PolskaTylko w WP. Makabryczne billboardy na ulicach polskich miast. Dlaczego ciągle straszą? Sprawdzamy

Tylko w WP. Makabryczne billboardy na ulicach polskich miast. Dlaczego ciągle straszą? Sprawdzamy

"Aborcja zabija" - głosi jeden z gigantycznych billboardów ze zdjęciami zakrwawionego płodu. Przeciwko akcji odbywają się protesty w całej Polsce. Wszystko na nic, makabryczne zdjęcia musi oglądać codziennie nawet kilkaset tysięcy osób, w tym dzieci. Muszą, bo fundacja nic sobie nie robi z fali krytyki i zapowiada, że akcja będzie trwała dopóki "mordowanie dzieci w polskich szpitalach przestanie być legalne". A system prawny w kwestii epatowania drastycznymi zdjęciami pozostawia wiele do życzenia.

Tylko w WP. Makabryczne billboardy na ulicach polskich miast. Dlaczego ciągle straszą? Sprawdzamy
Źródło zdjęć: © WP.PL
Natalia Durman

06.11.2017 | aktual.: 13.11.2017 13:50

Billboardy to element wystawy "Wybierz życie". Stoi za nią Fundacja Pro-Prawo do życia - stowarzyszenie pro-life działające w Polsce od roku 2005 roku. Działacze organizacji walczą o zaostrzenie prawa aborcyjnego w Polsce, m.in. o zniesienie tzw. przesłanki eugenicznej, czyli możliwości legalnego przerwania ciąży ze względu na ciężkie wady płodu.

W ramach akcji na początku października trzy bilboardy ze zdjęciami martwych płodów zawisły przy warszawskich ulicach. Wszystkie są ulokowane tuż przy trasach wylotowych, gdzie codziennie przejeżdżają tysiące samochodów - przy ulicy Płowieckiej, Mory i w pobliżu Marek. Ich widok jest szokujący. Przy zdjęciu rozczłonkowanego płodu widnieje hasło "aborcja zabija".

Akcja spotkała się z oburzeniem dużej części mieszkańców. Głosów krytyki nie brakuje w sieci. Internauci nazywają plakaty "obrzydliwą manipulacją" i "skandalem". Pytają, "kto na pozwala? i "co mają powiedzieć 3-letniej córce, która na to patrzy?".

Tak jak nasz rozmówca, Adam, który mówi wprost: - Nie chciałbym, żeby moje dziecko było narażone na takie obrazki. Chyba żaden rodzic nie chce. Jak mu wytłumaczyć taki plakat? Obserwuję reakcje dzieci na takie rzeczy. One strasznie chłoną... Mogą nic nie powiedzieć w pierwszym odruchu, a nagle obudzić się w środku nocy z krzykiem na ustach.

Zwłaszcza, że fundacja nie pierwszy raz straszy plakatami na terenie stolicy. W czerwcu działacze "Pro-Prawo do życia" organizowali pikiety pod szpitalami, w których dokonuje się aborcji. Pod szpitalem Orłowskiego zaparkowali samochód oklejony plakatami przedstawiającymi zakrwawione płody i antyaborcyjne hasła. Mimo że pojazd był wielokrotnie niszczony przez przeciwników fundacji, cały czas stoi pod szpitalem. Co więcej, jak zapowiedziała nam Anna Szczerbata z Fundacji Pro-Prawo do życia, wkrótce w Warszawie pojawi się kolejny taki samochód.

- W mediach są obostrzenia, nie sieją się trupy przez cały dzień. Drastyczny materiał jest opatrzony komentarzem i emitowany w późnych godzinach. Rodzice mogą podjąć wtedy decyzję, czy ich dziecko powinno oglądać takie obrazy. Dlaczego nie jest tak w tym przypadku? - pyta nas Adam. Postanowiliśmy sprawdzić.

