"Tusk uznał, że rosyjskie śledztwo uderzy w jego rząd"
- Powoli wszyscy dostrzegają, że w momencie, kiedy strona rosyjska będzie uciekała od wskazywania winy po swojej stronie, będzie jednocześnie obciążała stronę polską. W praktyce będzie to krytyka wymierzona w polski rząd, co postawi go w niewygodnej sytuacji - mówi europoseł PJN Paweł Kowal w rozmowie z Barbarą Dziedzic.
20.12.2010 | aktual.: 20.12.2010 11:28
Barbara Dziedzic: Premier mówi: "Raport MAK jest nie do przyjęcia". Zabrzmiało groźnie. Pan się przestraszył?
Paweł Kowal:Nie przestraszyłem się, ale pomyślałem, że zaczyna się nowy etap w kwestii podejścia rządu do katastrofy smoleńskiej. Wypowiedź premiera jednoznacznie unieważnia zachwyty strony rządowej, które pojawiały się na początku śledztwa. Premier swoją wypowiedzią otwiera nową dyskusję. To ma ogromne znaczenie. Jeśli Donald Tusk, którego język jest zazwyczaj raczej wyważony, używa tak ostrych sformułowań, to znaczy, że wie, co mówi. Można założyć, że jest nawet nieco gorzej, prawdopodobnie wypowiedź premiera miała też służyć próbie wywarcia presji na stronę rosyjską w jakiejś sprawie.
To może również znaczyć, że przeczytał w raporcie coś, co go bardzo zaniepokoiło?
- Moim zdaniem to raczej kwestia pytania o to, czy przyjęto właściwe procedury i podstawę prawną do prowadzenia śledztwa, a co za tym idzie refleksja, czy efekty śledztwa będą odzwierciedlały ogromne nadzieje, które część polskich liderów opinii publicznej pokładało w sposobie prowadzenia śledztwa przez stronę rosyjską. Wiele osób wykazało się naiwnością, sądząc, że Rosjanie traktują nas jako stronę do negocjacji, że zapomną o swoich interesach. Dla Rosji w sposób naturalny katastrofa smoleńska jest sprawą prestiżu ich służb lotniczych, lotnisk, bezpieczeństwa na terenie Federacji, a pośrednio także ich przemysłu. Było jasne, że strona rosyjska nie będzie gotowa na jakiekolwiek ustępstwa w tej sprawie. Że mając w ręku śledztwo, będzie starała się zmniejszać rangę przyczyn, które doprowadziły do katastrofy z ich strony. W rezultacie polityka zaufania polskiego rządu okazała się niebezpieczna dla niego samego. Kiedy była to polemika polityczna, np. z posłami Prawa i Sprawiedliwości, którzy krytykowali sposób
prowadzenia śledztwa, mogło się wydawać, że to działanie na korzyść Platformy. Natomiast teraz powoli wszyscy dostrzegają, że w momencie, kiedy strona rosyjska będzie uciekała od wskazywania winy po swojej stronie, będzie jednocześnie obciążała stronę polską. W praktyce będzie to krytyka wymierzona w polski rząd, co postawi go w niewygodnej sytuacji. Także to może wywoływać konieczność modyfikacji jego dotychczasowego stanowiska.
Zmiana tonu premiera zaczęła się już podczas wizyty prezydenta Miedwiediewa?
- Od dłuższego czasu było widać, że premier szykuje się do zmiany tonu. Podczas wizyty prezydenta Rosji Donald Tusk wypowiadał się o relacjach polsko-rosyjskich nieco inaczej niż inni politycy PO, zaplanował na ten dzień swoją wizytę w Niemczech, wciąż towarzyszyła temu daleko idąca powściągliwość. Mam wrażenie, że już kilka miesięcy temu zrozumiał, że relacje między Polską a Rosją muszą przestać być tak naiwne politycznie. Myślę, że wpływ na to miał również sposób postępowania przez Rosjan ze sprawą Katynia. Można było usłyszeć złośliwe uwagi premiera, kiedy otrzymywaliśmy wiadomości, że przekazywane zostają kolejne tomy akt katyńskich. Premier i jego otoczenie zauważyli, że kropelkowa metoda uzdrawiania relacji z Polską poprzez dawkowanie akt katyńskich na raty staje się od pewnego momentu irytująca i rykoszetem uderza w prestiż polskiej strony. Było tak, od kiedy dziennikarze zaczęli zauważać to zjawisko.
Czyli to, co premier przeczytał w raporcie MAK, przelało czarę goryczy i wpłynęło na ostateczną radykalizację stanowiska, która zaczęła się wcześniej.
