"Ty pier... Polaku!" - bili i nikt mnie nie bronił
- Po tym ataku wyglądałem jak ofiara rozboju. Podbite oko, zadrapania, obdukcja lekarska. Zakwalifikowano to jako napaść rasistowską i praktycznie na tym się skończyło. Niestety, to nie odosobniony przypadek.
18.01.2010 | aktual.: 19.01.2010 11:06
Przemysław Marecki to kawał chłopa. 190 cm wzrostu, ponad 100 kg wagi. Przez wiele lat był żołnierzem jednostek specjalnych, brał udział w misjach pokojowych. – Cały czas regularnie trenuję, jestem w formie. Tyle, że w Anglii osoba zaatakowana przez chuliganów praktycznie nie ma możliwości obrony.
Exeter. Miasto w południowo-zachodniej Anglii, około 120 tysięcy mieszkańców. To tu od kilku lat mieszka pan Przemysław, od 1,5 roku pracuje jako kierowca autobusu. Tamto niedzielne popołudnie zapamięta na długo. Mały ruch, puste ulice, leniwa atmosfera. Przejeżdżając przez City Center zabrał z przystanku kobietę i mężczyznę; osobno do pojazdu wsiadł też Rosjanin.
- Dobrze znam rosyjski, więc wymieniłem z nim kilka zdań w tym języku. Pasażer niebawem wysiadł, a ja kilka minut później skręciłem zgodnie z trasą z głównej ulicy i po minięciu pierwszego przystanku usłyszałem "you f... polish driver, where are you going”. Przyznam, że ciśnienie mi się lekko podniosło, ale odpowiedziałem spokojnie, że jadę zgodnie z rozkładem jazdy. To podziałało na znajdującą się w autobusie, będącą pod wpływem alkoholu parę Anglików jak płachta na byka.
Jak wspomina Marecki, kobieta podeszła do jego szoferki i kategorycznie zażądała zmiany kursu. Kiedy odmówił usłyszał stek wyzwisk pod swoim adresem - "f... polish, f... emigrant".
- W pewnym momencie zaczęła szarpać mnie za koszulę, więc zatrzymałem autobus i oświadczyłem, że jeśli się nie uspokoi wezwę policję. To jeszcze bardziej spotęgowało nasilenie agresji. W międzyczasie próbowałem skontaktować się przez radio z kontrolą, ale, niestety, czasami jest tak, że jak chłopaki słyszą obcy akcent po prostu milczą.
Kiedy Marecki wyciągnął telefon komórkowy żeby zadzwonić na policję podszedł do niego partner kobiety. – Rzucił się na mnie z pięściami, zaczął szarpać i cały czas wyzywając od głupiego i pier... Polaka uniemożliwiał połączenie z policją. Tego było już za dużo – przytrzymałem go jedną ręką, a drugą trzymając telefon dalej próbowałem wezwać policję.
Wykorzystała to kobieta, która wzięła solidny rozbieg z zewnątrz autobusu i wpadając do środka uderzyła mnie pięścią w oko. Do tego doszło szarpanie, drapanie, dalsze wyzwiska. Opędzając się od napastników cały czas wzywałem policję przez leżący na ziemi telefon. Bezskutecznie. W końcu wyszedłem z kokpitu, niestety, próba zamknięcia drzwi spełzła na niczym. Wiedziałem, że muszę zatrzymać agresorów do przyjazdu policji, dlatego wepchnąłem ich ciałem (bo inaczej nie mogłem - customer service) do pustego pojazdu i zatarasowałem sobą drzwi.
To jednak nie uspokoiło sytuacji, szamotanina trwała dalej. Kiedy wreszcie Marecki usłyszał przez radio wezwanie z kontroli ponownie wszedł do kokpitu, co wykorzystali napastnicy wybiegając na zewnątrz. Nie zamierzali jednak uciekać, znów zaczynając obrzucać stekiem wyzwisk polskiego kierowcę. Dostało się też ogólnie Polakom oraz wszystkim pier... emigrantom.
- Miałem już dość. Zastosowałem bezpieczny sposób zatrzymania bardziej agresywnej kobiety, jednak wówczas jej towarzysz wykorzystując zbierające się zbiegowisko zaczął krzyczeć, że polski kierowca bije kobietę. Nie było wyjścia, musiałem ją puścić żeby uniknąć bitwy z połową mieszkańców dzielnicy.
Kto wie jak by się to wszystko skończyło, gdyby nie kierowca samochodu osobowego obserwującego całe zdarzenie, który podszedł do Polaka mówiąc, iż zadzwonił na policję, która będzie za kilka minut. Słysząc to napastnicy odeszli chwiejnym krokiem przez nikogo nie zatrzymywani.
