Ukraińscy celnicy żądają haraczu
Na przejściu granicznym w Medyce ukraińscy
celnicy bezprawnie, strasząc bronią i odebraniem paszportu,
ściągają od polskich turystów haracz. Oficjalnie za ukraińskie
ubezpieczenie medyczne. W rzeczywistości od dwóch lat ono nie jest
obowiązkowe i nikt nie wie, do czyjej kieszeni trafia kasa.
Przekonała się o tym ośmioosobowa grupa turystów ze Śląska -
podaje "Trybuna Śląska".
Turyści z Katowic i Sosnowca wybrali się na wakacje na Krym. Pieszo, z plecakami, przekroczyli granicę w Medyce. Po odprawie paszportowej przeszli jeszcze ok. 50 metrów. Z budki granicznej wyskoczyło dwóch ukraińskich pograniczników w mundurach - pisze dziennik. Platit, platit - zaczęli wykrzykiwać. Mówimy, że jesteśmy ubezpieczeni, ale zrobiło się bardzo nieprzyjemnie - opowiada Łucja. Jeden ze strażników zarekwirował paszport kobiecie, która stała przed nami, bo też nie chciała zapłacić "ubezpieczenia". Zaczął klepać się po kaburze. Doszło do pyskówki. Nie mieliśmy wyjścia, zapłaciliśmy.
Pogranicznik wystawił blankiet dla ośmiu osób. W sumie turyści zapłacili za 10 dni 150 zł. Co ciekawe, kwota ta w ogóle nie została wpisana w formularz. Okazuje się, że pieniądze za "ubezpieczenie" pobiera nie ukraiński rząd, ale... prywatna firma JSC +Ukrainmedstrakh+ z siedzibą w Kijowie - pisze "Trybuna Śląska". Na jakiej podstawie? I dlaczego pracuje dla niej ukraińska straż graniczna? O sprawie powiadomiliśmy Ambasadę Ukrainy w Warszawie. Anatolij Breżaty, konsul Ukrainy nie był zdziwiony - podaje gazeta. Mamy skargi polskich turystów, ale ja nie wiem o co chodzi i jak to wygląda, bo nie jestem strażą graniczną. Zapytajcie konsula RP we Lwowie - powiedział.
Co ciekawe ubezpieczenia nie trzeba kupić przejeżdżając granicę pociągiem. Zaalarmowaliśmy polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych - pisze "Trybuna Śląska". Sprawę wyjaśnia już Departament Konsularny i Polonii MSZ. Poprosiłem o wyjaśnienia także konsula RP we Lwowie, bo rzeczywiście z naszych informacji wynika, że ubezpieczenie to od kilku lat nie obowiązuje - powiedział dziennikowi wczoraj dyrektor Jarosław Drozd z departamentu systemu informacji MSZ w Warszawie. Jeśli okazałoby się to prawdą, spotka się to z naszą zdecydowaną reakcją. (PAP)