górników), b. kierownik robót górniczych i kierownicy działów, główny elektryk, pracownicy dozoru różnych szczebli, inżynierowie i elektromonterzy. Stawiane im zarzuty dotyczą m.in. sprowadzenia niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia górników, uporczywego naruszania praw pracowniczych i poświadczania nieprawdy w dokumentach. Większość podejrzanych nie przyznała się do winy. Może grozić im nawet 12 lat więzienia.
Duża część zarzutów dotyczy nieprawidłowości przy naprawie, konserwacji i eksploatacji użytkowanych pod ziemią urządzeń, głównie elektrycznych. Śledztwo potwierdziło, że w kopalni przymykano oko na ich stan techniczny i defekty. Jeden ze sztygarów zmianowych jest podejrzany o wysłanie w dniu katastrofy sześciu górników do prac transportowych w rejonie szczególnego zagrożenia, gdzie - zgodnie z obowiązującymi procedurami - nie mieli prawa przebywać. Dwaj górnicy z tej grupy zginęli w katastrofie. W kopalni naruszano też zapisy projektu technicznego prac oraz zasady sztuki górniczej.
Postanowienie o umorzeniu śledztwa jest nieprawomocne, pokrzywdzeni mogą złożyć do sądu zażalenia na to postanowienie. Natomiast śledztwo w sprawie nieprawidłowości w kopalni od kwietnia 2008 r., kiedy uruchomiono ścianę wydobywczą, do września 2009 r. trwa - na razie do 18 września - ale prawdopodobnie zostanie przedłużone, a zarzuty usłyszą kolejne osoby. Dotychczas przesłuchano ponad 350 osób.
"Śledczy tego nie ustalili"
Związkowcy z górniczej Solidarności krytykują decyzję prokuratury o umorzeniu śledztwa. Ich zdaniem - jak poinformowała śląsko-dąbrowska Solidarność - "śledczy w ogóle nie dali odpowiedzi na zarzuty postawione po katastrofie przez Wyższy Urząd Górniczy", m.in. "nie ustalili, dlaczego aż tylu ludzi znajdowało się w strefie zagrożenia tąpaniami, w której doszło do katastrofy, dlaczego w kopalni te strefy nie były nadzorowane i dlaczego w rejonie wybuchu była bardzo mała ilość powietrza".
Kopalnia Wujek-Śląsk należy do Katowickiego Holdingu Węglowego. Jego rzecznik Wojciech Jaros wskazał, że w związku z katastrofą w stosunku do wielu osób wyciągnięte zostały konsekwencje w postaci odsunięcia od stanowisk czy zakazu ich pełnienia. Ówczesny dyrektor kopalni przeszedł na emeryturę.
- Dla spółki bardzo ważnymi są działania, mające zminimalizować ryzyko powtórzenia się podobnego zdarzenia w przyszłości, a gdyby wystąpiło - ograniczenie jego zasięgu i skutków - powiedział Jaros, wskazując na podjęte przez holding inicjatywy. To m.in. dodatkowe szkolenia pracowników, wzmożenie kontroli oraz wyposażenie górników w miejscach potencjalnie zagrożonych w chroniącą ciało bieliznę żaroodporną.
We współdziałaniu z Centralnym Instytutem Ochrony Pracy uruchomiono także szkolenia uczulające pracowników na to, że za bezpieczeństwo odpowiada każdy z nich. Część tego programu to tzw. minuty dla bezpieczeństwa - krótkie rozmowy przeprowadzane na stanowisku pracy, przypominające o podstawowych zasadach bezpieczeństwa.
- Jednym z wniosków z tamtej katastrofy było bowiem, że dozór, służby bhp, obecność w kopalniach inspektorów urzędu górniczego, związkowców - mężów zaufania, społecznych inspektorów pracy, nie zdołają spełnić wystarczająco swej roli w sytuacji przyzwolenia na uproszczenie działania czy pomijanie procedur na stanowiskach pracy - wyjaśnił rzecznik holdingu.
Do tragedii doszło 18 września 2009 r. około godz. 10.10 w wyrobisku 1050 m pod ziemią. W dniu wypadku zginęło 12 górników, ośmiu kolejnych zmarło w następnych dniach w szpitalach. Krótko po katastrofie przypuszczano, że w kopalni doszło do zapalenia metanu. Później okazało się, że groźny gaz także wybuchł. Górników zabiły płomienie, sięgająca tysiąca stopni Celsjusza temperatura, podmuch i przemieszczająca się fala ciśnienia oraz atmosfera, która nie nadawała się do oddychania.