Ujgurzy z Guantánamo
Ameryka jest czasem gorsza niż Chiny – twierdzi Abus Baker Kasam. I wie, co mówi. Jest jednym z pięciu muzułmanów, którzy uciekli z Chin przed represjami, by przeżyć piekło w amerykańskim więzieniu.
26.02.2007 13:11
W Babru na obrzeżach Tirany wszystko jest nędzne i niechlujne. I to właśnie tu znajduje się ośrodek dla uchodźców. Pukamy kilkakrotnie, zanim policjant w starym mundurze wyjdzie wreszcie otworzyć metalowe drzwi. Okazuje się służbistą: Spotkania z Ujgurami są zabronione. Następne dwa dni spędzamy więc na pertraktacjach w labiryncie albańskiej administracji. Wreszcie wracamy z przepustką. Tym razem otwiera nam drzwi dyrektor ośrodka. Prowadzi do pokoju, gdzie czeka na nas pięciu mężczyzn.
Lekcja albańskiego
Ujgurzy są ludem tureckim, żyjącym w chińskiej prowincji Xinjiang. Ta muzułmańska, sunnicka mniejszość, licząca prawie dziewięć milionów ludzi, zawsze marzyła o niepodległości. Miała już wprawdzie własne państwo, Turkiestan Wschodni, które istniało w latach 1945–1949 (jako kontynuacja efemerycznej republiki utworzonej na południu regionu w latach 30. XX wieku, podczas wojny domowej w Chinach), ale Chińczycy bardzo szybko odzyskali nad nimi kontrolę. Od tej pory Pekin ściga i skazuje za terroryzm każdego Ujgura, który ośmieli się prowadzić działalność niepodległościową.
Tych pięciu mężczyzn, którzy wegetują dziś w Tiranie, opuściło swój kraj sześć i pół roku temu, uchodząc przed represjami. Marzyli, aby osiąść w Stanach Zjednoczonych, kraju znanym z tego, że popiera ich narodową walkę. Ale losy ułożyły się inaczej. Po udanej ucieczce z Chin wpadli w wir światowej polityki: stali się ofiarami porwania, spędzili cztery lata jako więźniowie obozu w Guantánamo, zanim zostali uwolnieni, oczyszczeni ze wszystkich zarzutów, uznani za niewinnych i wreszcie… trafili do Albanii, nie znalazłszy innego schronienia. Amerykanie nadal uznają ich za osoby niepożądane. Niemcy, którzy przyjęli już dużą grupę Ujgurów, boją się drażnić Chińczyków, z którymi łączą ich interesy. Podobnie jest z Turkami.
Abus Baker Kasam ma 37 lat. Zabiera głos w imieniu całej grupy. Czterej pozostali mężczyźni będą uważnie słuchać. 24-letni Ajub Hadżi Mohamed jest najmłodszy. Ahdar Kasam Basita ma 27 lat, zaś Adel Abdulhehim, ojciec trojga dzieci, ukończył 31 lat. Tak samo, jak Ahmed Adil, Abus Baker Kasam zaczyna opowieść od represji, jakie chiński rząd stosuje przeciwko Ujgurom. Mówi o kilkakrotnie powtarzanym zakazie praktykowania islamu (chodzi o ograniczenia wprowadzone pod pretekstem walki z ekstremizmem, gdyż chińska konstytucja formalnie uznaje wolność kultu) i o wyrzucaniu ludzi z pracy za przynależność etniczną.
