ŚwiatTuryści jadą na urlop, a tam toczy się wojna

Turyści jadą na urlop, a tam toczy się wojna

Ataki talibów, wybuchy przydrożnych min, zbici i ranni - takie tragiczne informacje napływają z Afganistanu najczęściej. Jednak kraj ten ma też drugie oblicze. Mimo wojny, są miejsca, gdzie nie zapuszczają się ani rebelianci, ani żołnierze. Ich surowy górski klimat potrafią jednak docenić... turyści. Z północno-wschodniego Afganistanu o turystyce w cieniu talibów pisze Jakub Gajda.

Turyści jadą na urlop, a tam toczy się wojna
Źródło zdjęć: © Polska Zbrojna | UN

21.11.2011 | aktual.: 21.11.2011 10:54

Choć to z pozoru niewiarygodne, w ogarniętym wojną Afganistanie są miejsca, których mieszkańcy nigdy nie mieli do czynienia ani z ruchem talibów, ani żołnierzami ISAF, ani nawet z żołnierzami Afgańskiej Armii Narodowej czy funkcjonariuszami policji. Najwyżej położone północno-wschodnie rubieże kraju diametralnie różnią się od Heratu, Kandaharu, Ghazni czy Kabulu.

Wachański korytarz

Mimo działań wojennych, niektóre obszary Afganistanu od kilku lat przyciągają podróżników z całego świata. Góry korytarza wachańskiego, z najwyższym szczytem Noszakiem (7492 metrów nad poziomem morza), były popularnym celem wypraw alpinistycznych w latach 70. minionego stulecia. Ostatnio ten kierunek znów staje się popularny.

Góry i surowy klimat sprawiają, że położony pomiędzy Tadżykistanem, Chinami a Pakistanem dystrykt Wachan jest trudno dostępny. Według oficjalnych danych znajduje się tu zaledwie 1,5 tysiąca domostw zamieszkanych przez około 12 tysięcy osób - rolników Wachów i pasterzy Kirgizów, którzy wypasają stada jaków w Dużym i Małym Pamirze. Centrum administracyjnym dystryktu jest wieś Chandud, jednak stolica i "brama" do rejonu to niewielkie miasteczko Iszkaszim przy granicy z Tadżykistanem.

Po interwencji wojsk amerykańskich w 2001 roku na północy Afganistanu wielu lokalnych watażków i komendantów walczących z władzą Islamskiego Emiratu Afganistanu (talibami) otrzymało prestiżowe funkcje i stanowiska w nowo tworzącej się administracji państwowej, Afgańskiej Armii Narodowej (ANA) i Afgańskiej Policji Narodowej (ANP). Legendą północy stał się zamordowany tuż przed atakiem na World Trade Center Ahmad Szach Massud.

Komendant z Pandższiru nie jest jedynym mudżahedinem, który okrył się chwałą. Każdy z regionów Afganistanu ma lokalnych bohaterów. W Iszkaszim i korytarzu wachańskim na miano żywej legendy zasłużył Mir Abdul Wahid Chan. Człowiek, który, jak mówią jego pobratymcy, nie pozwolił talibom wejść do Wachanu.

Po obaleniu reżimu talibów Mir Abdul Wahid Chan w uznaniu zasług został komendantem policji granicznej w Badachszanie. Teraz jest niemalże obiektem kultu i nieformalnym władcą tej górzystej krainy. O autorytecie komendanta świadczą liczne portrety w miejscowych domach. Stara się on także zagwarantować przybyszom bezpieczną podróż przez korytarz wachański. Nie jest to zadanie łatwe. Choć w głównej kwaterze afgańskich pograniczników panuje przyjazna atmosfera, w oddalonych placówkach, gdzie po dzikim stepie hula wiatr, zasady ustala ten, kto ma stanowisko i broń.

Policjanci zabraniają przybyszom poruszania się po zmroku po drogach Wachanu. Przestrzegają jednocześnie przed bandytami i pakistańskimi talibami, którzy ich zdaniem mogą przenikać na terytorium afgańskie przez niestrzeżone wysokogórskie przejścia. Choć większość miejscowych mieszkańców zarzeka się, że talibów w życiu na oczy nie widziała, w sąsiednim dystrykcie w sierpniu 2010 roku z rąk bojowników zginęło dziesięć osób, w tym dziewięciu obcokrajowców. Ofiary mordu miały rzekomo prowadzić ewangelizację wśród afgańskich muzułmanów.

- W dzień korytarz wachański jest rejonem spokojnym, a Wachowie to pokojowi ludzie - przekonuje jeden z zastępców komendanta Mira Abdula Wahida Chana, pułkownik Mohammad Chan.