Jedyne wyjście - pozwy

Jak wyjaśnił w rozmowie z nami dr Mariusz Bidziński z Kancelarii Chmaj i Wspólnicy, nie ma dokładnych przepisów, mówiących o tym, co można prezentować na billboardzie, a co nie. Za treść przekazu odpowiada podmiot, który płaci, by znalazł się on w przestrzeni publicznej. W tym przypadku jest to fundacja Pro-Prawo do życia. Samorząd ma co prawda prawo wskazywania ograniczeń w rozmieszczaniu plakatów, ale... nie dotyczy to ich treści. Mówiąc krótko, autorzy plakatów mogą robić co im się żywnie podoba. Przynajmniej dopóki nie naruszą wolności osób trzecich, porządku publicznego, czy też moralności lub przekonań osób postronnych.

A do tego potrzebne są pozwy. Są one na ten moment jedynym sposobem walki z billboardami. Bidziński zwrócił uwagę na fakt, że w przypadku akcji billboardowej przekaz nie jest skierowany do pojedynczej osoby, więc jest on publiczny, masowy. Może więc naruszyć dobra dużej grupy osób - małych dzieci, nastolatków lub też po prostu osób wrażliwych, które mają prawo być zszkowane przekazem.

Zniesmaczony odbiorca kampanii może żądać, by osoba, która dopuściła się naruszenia porządku, dopełniła czynności potrzebnych do usunięcia jego skutków, czyli w tym przypadku usunięcia plakatów. Może również żądać zadośćuczynienia pieniężnego lub zapłaty odpowiedniej sumy pieniężnej na wskazany cel społeczny.

Walka z wiatrakami

Tyle w teorii, bo w praktyce nie wygląda to tak różowo. W ostatnim czasie do sądów w całej Polsce kierowane są wnioski o ukaranie autorów drastycznych materiałów, zniechęcających do aborcji. W większości jest to jednak walka z wiatrakami.

W Poznaniu na przykład, policja złożyła zawiadomienie w sprawie drastycznego billboardu, ale tamtejszy sąd rejonowy odmówił prowadzenia postępowania. W uzasadnieniu decyzji można było przeczytać, że celem działania fundacji było "uświadamianie mieszkańcom Poznania, że aborcja jest zabójstwem człowieka". Zdaniem sądu, powieszenie billboardu z martwym płodem nie wykraczało też poza "realizację prawa do prezentowania własnych poglądów".

W Krakowie z kolei, prokuratura nie dopatrzyła się przestępstwa w wystawie przy kościele garnizonowym. Przedstawiała ona zmasakrowane podczas aborcji płody zestawione ze zdjęciem Adolfa Hitlera.

Obraz
© stopaborcji.pl

Batalię z fundacją wygrała jednak partia Razem. Za rozwieszone w Rzeszowie plakaty, przedstawiające martwe płody, jej szef Mariusz Dzierżawski będzie musiał zapłacić 2 tys. zł grzywny.

Kampania społeczna to nie reklama

- Możemy nie podzielać doboru środków wyrazu, którymi posługuje się kampania, jednak ocena prawna to zupełnie inna sprawa - wyjaśnia nam Michał Modro z Kancelariii Prawo Gospodarka Zdrowie. Jak tłumaczy, kampania społeczna przeciwko aborcji nie stanowi reklamy w rozumieniu przepisów (jej celem nie jest zwiększenie zbytu produktów czy korzystanie z usług), więc nie mają w jej przypadku zastosowania wymogi dotyczące reklamy.

W przypadku reklam telewizyjnych można się zwrócić do reklamodawcy o zaprzestanie ich emisji. Na nadawcę nadającego reklamy etapujące przemocą lub seksem przed godz. 23 Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji może ponadto nałożyć kary finansowe. Podobnych rozwiązań brakuje właśnie w przypadku kampanii billboardowej.

Mimo niesprzyjającej sytuacji prawnej, Modro apeluje, by nie składać broni. - Każdy kto się nie zgadza z takim sposobem prezentowania treści, ma prawo wyrażania swojego zdania i sprzeciwu. To podstawa funkcjonowania demokratycznego państwa prawa - podkreśla.

