ŚwiatUkrainie grozi dalszy rozbiór. Uratować ją mogą... zmęczeni wojną Rosjanie

Ukrainie grozi dalszy rozbiór. Uratować ją mogą... zmęczeni wojną Rosjanie

Jakie są perspektywy zakończenia ukraińskiej wojny? - takie pytanie zadają sobie Ukraińcy, Rosjanie, a wraz z nimi cały świat. Niestety z napływających informacji wyłania się obraz dalszej eskalacji konfliktu i to nie tylko militarnej, ale także w innych wymiarach hybrydowej agresji. Według większości scenariuszy Ukraina stoi na przegranej pozycji, co w dużej mierze zawdzięcza samej sobie. Paradoksalnie cała nadzieja w Rosjanach, którzy zaczynają dostrzegać prostą zależność między wojennymi zwycięstwami Putina i pustką we własnych portfelach.

Ukrainie grozi dalszy rozbiór. Uratować ją mogą... zmęczeni wojną Rosjanie
Źródło zdjęć: © AFP | Anatolii Stepanov
Robert Cheda

08.04.2015 | aktual.: 08.04.2015 11:21

Raport amerykańskiej wspólnoty wywiadowczej nie pozostawia złudzeń. 2015 r. będzie czasem eskalacji wojny na Ukrainie. Z wystąpień rosyjskich polityków można wyczytać taki sam scenariusz wydarzeń. Putin nie zmienił swojej strategii, której globalnym celem pozostaje odepchnięcie Ukrainy od świata zachodniego. Przyjrzyjmy się zatem metodom stosowanym przez Kreml.

Porozumienie Mińsk-2, wynegocjowane w tzw. formacie normandzkim, jest traktowane przez Rosję i separatystów wyłącznie jako chwilowe zawieszenie broni. Uzyskany czas pozwala na wojskowe wzmocnienie marionetkowych republik oraz ich wewnętrzną konsolidację. Cały marzec w Donbasie trwały operacje rosyjskich sił specjalnych, eliminujące niezależnych bandyckich atamanów. Ich formacje zostały zdziesiątkowane lub wcielone do zintegrowanej armii. Dziś siły zbrojne Donbasu, dowodzone przez rosyjskich dowódców i wspierane przez armię rosyjską, przewyższają siły ukraińskie pod każdym względem i są gotowe do kolejnej ofensywy.

Gdzie i kiedy nastąpi atak?

Według źródeł amerykańskich ofensywa może nastąpić pomiędzy Paschą (prawosławną Wielkanocą), czyli 12 kwietnia, a 9 maja, tj. rosyjskim dniem zwycięstwa. Nie bez znaczenia są warunki pogodowe, bo zimowe błoto nie zatrzyma już sił pancernych. Zgodnie z obecną aktywnością oddziałów separatystycznych prawdopodobnym celem będzie portowe miasto Mariupol, choć w razie powodzenia może nastąpić próba przebicia lądowego korytarza na Krym. Ale ten scenariusz nie jest do końca oczywisty, bo - jak tłumaczą eksperci Centrum Razumkowa, czołowego ukraińskiego think-tanku - nie sztuka przebić korytarz, dużo trudniej go utrzymać, a na to rosyjskich oddziałów jest zbyt mało. Co innego szturm Mariupola i uzyskanie przez separatystów własnego portu, przez który można prowadzić kontrabandę i wywozić produkcję miejscowych zakładów należących do Rinata Achmetowa. Być może dlatego jest to główny cel ofensywy.

Jak szacuje grupa Opór Informacyjny do takiego uderzenia sił jest aż nadto, bo w Donbasie skoncentrowano ekwiwalent dwóch korpusów armijnych (ok. 33 tysięcy żołnierzy, z czego 8 tys. to jednostki rosyjskie) wspartych pół tysiącem czołgów i 700 transporterami bojowymi. Dużo mówi także koncentracja obrony przeciwlotniczej: Rosjanie przysłali pond 70 mobilnych systemów rakietowych gotowych do osłony nacierających wojsk.

