ŚwiatTwarde lądowanie emigranta na łono ojczyzny

Twarde lądowanie emigranta na łono ojczyzny

Daniel Koziarski na emigracji spędził kilka lat. Tematykę emigracyjną poruszył m.in. w "Socjopacie w Londynie" i "Klubie samobójców". Właśnie ukazała się jego kolejna książka "Przypadki Tomasza Płachty. Życie i śmierć socjopaty" opisująca powrót emigranta marnotrawnego na łono ojczyzny.

Twarde lądowanie emigranta na łono ojczyzny
Źródło zdjęć: © Z Archiwum Daniela Koziarskiego

07.09.2010 | aktual.: 07.09.2010 11:23

Mistrz niestosownych komentarzy Tomasz Płachta wracając z Londynu do Polski wpada z deszczu pod rynnę. Jak było z tobą? Padłeś ofiarą "poemigracyjnej depresji"? Ci, którzy wrócili, często mówią – teraz konduktor w pociągu wydaje mi się jeszcze bardziej niemiły niż kiedyś…

- Jestem w stanie permanentnej depresji, więc tak naprawdę w moim przypadku zaistniała tylko różnica jakościowa. To prawda, o czym mówisz - kiedy wracasz wszystko uderza cię ze zdwojoną siłą. Polska kasjerka, która zabija cię wzrokiem, zabijała cię tak samo przed wyjazdem, ale wtedy nie miałaś pełnej świadomości, że przecież może być zupełnie inaczej. Jakiś czas temu spytałem kierowcę autobusu na trasie, którą słabo znam, czy mogę kupić bilet pojedynczy czy karnet – poleciały pod moim adresem "kurwy". Czasy się zmieniają, ale rzeczywistość niekoniecznie nadąża. Ale to nawet nie chodzi o tak prozaiczne sprawy, ale o zasadę ogólną. Trafnie pisał bodaj Ziemkiewicz, że Polska utrudniająca na każdym kroku życie przypomina trochę basen wypełniony kisielem, gdzie każdy ruch kosztuje zdwojony wysiłek i czasem – dopóki się nie liźnie Zachodu – nie ma się w ogóle pojęcia, że istnieją po prostu baseny wypełnione wodą. Powrót tej świadomości jest chyba najbardziej bolesnym elementem reemigracji.

Płachtę irytuje polski zwyczaj klaskania pilotom, taksówkarze-naciągacze, dołujące kazania podczas mszy, biurokracja i wyobrażenia wszystkich o jego kieszeniach wypchanych funtami, a mimo to odradza kolegom wyjazd zagranicę. Emigrant po powrocie stoi w bolesnym rozkroku między dwoma krajami, dwiema tożsamościami. Można ponownie zapuścić korzenie, choć polska kasjerka niezmiennie zamiast 30 deko szynki podaje 50?

- Mój bohater prezentuje postawę schizofreniczną. Nienawidzi mentorstwa, ale sam je uprawia. Wie, że emigracyjny rozdział jego życia jest zamknięty, ale przyłapuje się ciągle na tęsknocie, nie mogąc pogodzić się z utratą tamtej rzeczywistości. To zresztą całkiem naturalne - emigrant i reemigrant mają podobną skłonność do idealizacji, tylko, że w obu przypadkach działa to w inną stronę. Problem rozkroku czy rozszczepienia jest niebagatelny - profesor Iglicka mówi nawet o emigrantach, jako o straconym pokoleniu, stwierdzając, że znajdują się w czyśćcu – nie są już do końca Polakami z Polski, ale nie są też (i przecież nie będą) Brytyjczykami z Albionu. Myślę, że najważniejsze w sytuacji emigranta jest mieć jasno określony cel i mocno się go trzymać – w przeciwnym razie można nieźle pobłądzić, tracąc podwójnie.

Polaków rozważających powrót z emigracji przekonuje się, że praca w Polsce już na nich czeka, a ich zagraniczne doświadczenie będzie na wagę złota. Masz przekonanie, że kilka zagranicznych wpisów podnosi wartość CV w Polsce?

- Polacy pracują poniżej kwalifikacji, co często wydłuża się w czasie wbrew ich intencjom, bo sami zakładają, że to tylko na rozruch czy "przeczekanie". Ostatecznie, zatem ich CV tak naprawdę nie zyskuje jakichś szczególnie atrakcyjnych pozycji. Znam pewną osobę, która na rozmowie kwalifikacyjnej w urzędzie usiłowała wytłumaczyć jakiemuś leśnemu dziadkowi na kierowniczym stanowisku, że przepracowała ponad rok w Stanach na stanowisku menadżerskim, a on z uporem maniaka, lekceważąco nazywał ten ważny przecież dla niej zawodowy epizod „przygodą wakacyjną”, bo z tym mu się kojarzył wyjazd za granicę. U wielu przecież pokutuje przekonanie, że za granicę wyjechali tylko dorobkiewicze i nieudacznicy – w tych głowach nie może się zmieścić, że komuś zależeć może także na rozwoju osobowym czy nabywaniu cennych doświadczeń. Poza tym po powrocie do Polski sami reemigranci nie mogą się pogodzić z warunkami finansowymi, które znacznie odbiegają od tych, jakie mieli za granicą. Ich oczekiwania, nawet, jeśli są zdrowe, nie
przystają po prostu do naszej rzeczywistości, w której płace są zasadniczo na śmiesznym poziomie w stosunku do wysokich kosztów życia. Wierzysz, że z emigracji wraca się głównie do ludzi? Wielu migrantów narzeka, że zagranicą znalezienie polskich kumpli graniczy z cudem.