- Tak. Tusk uznał, że pozwolenie na to, aby w śledztwie prym wiodły rosyjskie instytucje, rykoszetem uderzy w jego rząd. Moim zdaniem teraz nie należy podchodzić do tej sprawy w sposób partyjny, tylko państwowy. To znaczy trzeba jak najszybciej doprowadzić do powołania w Sejmie takiej komisji, która zacznie budować choćby minimalne zaufanie pomiędzy przedstawicielami poszczególnych partii wokół tej sprawy. W chwili obecnej o śledztwie więcej wiedzą dziennikarze śledczy czy nawet przypadkowi komentatorzy rosyjskich gazet niż kluczowe postaci polskiego Sejmu. Tej luki nie wypełnia, bo nie może wypełnić, obecny zespół parlamentarny, do którego należą głównie posłowie PiS. Powinna zostać powołana nadzwyczajna komisja parlamentarna. W kraju, w którym Sejm odgrywa tak ważną rolę ustrojową, nie do pomyślenia jest sytuacja, w której parlamentarzyści muszą czekać z oceną sytuacji na wyniki badania MAK-u, który jest komisją specyficzną i którego kompetencje są szeroko podważane, chociażby przez polskie media. Premier
musi przygotować się na sytuację, w której będzie potrzebował ze strony polskiej poparcia szerszego niż tego ze strony własnej partii.
Jarosław Sellin powiedział wczoraj, że premier powinien przeprosić tych, którzy wskazywali, iż śledztwo zostało oddane w niewłaściwe ręce. Ma rację?
- To nie jest kwestia przepraszania. Trzeba teraz przytomnie stanąć na gruncie faktów. Wśród nich sygnałów, które od dłuższego czasu były niepokojące. Przestrzegałbym przed przeciąganiem okresu, w którym polska opinia publiczna jest skazana na przecieki i donosy przekazywane niekiedy tendencyjnie przez stronę rosyjską. Od momentu katastrofy jesteśmy przede wszystkim skazani na dezinformację, plotki, przecieki.
Dlatego raport trzeba ujawnić?
- Tak, ale nie chodzi tylko o ten raport. Nawet gdyby przyjąć, że jesteśmy w jakimś stopniu na tym etapie prac związani umowami międzynarodowymi, w tym konwencją chicagowską, która - moim zdaniem - błędnie została przyjęta jako podstawa do prowadzenia śledztwa. Trzeba w związku z tym podać do wiadomości publicznej bardzo wiele innych informacji dotyczących przygotowania wizyty i prowadzenia śledztwa, których jawność nie jest objęta żadną specjalną regulacją prawną. Ich upublicznienie zminimalizowałoby przede wszystkim zbędne polityczne tarcia wokół wyjaśniania tej katastrofy, szczególnie po stronie rosyjskiej.
Przepisy nie nakładają na MAK konkretnych terminów odniesienia się do polskich wniosków. Istnieje, Pana zdaniem, ryzyko, że komisja będzie grała na zwłokę?
- Nie potrafię przewidzieć, co zrobią teraz instytucje państwa rosyjskiego. Pewne jest natomiast, że będą postępować tak, jak to dyktuje interes narodowy Rosji, a więc będą się starały uchronić państwo rosyjskie od negatywnych skutków odpowiedzialności za katastrofę. W sprawach trudnych politycznie Rosjanie bardzo często stosują metodę dwutorowego podejścia. Z jednej strony, istnieje sfera dyplomacji i słów, z drugiej, oddzielnie, sfera formalnoprawna. Podobny model jest stosowany zresztą w kwestii Katynia. Daleko idące deklaracje nie pokrywają się z działaniami. Naciska się guzik "emocje", ale na polu działań prawnych obowiązuje żelazna polityczna konsekwencja.
Jak ostry ton premiera wpłynie na relacje polsko-rosyjskie?
- Nie ma dobrej współpracy bez prawdy. A w tym przypadku w szczególności nie ma dobrej współpracy bez wyjaśnienia przyczyn tragedii smoleńskiej. Uważam, że ta kwestia jest sprawą fundamentalną dla budowania relacji między naszymi krajami. Zbudowano wokół niej ogromne nadzieje. Stworzono przekonanie, zgodnie z którym wobec ogromnego nieszczęścia, które wydarzyło się 10 kwietnia, na zasadzie pewnego paradoksu relacje polsko-rosyjskie miały się poprawić. Jeśli okaże się, że w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy zaplątały się fałszywe tony, skutki ich ujawnienia dla entuzjastów zwiastujących przedwcześnie porozumienie polsko-rosyjskie mogą być szalenie przykre i długofalowe. Będzie to już jednak dotyczyć całej Polski. Dlatego właśnie wyjaśnienie przyczyn tragedii należy traktować jako sprawę priorytetową i fundamentalną dla relacji polsko-rosyjskich teraz i w przyszłości. W czasach internetu, powszechnego dostępu do informacji i tak wszystko szybko wyjdzie na jaw, wtedy zawód co do postawy i szczerości strony
rosyjskiej będzie zmultiplikowany. Można powiedzieć tak: teraz albo nigdy jest czas na rzetelny raport, potem będzie za późno.
**Polecamy także w wydaniu internetowym: Petelicki: Za kompromitację Polski wobec sojuszników odpowiada Klich