"Z dala od szpitala"

Podobnego zdania jest partia Razem, która postuluje o usunięcie drastycznych billboardów i plakatów z przestrzeni publicznej. Od przedstawicieli Fundacji Pro domagają się także zadośćuczynienia za zgorszenie wywołane drastycznymi treściami.

"Nie ma naszej zgody na umieszczanie takich treści w przestrzeni publicznej! (...) Rozstawianie makabrycznych plakatów nie jest żadną kampanią informacyjną - to próba brutalnego wpłynięcia na nasze decyzje i sterroryzowania nas. Nie musimy bezczynnie godzić się na przymusowe oglądanie okaleczonych płodów! Razem możemy doprowadzić do zlikwidowania sadystycznych galerii" - apelują członkowie ugrupowania.

Jedną z odsłon akcji jest kampania "Z dala od szpitala". Na stronie internetowej można znaleźć liczne opinie psychologiczne, które mówią o szkodliwości tego typu obrazów dla dzieci.

Zaburzenia snu, koszmary i stany lękowe

Według psychologa Michała Witkowskiego, co 30 osoba oglądająca wystawę ucierpi na tym wbrew własnej woli. Najbardziej podatne według niego są dzieci w wieku 5-9 lat, u których może nastąpić rozwój lub wzmożenie fobii przed krwią, ranami czy przyrządami medycznymi.

Małgorzata Skalska, biegła psycholożka z Białegostoku, argumentuje z kolei, że obrazy z wystaw antyaborcyjnych mogą powodować zaburzenia snu, koszmary i stany lękowe u dzieci oraz urazy psychiczne u dorosłych.

Prof. Jerzy Kopania, etyk z Uniwersytetu w Białymstoku, zwraca uwagę, że nikt nie epatuje na ulicach i billboardach drastycznymi zdjęciami ofiar wypadków drogowych, a przecież w wypadkach każdego roku giną tysiące ludzi - więcej niż dokonuje się legalnych zabiegów przerywania ciąży.

"Nasze billboardy ocaliły życie wielu dzieciom"

Środowiska anti-choice twierdzą jednak co innego. Powołują się głównie na analizę psycholożki Beaty Rusieckiej, absolwentki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, w której ocenie makabryczne wystawy są "nieszkodliwe dla dzieci".

- Pokazujemy zdjęcia z aborcji od 12 lat. Nie spotkałem się przez ten czas z przypadkiem, żeby jakiemuś dziecku ten widok realnie zaszkodził. Jestem przekonany, że nasze bilaboardy ocaliły życie wielu dzieciom - stwierdził w rozmowie z nami założyciel fundacji Pro-Prawo do życia, Mariusz Dzierżawski.

Nie pozostawił też złudzeń co do zaprzestania kampanii. Zapowiedział, będzie ona trwała do skutku, czyli do momentu, aż "mordowanie dzieci w polskich szpitalach przestanie być legalne".

W ocenie Dzierżawskiego za protestami antyplakatowymi w poszczególnych miastach stoją zwykle "środowiska proaborcyjne, dziennikarze 'Gazety Wyborczej', albo politycy lewicy" i są one tylko "dowodem skuteczności" ich akcji. Przyznaje, co prawda, że do fundacji docierają dwa lub trzy skargi ws. plakatów w ciągu dnia, jednak, biorąc pod uwagę, że billbordy widzi co dzień kilkaset tysięcy osób, uznaje, że liczba ta jest niewielka.

Rodzicom, którzy pytają, dlaczego ich dzieci muszą oglądać takie obrazki, ma do powiedzenia jedno: "W Polsce co roku w wyniku aborcji zabija się w szpitalach ponad tysiąc dzieci. Każdy, kto ma tego świadomość ma obowiązek podjęcia działań aby mordy szpitalne powstrzymać. Stosujemy metody, które mają uświadomić opinię publiczną, że aborcja to straszliwe zło".

Zobacz także
Komentarze (567)