- Znam ludzi, którzy - Polski i Polaków nie lubiąc - wyjechali za granicę, a tam dopadła ich "polskość" w najgorszej postaci. To zresztą oczywista pułapka skrajności - albo jesteśmy skłonni demonizować to, co zostawiamy za sobą, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że postępujemy słusznie wyjeżdżając, albo na późniejszym etapie, zmęczeni emigracją, idealizujemy miejsca i ludzi, które stanowią o naszej przeszłości, żeby mieć kolejny pretekst do powrotu. Człowiek jest istotą przewrotną, po prostu.

Zatem narzekanie, że emigracyjni koledzy nie spełniają oczekiwań może być pierwsza oznaką tęsknoty za Polską?

- Tak właśnie może być. Pozwól, że znowu wrócę do tego samego – pojawiają się niesprawiedliwe komentarze, w których pobrzmiewa nutka, że wyjeżdżają właśnie ci niefajni, nieinteligentni, nieudacznicy. Uważam takie postawienie sprawy za nieuczciwe, bo przecież tyleż powodów imigracji, ilu imigrantów, nawet, jeśli da się w tym wszystkim wyodrębnić pewne grupy. Poza tym, nie należę do osób, celebrujących bezkrytycznie dokonania III RP – tak wiele jest jeszcze obszarów wolności, które trzeba w Polsce uwolnić – w tym sensie to, że ktoś chce się realizować gdzie indziej, nie jest niczym nagannym a czasami wręcz chwalebnym; nie można też nazywać niezaradnym kogoś, kto próbuje aktywnie wpływać na swoje życie i realizować się w odmiennych warunkach, mając świadomość ryzyka, jakie niesie ze sobą konieczność adaptacji w nowej rzeczywistości. Ale druga sprawa, jeśli ktoś upiera się, żeby dobierać sobie kolegów i koleżanki wedle klucza narodowościowego, to sam skazuje się na mentalne getto.

Jestem ciekawa twojej opinii o "polskim wstydzie". Kiedy Polak zagranicą coś przeskrobie, zaraz odzywają się głosy, że przyniósł wstyd wszystkim emigrantom, albo jeszcze gorzej – wszystkim Polakom. Czy ty się w Londynie za innych wstydziłeś?

- Nie masz czasami wrażenia, że ciągle nam się wmawia konieczność odczuwania zbiorowego wstydu, czasami wręcz grając tym wstydem instrumentalnie? Na przykład w Polsce cytuje się obsesyjnie, co jakaś niemiecka czy rosyjska gazeta napisała o danym polskim polityku. Czy kogoś w Niemczech lub Rosji obchodzi, co myśli jakiś polski dziennik odpowiednio o Merkel lub Putinie? Nie, oni po prostu realizują swoje strategiczne cele i interesy, nie oglądając się na innych. Wstyd jest sprawą indywidualną, tak jak sprawą indywidualną są ludzkie wybory. Komuś jest wstyd za starszą panią, która broni obecności krzyża na Krakowskim Przedmieściu, a mnie jest na przykład wstyd za kogoś, kto do tej starszej pani krzyczy: "Pokaż cycki", sądząc, że w ten sposób demonstruje swoją odwagę i "europejskość".

Biorąc pod uwagę doświadczenia, jakie już zdobyłeś, czego być unikał, gdybyś miał jeszcze raz wyjechać z Polski na jakiś czas?

- Myślę, że najważniejsze to wyjechać z jakimś planem i pomysłem na siebie, a nie na zasadzie "spróbujmy czegoś innego, jakoś to będzie, jakoś się ułoży". Po co już na starcie tracić czas na bezcelową szamotaninę i przedłużające się eksperymenty? Na ogół tego rodzaju doświadczenia kończą się bezowocnie, a smak przygody zastępuje prędzej czy później frustracja wynikająca z niespełnienia i towarzysząca temu coraz większa nerwowość. Ostatecznie jednak nie jestem fanem wujków dobra rada, więc nie chciałbym wcielać się w jednego z nich.

Bohater cyklu o socjopacie jest trochę jak polski doktor House – ironicznie złośliwy, politycznie niepoprawny i cechujący się zerowym poziomem tolerancji dla ludzkich przywar. Wielu go ceni za bezkompromisową szczerość, ale mało, kto miałby odwagę go u siebie zatrudnić albo pójść z nim na piwo. Zdarza się, że ludzie mylą cię z Płachtą?

- Nie jestem oczywiście jakimś celebrytą, ale często spotykam się z kłopotliwym pytaniem, ile we mnie mojego bohatera - Tomasza Płachty. Tak jak życie nie może istnieć bez literatury, tak literatura bez życia, ale nie ma żadnych powodów ku temu, żeby wyciągać wnioski, że każda powieść napisana w pierwszej osobie jest autobiografią. Przede wszystkim piszę książki takie, jakich sam w Polsce brak dostrzegam. Nad Wisłą wieje nudą, bo wszyscy dają się pokornie antagonizować wokół tematów zastępczych. Literatura ma, zatem tym większą szansę, żeby stać się po pierwsze ucieczką a po drugie wyrazicielką jakichś emocji, których próżno szukać w głównym nurcie.

Rozmawiała Sylwia Skorstad

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)