Uderzył się o pięść
Hieronim Chmielewski, gdyński stoczniowiec, jest niewinny. Tak stwierdził wczoraj gdański sąd. Mężczyzna został oskarżony o napaść na policjanta w czasie związkowej manifestacji.
17.02.2004 | aktual.: 17.02.2004 07:49
- Brak jednoznacznych dowodów na to, że to oskarżony rzucał kamień, który zranił funkcjonariusza policji - uzasadniał uniewinniający wyrok sędzia Zbigniew Zalewski. - Świadkowie - policjanci, nie potrafili przed sądem odpowiedzieć, czy to faktycznie widzieli.
- Nie mogło być innego wyroku - powiedział po wyjściu z sali sądowej Chmielewski. - Nie popełniłem takiego czynu, to ja jestem ofiarą. Są jeszcze sprawiedliwe sądy w tym kraju.
Do zdarzenia doszło w październiku 2002 roku podczas manifestacji "Solidarności" w Warszawie, na którą przybyli pracownicy Stoczni Gdynia. Podczas demonstracji w stronę policji posypały się kamienie, kilku funkcjonariuszy zostało rannych. Wedle wersji policji, wśród rzucających był właśnie Chmielewski. Ba! Wyróżniał się z tłumu, a rzucony przez niego kamień zranił jednego z dowódców. Dlatego został zatrzymany. A że był strasznie pobity (miał m.in. złamany nos)? - Potknął się, przewrócił i uderzył głową w bruk - zeznawali policjanci. - Musiałbym się chyba tarzać po tym bruku - mówił Chmielewski. - Przecież ja miałem plecy całe sine od pałek. Według bowiem jego wersji, było zupełnie inaczej.
- Po manifestacji schodziłem ulicą, kiedy zobaczyłem, że jakichś dwóch łysych mężczyzn napadło na mego kolegę. Zerwali z niego kurtkę, jemu udało się zbiec. Rzuciłem się mu na pomoc. Podniosłem tę kurtkę, wówczas oni zaczęli mnie tłuc. Powalili na ziemię, potem wciągnęli w tyralierę - opowiadał.
Okazało się, że owymi napastnikami byli policjanci w cywilnych ubraniach. Jak mówi związkowiec, w radiowozie został uderzony w twarz, potem zaliczył "ścieżkę zdrowia" - dostał po plecach policyjnymi pałkami. Jego wersję wydarzeń potwierdzają zdjęcia, które zrobili związkowcy. Widać na nich mężczyzn, którzy szarpią Chmielewskiego. Sąd uznał wczoraj, że wersja policji nie trzyma się kupy, a zeznania funkcjonariuszy brzmiały niewiarygodnie. Co więcej, część policyjnych dowodów, które miałyby świadczyć o winie Chmielewskiego, wzbudziła sądowe wątpliwości. - Jedynym możliwym i słusznym w takim wypadku wyrokiem jest więc uniewinnienie - stwierdził na zakończenie sędzia Zalewski.
- Wszystko to było nagrane, żeby wybielić policjantów, a mnie wrobić - mówił Chmielewski. - Na szczęście wszystko już skończone.
Czesław Romanowski