Kolejnym z potencjalnych frontów jest Naddniestrze. Na przełomie marca i kwietnia straż graniczna tego de facto państwa ostrzelała ukraińskie posterunki. Kijów dopuszcza także uderzenie na obwód charkowski lub dniepropietrowski, bo oba regiony mają kolosalne znaczenie ekonomiczne, tak dla Ukrainy, jak i Rosji.

Co jest dywersją, a co preludium głównego uderzenia? - takie pytanie zadaje sobie Kijów i na wszelki wypadek przerzuca dodatkowe jednostki w zapalne miejsca, co uszczupla siły na froncie donbaskim. Niezależnie od wyboru kierunku ataku, strategia rosyjska zakłada odrywanie od Ukrainy kolejnych kawałków terytorium, przemysłu i potencjału ludzkiego. Małe ofensywy pozwalają również uniknąć nowych sankcji zachodnich i legitymizować zdobycze w kolejnych rozejmach z cyklu Mińsk-3, -4, itd.

Jednak z rosyjskiego punktu widzenia takie militarne kawałkowanie sąsiada ma zupełnie inne znaczenie niż dla separatystów. Jest nim permanentna destabilizacja Ukrainy, tak aby sparaliżować demokratyczne reformy i - co najważniejsze - doprowadzić do odwrócenia nastrojów zmęczonej wojną ludności. Wtedy na scenę powrócą polityczni klienci Kremla, czyli siły odsunięte od władzy w wyniku rewolucji na Majdanie. Utworzenie prorosyjskiego rządu zapobiegnie integracji z UE i zawróci Ukrainę do Euroazjatyckiego Związku Ekonomicznego, który bez Kijowa wyraźnie kuleje.

Z najnowszych sondaży ukraińskiej opinii publicznej wynika, że Rosja musi jeszcze trochę nad tym popracować, bo trend jest na razie dla niej niekorzystny. W porównaniu z 2013 r. z 36 do 12 proc. zmalała liczba sympatyków Moskwy, a do 41 proc. wzrosła liczba zwolenników integracji europejskiej. Dlatego równolegle z groźbami militarnymi Rosja aktywizuje działania terrorystyczne, ekonomiczne i propagandowe.

Hybrydowe zagrożenia

W marcu strona ukraińska poinformowała, że w jednej z kolonii karnych pod Donieckiem rosyjski wywiad wojskowy GRU zorganizował szkołę dywersyjną. Kolejne centrum położone w Biełgorodzie na terytorium Rosji, działa już od dawna. Nie jest to specjalnie kosztowna zabawa, bo bezrobotnych jest obecnie w Donbasie wielu, podobnie jak lumpów i kryminalistów. Za 500 dolarów są gotowi do skrytobójstw oraz podkładania min i bomb. Celem jest destabilizacja regionów przyfrontowych zamieszkanych w znacznym (od 40 do 20 proc.) stopniu przez rosyjskojęzycznych Ukraińców. Chodzi o obwody: odesski, nikołajewski, chersoński, zaporoski, dniepropietrowski, a zwłaszcza charkowski. Ten ostatni jest wręcz modelowym obiektem rosyjskiej dywersji - dokonano w nim w ostatnim czasie 11 zamachów terrorystycznych.

Wymienione obwody są także czułym obszarem manipulacji ekonomicznych, ponieważ tamtejszy przemysł pracuje głównie na eksport do Rosji. Również preferencje polityczne ludności rozkładają się w nich zawsze inaczej niż w pozostałej części Ukrainy. Wysokie poparcie miała tam zawsze Partia Regionów b. prezydenta Wiktora Janukowycza, a obecnie prorosyjski Blok Opozycyjny, który zdobył w Charkowie 30 proc. głosów. Taka sama liczba mieszkańców sympatyzuje ze wschodnią opcją integracji gospodarczej. Dużo więcej mieszkańców to "sowki", czyli ludzie o radzieckiej mentalności, idący bezrefleksyjnie za każdą silną władzą.

