PolskaU nas ludno i gwarno

U nas ludno i gwarno

Mocny skład rodziny, twierdzą, to najlepszy trening do życia. I najpewniejsze oparcie, gdy przychodzi gorszy czas. Rodzin wielodzietnych jest w Polsce 428 tysięcy.

U nas ludno i gwarno
Źródło zdjęć: © AFP

27.10.2005 | aktual.: 27.10.2005 09:15

Rodziny wielodzietne są różne. Rodzina Wałęsów jest inna niż rodzina Radziwiłłów, choć i w jednej, i w drugiej jest ósemka dzieci. Inna jest rodzina pisarki Małgorzaty Musierowicz, inna aktora Zbigniewa Zamachowskiego, choć i tu, i tu jest po czworo dzieci. Do niedawna w Polsce „wielodzietna” znaczyła tyle co „patologiczna”. Do niedawna odczuwali to prawie wszyscy, którzy zdecydowali się na więcej niż dwoje dzieci. Żarty na temat ich nieznajomości metod kontroli urodzin, zdziwione spojrzenia. W końcu przestają zwracać na to uwagę, po prostu normalnie żyją. W mediach obowiązywał stereotyp: mówimy o klanie bądź rodzie, kiedy mamy na myśli rodziny możne i z tradycjami, lub o „marginesie” i „powiększaniu obszaru biedy”, kiedy mowa o pozostałych. A przecież rodziny wielodzietne (wg definicji to te, gdzie jest czworo lub więcej dzieci) stanowią 5 proc. z 8 mln wszystkich rodzin w Polsce. Żyją normalnie, tylko jakby intensywniej.

Jeden za wszystkich

Państwo Dederkowie mieszkają na warszawskim Starym Mieście. Po Teresę Dederko codziennie rano przyjeżdża służbowy samochód. Zanim wyjdzie do pracy, z mężem i dziećmi je śniadanie. Dzieci są już właściwie samodzielne, tylko najmłodszą Gosię trzeba wyprawić do przedszkola. Teresa uśmiecha się, gdy opowiada o swojej rodzinie. Jest smukłą kobietą o kruczoczarnych włosach, nosi ciemne okulary. Od dzieciństwa jest niewidoma.

Jej mąż Szymon Dederko zawsze uważnie przygląda się swojemu rozmówcy, od czasu do czasu gładzi się po długiej brodzie. Siedzimy w ich mieszkaniu przy dużym stole, czarny wielki pies łasi się przymilnie, wokół mnóstwo książek. Szymon Dederko jest artystą fotografikiem, wykonywane przez niego stylizowane zdjęcia, choć zrobione współcześnie, wyglądają, jakby powstały przed wojną. Razem z Teresą dochowali się pięciorga dzieci. Każde inne i jednocześnie wszystkie do siebie podobne. Na pierwszy rzut oka widać, że się lubią, chętnie opowiadają o sobie nawzajem i cieszą się rozmową.

Kolejno odlicz

Najstarsza córka Natalia chce pomagać młodym matkom, które samotnie wychowują dzieci. Studiuje pedagogikę. Wygląda na bardzo zaangażowaną w to, co robi. – W domu samotnej matki są dziewczyny, które mają 14 lat, a nawet mniej – mówi z przejęciem. Sama skończyła 21 lat, niedawno odbyła praktykę studencką wśród takich młodych matek. Agata w przyszłym roku zrobi maturę. W wakacje bardzo chciała pojechać do Wenecji. Do pomysłu zapaliło się jej kilkunastu przyjaciół i znajomych, jak przyszło co do czego, prawie wszyscy zrezygnowali. Agata się uparła. Zabrała ze sobą kolegę do towarzystwa. I dla ochrony. Pojechali autostopem. Dziewczyna ma krótkie włosy, na nosie okulary, wygląda bardzo młodo. Matura za rok, ale ona prawdziwy egzamin dojrzałości zdała już w drodze do Wenecji. – Opatrzność Boża nad nimi czuwała – zauważa jej mama. – Nie bała się pani puścić córki samej? – wyrywa mi się. – Agata jest naprawdę dobrze zorganizowana i odpowiedzialna – odpowiada z pewnością w głosie Teresa.

Najmłodsza Gosia ma dopiero sześć lat. Długie kucyki spadają jej na szyję. Już widać, że jak dorośnie, będzie równie ładna jak siostry. Pewnie podchodzi do stołu. W rodzinnym albumie szuka siebie na zdjęciach. Pokazuje nam małego bobasa w kąpieli – to ona, gdy była niemowlakiem. Wyjmuje kolejne zdjęcia, najnowsze, z wakacji nad rzeką.

Dzieci dają siłę

Dederkowie mają takie same kłopoty jak większość polskich rodzin, doświadczają podobnych radości. Ale zgodnie twierdzą, że życie w gromadzie daje im siłę. Teresa Dederko nawet swoją ułomność traktuje jak coś absolutnie oczywistego. Brak wzroku nie może przecież hamować naturalnej chęci życia! To, że szybko odnalazła swoje miejsce w świecie, Teresa zawdzięcza podwarszawskiemu ośrodkowi dla niewidomych. – Jestem wychowanką Lasek – podkreśla z dumą.