W lutym 1997 roku w jego rodzinnym mieście Jining tysiące osób wyszło na ulice, domagając się praw socjalnych i humanitarnych oraz swobody kultu religijnego. Wybuchły kilkudniowe rozruchy. Jeszcze przed tymi wydarzeniami Abus Baker, z zawodu garbarz, został zwolniony z pracy. Mówi, że sam nie brał udziału w demonstracji. A jednak zamknięto go na siedem miesięcy w więzieniu, gdzie był torturowany „batem i prądem” (elektryczne pałki są często stosowane w chińskich więzieniach). – Tylko w okresie 1998–2000 chińska milicja z Xinjiang zabiła ponad 30 Ujgurów, a wielu zatrzymanych skazano na co najmniej 20 lat więzienia – opowiada. Abus Baker opuścił swój kraj w styczniu 2000 roku. Zostawił ciężarną żonę i córkę. Z fałszywym paszportem znalazł się w Kirgistanie, gdzie zarabiał na życie jako uliczny sprzedawca. Za oszczędzone pieniądze zamierzał wyjechać do Turcji (gdzie jeden z jego przyjaciół otworzył garbarnię), by stamtąd przedostać się na Zachód. Ale los chciał inaczej. W Kirgistanie Abus Baker poznał Adela
Abdulhehima, którego szwagier, organizator manifestacji z 1997 roku, został stracony przez chińskie władze. Razem przedarli się przez Tadżykistan do Pakistanu. – Nie mieliśmy pieniędzy na samolot. Postanowiliśmy dotrzeć do Turcji autobusem – opowiada Abus Baker.
Pakistańczycy obiecali im irańskie wizy tranzytowe. Ale jacyś ludzie ostrzegli uchodźców, że pakistańskie władze często odsyłają Ujgurów do Chin, i zaproponowali im kryjówkę w afgańskiej wiosce. Latem 2001 roku dwaj uciekinierzy udali się do Dżalalabadu.
Terroryści mimo woli
Zamieszkali przy meczecie we wsi położonej na okolicznych wzgórzach. – Tam zaczęliśmy studiować Koran i spotkaliśmy dwóch innych Ujgurów, Ahdara Kasama i Ahmeda Adila – ciągnie Abus Baker. Według armii amerykańskiej ów meczet był obozem, w którym Al-Kaida szkoliła muzułmańskich terrorystów przybyłych z różnych stron świata na wojnę z niewiernymi. Ujgurzy kategorycznie zaprzeczają tej wersji. Twierdzą, że nie mieli ani krzty sympatii dla średniowiecznego reżimu talibów oraz że w tamtym czasie nic nie słyszeli o Osamie ben Ladenie. – Mieszkaliśmy w meczecie, który bardziej przypominał wiejską chatę. A nie w obozie terrorystów – zaklina się Ahmed.
W październiku 2001 roku wieś zbombardowali Amerykanie. Abus Baker i jego przyjaciele dowiedzieli się podczas posiłku, jaka była przyczyna tej wojskowej interwencji: ataki z 11 wrześ-nia. W tym czasie grupa wzbogaciła się o nowego członka: był nim Ajub Hadżi Mohamed, który chciał pojechać do USA na studia. Uciekając przed bombami, Ujgurzy maszerowali całymi dniami, szukając odrobiny ciepła i pokarmu – aż w końcu znaleźli schronienie w jakichś jaskiniach.
Jak się okazało, były to słynne groty Tora Bora, sieć podziemnych korytarzy na obszarze masywu górskiego o wysokości czterech tysięcy metrów, gdzie – jak podejrzewali Amerykanie – mógł ukrywać się Osama ben Laden i jego najbliżsi współpracownicy. Ujgurzy mówią, że nie widzieli tam żadnego bojownika Al-Kaidy, ale za to napotkali małpy, które rzucały w nich kamieniami i czym popadnie.