Jak więc ocenia Opór Informacyjny, tyle samo, bo ok. 30 proc., mieszkańców charkowszczyzny popiera władzę w Kijowie i separatystów. Reszta jest obojętna, oczywiście do czasu, co wykorzystuje zręcznie rosyjska propaganda. Dlatego niewykluczone, że zamiast kolejnej małej wojny, Kreml zdecyduje się na wprowadzenie pełnej blokady ekonomicznej południowo-wschodniej Ukrainy, aby poprzez znaczące obniżenie poziomu życia mieszkańców, zastraszonych dodatkowo terroryzmem, spolaryzować społeczeństwo i wywołać antykijowski bunt.

Niezmiernie ważnym czynnikiem takich rachub są lokalni oligarchowie związani z rosyjską gospodarką. Jeśli staną w obliczu utraty fortuny, wesprą finansowo wszelkie odśrodkowe zadymy. Taka droga jest dla Rosji równie wygodna, jak działania wojskowe, a nawet atrakcyjniejsza. Antyukraiński bunt w Charkowie z dużą dozą prawdopodobieństwa wywoła efekt domina na całej lewobrzeżnej Ukrainie, doprowadzając do rozpadu państwa. Tak więc, sytuacja na zapleczu frontu jest równie, jeśli nie bardziej, napięta co w Doniecku oraz Ługańsku, i to rozwój wypadków w Charkowie czy Odessie może mieć decydujące znaczenie dla przyszłości Ukrainy.

Z drugiej strony, jak tłumaczy politolog Andriej Piontkowskij, Kreml powstrzymuje się od pełnowymiarowej agresji militarnej z obawy przed powstaniem równie wielkiego ruchu protestacyjnego, wywołanego nieuniknionymi stratami ludzkimi. Im większa wojna, tym więcej zabitych żołnierzy, a to mogłoby zachwiać społecznym poparciem Kremla. Tym bardziej że ostatnie badania wykazały: Rosjanie zaczynają być zmęczeni ukraińską wojną i jej skutkami. Jak ocenia znany socjolog Władimir Pietuchow, powoli narasta społeczne przekonanie, że pora kończyć ukraińskie show i zająć się ważniejszymi sprawami, takimi jak kryzys ekonomiczny i zachodnie sankcje. Na dowód Pietuchow przytacza wyniki sondaży, które wskazują, że przy 80 procentach poparcia dla ukraińskiej polityki Putina, już 60 proc. badanych dodaje, że nie kosztem zamrażania płacy lub emerytury. Choć z drugiej strony istnieje znaczna grupa społeczna twierdząca, że w przypadku ataku na Krym Rosja powinna odpowiedzieć siłą wojskową (60 proc.), a nawet uderzeniem jądrowym
(23 proc.)

Szanse Ukrainy

"Skorumpowana, wynędzniała i nieprofesjonalna" - tak opisał ukraińską armię "The Telegraph". Nie są to dziennikarskie wymysły, tylko relacja brytyjskich wojskowych, którzy ochotniczo szkolą ukraińskie oddziały. Jak się okazuje, głośne medialnie uroczystości przekazywania nowego uzbrojenia to jedynie show, bo tak naprawdę Ukraina wyposaża swoich żołnierzy tylko w kałasznikowy. Resztę sprzętu kupują rodziny poborowych lub ochotników, choć to nie jego brak jest podstawowym problemem. W ocenie zachodnich ekspertów ukraińska armia nie potrafi po prostu walczyć. Skutek braku elementarnych umiejętności jest taki, że 4 na 6 rannych żołnierzy to ofiary własnego ognia.

