Ukrywał się 6 lat - teraz może wyjść
Mich Nguyen Tien ma 66 lat, jest Wietnamczykiem, ale ostatnie sześć lat życia ukrywał się w mieszkaniu w Krakowie. Nie mógł wyjść, bo w Polsce przebywał nielegalnie. Każde spotkanie z policją albo strażą graniczną mogłoby się dla niego skończyć deportacją. Teraz dzięki ogłoszonej 1 stycznia br. abolicji będzie mógł zalegalizować swój pobyt i zacznie cieszyć się życiem.
23.01.2012 | aktual.: 23.01.2012 11:00
Do Krakowa jako pierwszy przed laty przyjechał 36-letni Cuong, starszy syn Micha. W 1995 r. rozpoczął studia (architekturę) na Politechnice Krakowskiej. Siedem lat później dołączył do niego młodszy brat 29-letni Quyen, który też rozpoczął studia na tej uczelni.
Rodzice, już emeryci, bardzo tęsknili za dziećmi. Kiedy więc w 2004 r. Cuongowi i jego poznanej tu żonie Wietnamce urodziła się córka, bez wahania wsiedli w samolot i przylecieli do Polski. Postanowili zająć się wnuczką. Zwłaszcza, że starszy syn wyjechał do Anglii i początkowo nie wiodło mu się najlepiej. Pojawił się pomysł: dziecko zostanie w Polsce z dziadkami, a młodzi spróbują się jakoś urządzić na Wyspach. Jak znajdą pracę, zabiorą córeczkę do siebie.
Przed wyjazdem do Anglii starszy syn Micha prowadził w Krakowie własny biznes. Handlował ubraniami z Wietnamu. Kiedy wyjechał, zostawił dużo towaru. Ojciec postanowił, że go sprzeda. Myślał, że w Polsce można to robić jak w Wietnamie: wystarczy rozłożyć stoisko. - Nie znaliśmy prawa. Teraz wiemy, że źle zrobiliśmy - mówi 29-letni Quyen.
W maju 2005 r. pod Halą Targową pojawili się funkcjonariusze straży granicznej. Mich miał kartę pobytu i przebywał w Polsce legalnie. Nie miał jednak dokumentów wymaganych do prowadzenia działalności gospodarczej. Został zatrzymany na dobę. Cofnięto mu kartę pobytu i dostał nakaz opuszczenia Polski. Rodzina odwoływała się od tej decyzji. Sprawa otarła się nawet o Naczelny Sąd Administracyjny, ale jednak Wietnamczycy nic nie wskórali.
Dlatego od roku 2006 Mich zaczął się ukrywać. Przestał wychodzić na zewnątrz małego mieszkanka na Grzegórzkach. Decydował się tylko na krótkie, wieczorne spacery w pobliżu bloku. Za każdym razem oczy miał dookoła głowy, bo wiedział, że nawet przypadkowe spotkanie ze stróżami prawa może dla niego oznaczać natychmiastową deportację.
Przez te wszystkie lata jego kontakt ze światem to stojący w kącie pokoju telewizor, na którym odbierał program wietnamskiej stacji telewizyjnej. Języka polskiego cały czas się uczył. - Tutaj nie chodzi o to, że tata nie chce przyjechać do Wietnamu - wyjaśnia Quyen. - Był żołnierzem, walczył w wojnie wietnamskiej. Ma pewne zasady i dumę. Po prostu nie chciał wracać w taki sposób. Nie chciał być deportowany - mówi syn.
Mich i jego żona Quy nie zamierzali szukać w Polsce pracy. On - były żołnierz, a później inżynier samochodowy, ona - była księgowa. Mają emerytury i na życie im wystarcza. W Hanoi, stolicy Wietnamu, mają piękny dom, znajomych i rodzinę. W Polsce są tylko ze względu na synów. Młodszy mieszka z nimi, starszy jest w Anglii. Ale z Polski mają do niego po prostu bliżej. - Podoba mi się Kraków. Kocham polską naturę, ale to w Wietnamie mieszkałem całe życie - nie kryje 66-letni Mich.
Jego syn włącza się do rozmowy. - Tata nie powie tego wprost, ale tęskni za ojczyzną. Jest tu dlatego, bo uważa, że rodzina powinna trzymać się razem - dodaje 29-letni Quyen. I mówi, że cała rodzina po ogłoszeniu abolicji dla cudzoziemców ma już konkretny plan działania. - Tata zalegalizuje pobyt w Polsce i wtedy ma szansę odwiedzać Wietnam. Będzie też mógł legalnie wrócić do Polski - mówi Quyen.
Kiedy rodzina dowiedziała się o decyzji polskiego rządu natychmiast postanowiła złożyć wniosek o legalizację pobytu. Pierwszy raz chciała to zrobić w 2007 r., ale Mich nie spełniał wymogów. Teraz jest inaczej. Już dostał pieczątkę do paszportu, która legalizuje jego pobyt na czas rozpatrzenia sprawy.
- Tata w końcu może opuścić to "więzienie" - cieszy się syn. Sprawa legalizacji ma się wyjaśnić w ciągu dwóch miesięcy, wszyscy są dobrej myśli. - Wydaje nam się, że to się uda - nie kryje radości Quyen.