Po pięciu tygodniach przybyli do pakistańskiej wioski. Abus Baker dokładnie pamięta tamten dzień. – To był koniec ramadanu. Wieśniacy zgotowali nam gorące przyjęcie i poczęstowali nas baraniną. Lecz potem nie było już tak wesoło. Raptem w wiosce pojawili się pakistańscy policjanci, którzy odwieźli przybyszy do więzienia. Obawiając się, że rząd w Islamabadzie odeśle ich do Chin, Ujgurzy podali, że są Afgańczykami z Uzbekistanu. Po 20 dniach aresztu wydano ich Amerykanom. Abus Baker i jego towarzysze są przekonani, że wpadli w pułapkę zastawioną przez pakistańską tajną policję, która na pewno sprzedała ich Amerykanom jako potencjalnych terrorystów. I wspomina o premii wynoszącej pięć tysięcy dolarów od głowy! Założono im worki na głowy i przewieziono do Kandaharu. – Nie śmieliśmy się ruszyć, a żołnierze bili nas i maltretowali psychicznie. Kazali nam rozbierać się zupełnie do naga. Dla muzułmanina nie ma gorszego upokorzenia – mówi Abus Baker, opisując pierwsze dni w rękach Amerykanów. Zanim sami doświadczyli
tych prześladowań, Ujgurzy nie wierzyli, że największa demokracja na świecie może torturować swoich więźniów. – Zawsze myśleliśmy, że Ameryka jest krajem szanującym prawa człowieka. A tam poczuliśmy na własnej skórze, że jest jeszcze gorsza niż Chiny. W więzieniu przy bazie wojskowej w Kandaharze nie pozwalano im się umyć przez trzy miesiące, aż do dnia, gdy Abus Baker zapadł na malarię.
Po pół roku pobytu w Kandaharze całą piątkę przewieziono do amerykańskiego więzienia w bazie Guantánamo. Nastąpiło to gdzieś w połowie 2002 roku. Abus Baker opowiada, że samolot, którym lecieli, miał międzylądowanie – bez wątpienia po to, żeby uzupełnić paliwo. Przypuszcza, że ten przystanek nastąpił w którejś z amerykańskich baz w Europie. W odpowiedzi na jego protesty przeciwko złemu traktowaniu lekarz dał mu zastrzyk. Kiedy się obudził, lądowali już w bazie.
W obozie wojskowym poddawano ich nieustannej presji. Najgorsze ze wszystkiego były upokorzenia seksualne. Abus Baker i jego towarzysze opowiadają, że byli zmuszeni maszerować całkiem nago po podwórzu, na oczach kobiet w wojskowych mundurach. Inna forma tortur: więźniowie musieli uklęknąć ze skrępowanymi rękami i nogami, mając płócienne worki na głowach, a wojskowi – zarówno mężczyźni jak i kobiety – wkładali im palce w odbyt.
W Guantánamo nasi Ujgurzy – którzy otrzymali odpowiednio numery 260, 276, 279, 283 i 293 – mieli status „wrogich bojowników”. Byli stale przesłuchiwani, maltretowani i zostali oskarżeni o terroryzm jako członkowie Islamskiego Ruchu Wschodniego Turkiestanu, rzekomo powiązanego z Al-Kaidą. – Amerykanie z Guantánamo mówili to samo co pekińska propaganda – opowiada Abus Baker. Raport organizacji Human Rights Watch z kwietnia 2005 roku podkreśla, że dzięki wojnie z terroryzmem Pekin nie musi już dbać o formy i może karać surowiej niż kiedykolwiek mieszkańców Xinjiang.
Kto przyjmie tułacza?
W 2005 roku bostoński adwokat Sabin Willett został obrońcą Ujgurów i rozpoczął prawnicze zapasy z władzami amerykańskimi. Ostatecznie udało mu się przekonać wojskowy wymiar sprawiedliwości, że nie są oni terrorystami ani zbrodniarzami. Abus Baker i jego towarzysze niedoli zostali uznani za niewinnych. Ale co z nimi zrobić? Żadne państwo ich nie chciało. W końcu odesłano ich do Albanii.
Mają nadzieję, że pewnego dnia zostaną przyjęci przez jakiś kraj europejski, gdzie będą mogli pracować, żyć i utrzymać swoje rodziny. Choć Amerykanie obiecali im pomoc, to odkąd Ujgurzy przebywają w Tiranie, nie próbował się z nimi skontaktować żaden amerykański przedstawiciel. – Ameryka jest czasem gorsza niż Chiny – powtarza Abu Baker. Dyrektor ośrodka dla uchodźców próbuje ich pocieszać, obiecując lepsze dni – ale po tym, co przeszli, przyszłość może być już tylko lepsza.
Enver Robelli