PolskaTurystyczny drugi obieg

Turystyczny drugi obieg


Czego turyści szukają w Krakowie?

Turystyczny drugi obieg

16.09.2005 | aktual.: 16.09.2005 10:03

- Chcą poznać klimat miasta, porozmawiać z żyjącymi tu ludźmi. Większości nie wystarcza tylko obejrzenie zabytków. Okazuje się, że nasza historia, czasy komunizmu to doskonale sprzedający się produkt turystyczny. Ludzie z Zachodu nigdy nie mieszkali w takiej rzeczywistości, chcą więc ją poznać. Dla nich to niesamowita frajda, gdy mogą przejechać się trabantem, wybrać się do Nowej Huty i w barze, w którym zatrzymał się czas, wypić szklankę wódki i zjeść śledzia albo spędzić noc w mieszkaniu z meblościanką w bloku z wielkiej płyty.

I zapłacić za to niewiele mniej niż za nocleg w Sheratonie?

- No właśnie. Oczywiście nie brakuje i takich turystów, którzy wybiorą mniej lub bardziej ekskluzywny hotel. Trzeba jednak przyznać, że część turystów mniej ceni sobie wygody, lecz chce na własnej skórze sprawdzić, jak się mieszkało w czasach PRL-u.

Współczesność też ich równie mocno interesuje?

- Chętnie chodzą do pubów, ale lubią, gdy towarzyszy im krakowianin. Daje im to większe poczucie bezpieczeństwa. Dużą popularnością cieszą się też wycieczki za miasto i to nie tylko do kopalni soli w Wieliczce czy do obozu w Oświęcimiu. Jest wielu amatorów chętnych na wypad w okolice Łącka, gdzie mogą podglądać produkcję słynnej śliwowicy, pogadać z gospodarzem. W cenę jest oczywiście wliczona także degustacja.

Te atrakcje, o których Pani wspomniała, nie mają nic wspólnego z oficjalną promocją miasta robioną przez urząd czy różnorakie instytucje zajmujące się turystyką.

- To pomysły młodych, przedsiębiorczych ludzi, którzy znaleźli jakąś lukę, dostrzegli potrzeby turystów. Zarabiają pieniędze, ale równocześnie, już nieodpłatnie, robią świetną promocję dla miasta.

Dlaczego na takie pomysły nie wpadają urzędnicy? Dlaczego na stronie internetowej krakowskiego magistratu nie ma właśnie takich ciekawostek dla turystów.

- Urząd nie musi wyręczać mieszkańców, którzy mają jakiś pomysł, inicjatywnę. Te oferty mogą się przecież uzupełniać. Przydałaby się jednak jakaś współpraca, która przyniosłaby zapewne korzyści obu stronom. Tej współpracy ciągle jednak nie ma, ale ludzie, którzy chcą coś zrobić i tak to robią bez pomocy urzędu.

Sporo pieniędzy z kasy miejskiej trafia na sfinansowanie delegacji na różnorodne targi turystyczne. Jak takie imprezy przekładają się na liczbę turystów?

- Z moich doświadczeń wynika, że bezpośredni kontakt z ludźmi przynosi lepsze efekty. Wydaje mi się jednak, że na targi powinno jeździć więcej ludzi młodych z otwartymi głowami, świetnie wykształconych np. na studiach za granicą, znających dobrze obce języki, kulturę różnych krajów. To procentuje w kontaktach. Oni wiedzą, jak prowadzić dialog.

W Krakowie działają różne instytucje, które w szyldzie mają turystykę. Ich działalność często jednak ogranicza się do zlecania badań ruchu turystycznego albo stawiania tabliczek z oznakowaniem szlaków. Nie uważa Pani, że niemałe pieniądze, które na to idą, mogłyby być lepiej wydane.

- Nie chcę tego komentować. Oni robią swoje, my swoje. Krytyka niczego nie zmieni. Wolę mówić o rzeczach dobrych.

W takim razie co dobrego może Pani powiedzieć o branży turystycznej w Krakowie?

- Przez ostatnie pięć lat sporo się zmieniło na lepsze. Rozwój internetu umożliwił łatwą komunikację. Jeszcze w końcówce lat 90. rezerwacja miejsca w hotelu często odbywała się telefonicznie, co miało swoje minusy. Teraz turysta wysyła maila z pytaniem i dostaje profesjonalną odpowiedź ze zdjęciami pokoju włącznie.

Przez stronę internetową Cracow-life.com, który stworzyła Pani wspólnie z mężem Anglikiem sporo turystów trafia do Krakowa. Co ich przyciąga?

- Może to, że wszystkie informacje tam zawarte pisane są przez rodowitych Anglików. Staramy się, były one krótkie, ale ciekawe i przede wszystkim użyteczne dla turystów. Nigdy nie bagatelizujemy żadnych próśb osób, które odwiedzają nasze strony. Wysyłamy na przykład płytę Ordonki, której śpiew jakiś, zapewne wiekowy już, pan zapamiętał z romantycznego wieczoru spędzonego w przedwojennym Krakowie. W 24 miastach stworzyliśmy podobne strony m.in. w Warszawie, Moskwie czy Berlinie.

Kraków przeżywa ostatnio turystyczny boom. Na ile branża turystycza jest na to przygotowana?

- Ostatnio powstało sporo nowych hoteli i budowane są nowe. Bazę noclegową mamy więc na przyzwoitym poziomie. Prawie codziennie otwierane są jakieś knajpki, co doskonale widać na Kazimierzu.

Ale zobaczenie komnat królewskich na Wawelu zwłaszcza późnym popołudniem jest już nierealne, bo największa turystyczna atrakcja miasta pracuje w rytmie urzędowym.

- Coż, my tego nie zmienimy. Pozostaje tylko wierzyć, że ktoś w końcu zrozumie, iż świat idzie do przodu. I Wawel zacznie oferować turystom, to, co oferują na przykład zamki nad Loarą.

Takie niedogodności jak na Wawelu czy problemy ze znalezienem noclegu, bo hoteli ciągle mamy za mało, nie psują nam opinii wśród turystów?

- Wydaje mi się, że na większą skalę raczej nie. Pod względem zaplecza turystycznego Kraków ma jeszcze pewną pojemność. Trudno mi jednak ocenić jaką. Mam nadzieję, że stopniowo te niedogodności będą zanikać. Boję się tylko, byśmy nie poszli śladem Pragi, która zamieniła się w miejsce mało ciekawe. Najprężniej rozwija się tam teraz przemysł erotyczny, a domy publiczne wyrastają jak grzyby po deszczu. Jeśli jednak ten scenariusz powtórzy się w Krakowie, mnie tu już nie będzie. Pojadę do Lwowa.

rozmawiała Małgorzata Nitek

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)