Tusku, działaj!
Peruwiańska czapeczka nie przestaje przynosić szczęścia drużynie Donalda Tuska. To może się zmienić dopiero kiedy recesja zapuka do domu Kowalskiego, albo kiedy Platforma zrobi jakieś piramidalne głupstwo. Na razie obóz Tuska jest dwa, a może i trzy razy silniejszy od PIS-owskich Okopów św. Trójcy. Dramatycznie złe notowania prezydenta też trudno uznać za mocny fundament i odskocznię do utrzymania na drugą kadencję tego bastionu, dziś w istocie centrali głównej, obozu braci Kaczyńskich. Wyniki sondażu są kontynuacją nie tylko w tym sensie, że wykazują tych samych od lat liderów, lecz także tę samą tendencję do systemu dwupartyjnego, który Jan Rokita nazywa "duopolem" – systemem dwu biegunów, wokół których skupia się dziś polskie życie polityczne.
Te dwa potężne magnesy przyciągają znaczną część elektoratu kosztem kilku pozostałych partii, z których szanse przetrwania następnych wyborów parlamentarnych i prezydenckich mają chyba tylko SLD i PSL. Szansę, nie znaczy – pewność. Lewica Napieralskiego jest dużo mniej stabilna niż ludowcy Pawlaka i nie zdziwiłbym się, gdyby to oni łatwiej przeszli przez próg 5% niż SLD.
Nie jestem wyborcą ani jednych, ani drugich, tak samo zresztą jak PiS, więc losy tych formacji mnie osobiście bardzo nie obchodzą. Jestem wyborcą PO ale z przymusu, bo uważam, że trzeba głosować. Póki nie pojawi się sensowna alternatywa – a na razie takiej nie widzę – dla Platformy, ma ona mój głos w kieszeni. Zwłaszcza jej liberalne skrzydło, pro-rynkowe i pro-europejskie, pilnujące rozdziału państwa od Kościoła. Póki Platforma nie zrobi czystki takiej jak PiS z Ludwikiem Dornem, póki nie zamknie ust swoim liberałom i nie zamieni się w partię bardziej prawicową niż konserwatywno-liberalną, ma szanse zgarniać głosy "wykształciuchów", młodszej klasy średniej, otwartej na świat młodzieży.
Platforma nie powinna jednak zakładać, że stan obecny, wciąż tak dla niej korzystny, jest nie do ruszenia. Niejeden sukces polityczno-wyborczy został już w Polsce po 1989 r. roztrwoniony. Także dlatego, że u nas łaska wyborcza wciąż na pstrym koniu jeździ, anarchistyczny populizm internetu może pokrzyżować plany sztabów wyborczych skuteczniej niż się tym sztabom wydaje. PO powinna przejść do drugiego etapu konsolidacji swej silnej pozycji: zamiast szarpać się z genetycznie niezdolnym do samo-reformy i do modernizacji swego wizerunku PiS, powinna zabrać się za faktyczne zmienianie Polski. Było "Tusku, musisz", czas na "Tusku, działaj". Działaj tak, byś miał od czego odcinać kupony w kampanii prezydenckiej, która dziś zanosi się na morderczą.
Nasz "duopol" PO-PiS jest dość oryginalnym wkładem w europejską kulturę polityczną. System de facto dwupartyjny, czasem z mniejszą trzecią partią jako języczkiem u wagi, tak jak u naszych sąsiadów Niemców, nie jest niczym kuriozalnym. Wyjątkowe jest to, że obie dominujące formacje mają wspólne solidarnościowe korzenie i ten sam deklarowany etos. Różnica wychodzi dopiero w politycznej praktyce. PO to partia mniej ideologiczna, bardziej centrowa, nie tyle prawicowa co konserwatywna (to nie musi być to samo: nasza prawica jest z reguły klerykalna i często nacjonalistyczna, konserwatyści bywają niereligijni i kosmopolityczni), PiS to hybryda narodowo-katolicko-ludowa z pretensjami do monopolu na patriotyzm i obronę "zwykłych ludzi". Nic dziwnego, że elektoraty obu partii oscylują od miesięcy wokół zbliżonych wyników popularności (bo w istocie sondaże wykazują nie tyle "oceny", ile sympatie i antypatie wyborców). Polska na razie jest trwale i głęboko podzielona. Prawdziwa zmiana przyjdzie dopiero po odejściu z
polityki pokolenia post-solidarnościowego i post-SLD-owskiego. Na razie nic nowego pod słońcem.
Adam Szostkiewicz, publicysta "Polityki", specjalnie dla Wirtualnej Polski