Człowiekowi, który widzi, trudno sobie wyobrazić, jak można opiekować się piątką małych dzieci. Jak można czuwać nad niemowlęciem, gdy nie można go zobaczyć? Jak zmieniać pieluszki, robić zupki, karmić? Jak można upilnować dwulatka, który wszędzie chce wejść, wszystkiego dotknąć, dla którego wejście na parapet lub odkręcenie kurków przy kuchence gazowej jest znakomitą zabawą? Teresa przyznaje, że najtrudniej jej było, kiedy dzieci zaczynały chodzić, ale były zbyt małe, żeby rozumieć, że czegoś nie wolno. – Najlepiej, gdy dziecko hałasuje: to znak, że wszystko jest w porządku. Podejrzana staje się zbyt długa cisza – śmieje się Szymon.

Dzisiaj wiele rodzin obawia się przyjścia na świat kolejnego dziecka. Niektórzy przekonują, że rodzi się mało dzieci, bo rodzice nie mają pieniędzy, inni uważają, że ludzie nie chcą mieć dzieci, bo za dobrze im się powodzi. Jeszcze pod koniec lat 80. liczba rodzin posiadających czwórkę lub więcej dzieci wynosiła 465 tysięcy. Przez kolejnych czternaście lat spadła o 37 tysięcy. Badania socjologiczne pokazują, że religijność rodziców łączy się z ilością posiadanego przez nich potomstwa. – Nie ma religijnego nakazu posiadania dużej ilości dzieci – oponuje Szymon. – Nie jest to bez znaczenia, ale moim zdaniem nie ma tu oczywistego związku – dodaje. Dederkowie pobrali się w stanie wojennym. Ich najstarsze dzieci przyszły na świat w latach 80., gdy nie było jeszcze pampersów, zupek w słoiczkach ani innych udogodnień. – Nikt nam nie pomagał, zwyczajnie dawaliśmy sobie radę, jak wszyscy – mówią.

Zwykła historia

Teresa Dederko, jak przeważająca większość matek i żon, łączy obowiązki domowe z pracą zawodową. Jest dyrektorem Biblioteki Centralnej Polskiego Związku Niewidomych, zarządza zespołem 41 osób, większość z nich to niewidomi. Skończyła historię na Uniwersytecie Warszawskim, dziś jej praca polega głównie na nieustannej walce o środki niezbędne do normalnego funkcjonowania biblioteki.

Proza życia dopadła Szymona Dederkę, którego artystyczne prace nie zawsze znajdują nabywców. Aby utrzymać rodzinę, imał się wielu zajęć, teraz pracuje jako bibliotekarz na Uniwersytecie Warszawskim. Z błyskiem w oku wspomina działalność opozycyjną. Przez siedem lat drukował „Przegląd Wiadomości Agencyjnych” – słynne PWA. Wydał album z trzeciej pielgrzymki papieża do Polski, który udało się wręczyć Ojcu Świętemu tuż przed odlotem do Rzymu. Szymon pokazuje stare pisemka, drukowane niewyobrażalnie małą czcionką, przy której trzeba mocno wytężać wzrok. – Dzisiaj robi się takie ściągi – zauważa Julia. – Dzieciaki nie pozwalają nam na kombatanctwo – uśmiecha się Szymon.

W ich życiu ciągle coś się dzieje, przez dom państwa Dederków przewijają się grupy młodzieży, znajomych ich dzieci. Jest głośno i wesoło, a czasem smutno i poważnie, zwyczajnie, jak w życiu. Niedawno Jędrek miał wypadek, złamał nogę. Wydawało się, że to nic groźnego, okazało się, że są jednak komplikacje. Potrzebna była poważna operacja. Wszystko się udało i chłopak znów może biegać. Cały dom przeżywał to razem z nim, wszyscy dopingowali go do zdrowienia.

Sposób na młodość

– To dzieciom zawdzięczamy, że się nie starzejemy – mówi Teresa. Często gdy rodzice przychodzą z pracy, a dzieci ze szkoły lub z placu zabaw, siadają razem w kuchni przy herbacie i opowiadają sobie, co im się w ciągu dnia przydarzyło. O nauczycielach, klasówkach lub o pani wiceminister, która obiecała dotację na bibliotekę dla niewidomych, ale nie dotrzymała słowa. – Politycy wymagają większej troski niż dzieci – mówi z przekąsem Szymon.

Oglądamy zdjęcia. – Tu jestem ja z małym Jędrkiem – Szymon dotyka zdjęcia w albumie. – Jak to z małym Jędrkiem, to jestem ja... – protestuje Julia. – ... nie, to nie jestem ja – prostuje po chwili, gdy bliżej przygląda się zdjęciu. – To przecież Agata!!! Wszyscy wybuchają śmiechem. – A tutaj w szkole wystawiamy jasełka – pokazuje pan Szymon. Gosia na sianku spała jak mały Jezusek. Jędrek był pasterzem, a Szymon, głowa rodziny, świętym Józefem.

Święta i wakacje odmierzają czas. Dzieci coraz częściej wyjeżdżają, były na Ukrainie, w Grecji, we Włoszech na pogrzebie papieża. Najbardziej nosi po świecie Agatę. Była nawet w Chicago, razem chórem, w którym śpiewa. Jak dzieciom ułoży się dalsze życie? Kim będą? Lada dzień najstarsze opuszczą dom.

– Chciałabym, aby wszystkie skończyły studia – mówi mama. – To ich życie i to one muszą je przeżyć. Znaleźć własną drogę – twardo zaznacza ojciec. Siedzimy przy stole, pijemy kawę, rozmawiamy. Ani razu nie pada słowo miłość, chociaż ona cały czas jest obecna. Może dlatego nie trzeba o niej mówić.

Jan Ośko

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)