Pan Przemysław na samo wspomnienie tamtego zajścia nie kryje irytacji. Z jednej strony brytyjskie prawo praktycznie uniemożliwiające obronę przed chuliganami. – Według przepisów firmy, jako kierowca w pracy, w zasadzie nie mogę nic zrobić. W normalnych warunkach dla mnie, byłego komandosa, unieszkodliwienie takich osób byłoby kwestią kilkunastu sekund.
No ale...
Inną sprawą jest to, co działo się potem. Bo to nie koniec historii. Policja faktycznie, po zawiadomieniu kierowcy niebawem zjawiła się na miejscu, sporządzono rysopisy, spisano nazwiska świadków zdarzenia... Po jakimś czasie przyjechały trzy kolejne radiowozy, rozpoczęto poszukiwania, tyle że po agresorach... ślad zaginął. Mimo, że było jasno, a na ulicach pustki. - Usłyszałem, że teren naszpikowany jest kamerami więc na pewno szybko ich namierzą. Bardzo śmieszne - sam bym ich szybciej złapał, tyle że to nie moja robota – denerwuje się Marecki, dodając, że kiedy wrócił do swojej zajezdni nagle dowiedział się, że kontroler jest jego najlepszym przyjacielem (śmiech)
, dostał kawę oraz kilkanaście minut przerwy. Zmieniono mu też trasę.
Kiedy na drugi dzień Polak spojrzał w lustro okazało się, że ma podbite oko i szereg zadrapań. Wezwanie na policję, obdukcja lekarska w szpitalu, wizyta u menedżera podczas której usłyszał, że zareagował bardzo poprawnie nie używając siły. A w nagrodę dostał jeden dzień wolnego (później zorientował się, że zapłacono mu 70% stawki).
Przez kolejne dwa tygodnie policja regularnie odwiedzała go w domu, były listy, rozmowy o jego stanie psychicznym jako ofiary napaści rasistowskiej – bo tak to zostało zakwalifikowane. Po licznych rozmowach dostał nawet propozycję pomocy w zmianie pracy na Police Support Community Officer, czyli służby wspomagającej policję.
- Po jakimś czasie dowiedziałem się, że w owym feralnym dniu wszystkie kamery w mieście i na przystanku były obrócone w przeciwną stronę (śmiech). Oczywiście, mimo że od zdarzenia upłynęło już trochę czasu, nikogo nie złapano – opowiada Marecki, dodając, że tamten przypadek nie jest odosobniony. Dwa tygodnie wcześniej miał spięcie z pijanym mężczyzną, który jednak po wymianie zdań szybko się oddalił.
- Podobne zdarzenia w tym mieście nie należą do rzadkości. Dochodzi do ataków na imigrantów, w tym również na kierowców autobusów, a plucie, czy słowne obrażanie to norma. Wielu moich kolegów przyzwyczaiło się już do takiej sytuacji i przechodzi nad tym do porządku dziennego, co - moim zdaniem - jest dużym błędem. Co ciekawe, okoliczni mieszkańcy Devonu na tę część Wielkiej Brytanii mówią, że jest ostatnim przylądkiem białej i czystej Anglii.
Co dalej? Polak zastanawia się chwilę. Po ostatnim przypadku zdecydował się na zmianę zatrudnienia. Po 1,5 roku pracy jako kierowca mocno zweryfikował swoje wcześniejsze poglądy na temat Anglików, a szczególnie tutejszej młodzieży.
- Jest rozpuszczona do granic możliwości i praktycznie do 16. roku życia niezagrożona żadnymi karami. Przyznam, że nie widzę tu perspektyw na przyszłość, nie wyobrażam sobie żeby moje dziecko wychowywało się w tym kraju. Dlatego wspólnie z moją partnerką podjęliśmy decyzję o wyjeździe do Kanady w ciągu najbliższych dwóch lat. Obecnie robię szereg kursów, kończę college; również moja partnerka jest na kursach tłumacza i księgowości.
Marecki nie ukrywa, że nie tak wyobrażał sobie Wielką Brytanię. – Dobrze, że mój dziadek tego nie widzi. Walczył za ten kraj i królową podczas II wojny światowej, a wrócił do Polski w 1949 roku po tym, jak otrzymał od Szkotów propozycję pracy w kopalni. Nikogo nie obchodziła jego przeszłość, stopień, medale... Ja wyjechałem z Polski żeby żyć spokojnie i na ludzkim poziomie, mam nadzieję, że w Kanadzie w końcu będzie normalnie.
Piotr Gulbicki
Nazwisko bohatera artykułu na jego prośbę zostało zmienione.