Opinię zachodnią potwierdza czołowy rosyjski specjalista Wiktor Litowkin. Jeśli ująć jego wywody krótko, to rosyjska armia już nie posługuje się sowieckimi regulaminami, a ukraińska jeszcze tak. Stąd klęski pod Iłowajskiem i Debalcewo, bo Rosjanie dowodzący separatystami, walczą jak na Zachodzie, ale mając w pamięci sowieckie reguły, zawsze wyprzedzają ukraińskich kolegów o 5 minut. Nic dziwnego, że do krytyki dołączyli ci ukraińscy oficerowie, którzy walczą w Donbasie. Bojowa kadra napisała rozpaczliwy list do prezydenta Poroszenki z żądaniem rozpędzenia własnego, skrajnie nieudolnego sztabu generalnego.

Opór Informacyjny wytknął natomiast cztery przyczyny niepowodzeń: bierna obrona w oparciu o polową "linię Maginota" rodem z bitwy pod Kurskiem; słabe techniczne wyposażenie; karygodna jakość dowodzenia i katastrofalny stan psychologiczno-moralny wojsk. Ten ostatni nie może być inny skoro żołnierze mogą wykąpać się dwa razy na kwartał, podobnie jak zmienić bieliznę. Na skutki nie trzeba długo czekać, jak dowodzi wypadek transportera bojowego w Konstatinowce. Pijany kierowca zabił dziecko, co stało się zapalnikiem ulicznych zamieszek.

Ale w armii jest groźniejsze zjawisko - to kłopoty z tożsamością. Na przykład lwowska brygada zmechanizowana im. Hetmana Sahajdacznego nosi z dumą tytuł spadkobiercy jednostki uczestniczącej w sowieckiej wojnie ojczyźnianej. Jak jej oficerowie mają walczyć ze swoimi rosyjskimi kolegami, z którymi wspólnie kończyli radzieckie szkoły wojskowe? I choć z sondaży wynika, że ponad 60 proc. Ukraińców opowiada się za siłowym scenariuszem odzyskania Donbasu, to żołnierze nie chcą ginąć, bo są nieskutecznie dowodzeni.

Generalnie Kijów boi się kolejnej rosyjskiej ofensywy, ale nie widać też specjalnych przygotowań do jej odparcia. Prezydent przeforsował wprawdzie przepisy prawne stanu wojennego, lecz elity coraz częściej przyznają bezsilność wobec przeciwnika. Dały temu wyraz godząc się na zły rozejm miński, a najdobitniejszym wyrazem słabości jest prośba o wojskową misję ONZ. Ukraina nie radzi sobie z Donbasem ani politycznie, ani wojskowo. Przy tym ogrom zadań przytłacza, dlatego władze miotają się między odzyskiwaniem majątku z rąk oligarchów, czyszczeniem służby państwowej ze skorumpowanych urzędników, mobilizacją przemysłu zbrojeniowego i reformą konstytucyjną. Wszystko to jest potrzebne i dokonuje się pod presją kolejnych etapów kawałkowania kraju przez Rosję.

Problem również w tym, że największe koszty wojny i transformacji ponosi, jak na razie społeczeństwo, które w miarę narastania wyrzeczeń oczekuje konkretnych rezultatów Rewolucji Godności. A tych na razie brak i jeszcze długo nie będzie. Dlatego jeden z ukraińskich publicystów "The New Times" zaproponował wprost, aby oddać cały Donbas Rosji. Rzecz w tym, że Putin takiego podarunku nie przyjmie, bo Kreml ma pieniądze na wojnę, ale nie na odbudowę i utrzymanie "braterskiej" Noworosji.

W mediach rysują się zatem trzy perspektywy zakończenia konfliktu. Wielka europejska wojna, jako skutek eskalacji rosyjskiej agresji jest raczej mało prawdopodobna. W przeciwieństwie do wariantu rozpadu państwa w wyniku skutecznego hybrydowego odrywania poszczególnych regionów. Optymalnym wariantem jest oczywiście narodowe odrodzenie i wejście Ukrainy w zachodni system instytucji - UE i NATO. Do tego jednak potrzeba zwycięskiej armii, a ta nie powstanie, jeśli zabraknie radykalnych reform państwa, do czego jeszcze ciągle daleko.

Zobacz również wideo: Zbrodnie wojenne na wschodniej Ukrainie?
Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (342)