Ostatni posterunek

Sarhad-e-Broghil leży dwa dni drogi samochodem od Iszkaszimu - to ostatnia wieś w korytarzu wachańskim, do której można dojechać utwardzoną drogą. Dalej biegnie już tylko wąska ścieżka wiodąca przez strome górskie przełęcze. Od granicy z Chinami do rejonu Sarhad karawana może dotrzeć w ciągu pięciu, sześciu dni. Tutaj znajdują się również ostatnie gościńce dla turystów i ostatnia otwarta szkoła. W Sarhad-e-Broghil jest także najbardziej wysunięty na wschód posterunek Afgańskich Sił Bezpieczeństwa - placówka pograniczników, z despotycznym komendantem Sayyedem Hassanem Nasrallahem, który podobno zasłużył się w dżihadzie przeciwko Sowietom, a później talibom. Tereny za Sarhadem nie są kontrolowane ani przez administrację państwową, ani rebeliantów. Ten wysokogórski obszar położony na strategicznym rozstaju dróg (postsowieckiej Azji Centralnej, Pakistanu i Chin) pozostaje poza zainteresowaniem władzy w Kabulu. Co prawda z Sarhad dwa, trzy razy w roku wyruszają dwuosobowe patrole konne, które przez piętnaście dni
przemieszczają się do granicy chińskiej i z powrotem, ale są one tylko symbolem sprawowania rządów na tych terenach.

Niebezpieczna ciemność

Płaskowyż Małego Pamiru leży na wschodnich krańcach korytarza wachańskiego. Ziemie te zamieszkują Kirgizi. O problemach tego regionu i jego mieszkańców wie jednak mało kto, a rząd w Kabulu nie zwraca na nie uwagi.

Choć położony na wysokości ponad cztery tysięcy metrów nad poziomem morza płaskowyż zewsząd otaczają pokryte śniegiem i lodem dziewicze pięcio- i sześciotysięczne szczyty, to istnieje aż pięć wysokogórskich przełęczy, przez które można przedostać się do wszystkich sąsiednich państw. Tędy przed wiekami wędrował Marco Polo do Chin. Choć trakt powstał bardzo dawno temu, do dziś nie zbudowano tu ani jednej utwardzonej drogi. Mimo tych warunków, jest to skrzyżowanie nielegalnych szlaków handlowych między czterema państwami. Zimą, która trwa tutaj niemal dziewięć miesięcy, szlaki te są nieprzejezdne, w lecie ożywają. Składające się zazwyczaj z kilku jurt wioski Małego Pamiru regularnie odwiedzają kupcy z Pakistanu. Miejscowa starszyzna za najniebezpieczniejszą uważa jednak przełęcz Andamin, łączącą Mały Pamir z Tadżykistanem.

W Małym Pamirze od kilku lat panuje niepisane prawo, które zakazuje poruszania się nocą między osadami. Kto łamie ten zakaz, brany jest za złodzieja jaków z Tadżykistanu, który przybył przez przełęcz. W ten sposób nawet nieświadomy podróżny może paść przypadkową ofiarą plemiennych patroli, złożonych z dwóch–trzech młodych mężczyzn uzbrojonych w stare karabiny typu Mauser.

- Bandyci przekupują tadżyckich pograniczników, a ci pożyczają im karabiny. Uzbrojeni w kałasznikowy przechodzą na stronę afgańską i kradną nasze zwierzęta: jaki, konie i wielbłądy. W czasie mroźnej zimy jaki dają nam mleko i mięso - wyjaśnia Irajli Boj, jeden z szanowanych Kirgizów z osady Irghail. - Niewiele możemy zrobić, żeby powstrzymać złodziei. Afgański rząd się nami nie interesuje, żołnierzy ISAF nigdy tutaj nie było. Sami musimy walczyć o przetrwanie, choć mamy tylko stare, prymitywne strzelby. Jeśli ci ludzie przychodzą w nocy, po prostu do nich strzelamy - mówi.

Boj apeluje do podróżnych. - Powiedzcie światu, jak tutaj jest. Umieramy powoli z głodu. Kiedyś do Kabulu, żeby się poskarżyć, jeździł nasz obrońca - Abdur Raszid Chan, ale tej zimy umarł. Nikogo już nie obchodzimy. Napiszcie do Karzaja, może was posłucha. A tymczasem nie ważcie się poruszać tu po zmroku! Ktoś może was zastrzelić, ale zrobi to ze strachu - mówi.

Szlak opiumowy

Latem przez wysokogórskie przejścia przybywają z zachodu afgańscy kupcy: Wachowie, Tadżycy z Fajzabadu, a nawet Pasztuni z Paghman i Kabulu. Przez przełęcze Delsang i Irszad dostają się tu karawany z Pakistanu. Osada Ucz Dżilga, położona w centralnej części płaskowyżu, niemal codziennie gości nowych przybyszów, przywożących przede wszystkim niezbędne do przeżycia mąkę i ryż, ale także inne dobra, nawet odtwarzacze DVD (Kirgizi pozyskują energię dzięki panelom solarnym otrzymywanym od fundacji Aga Khana). W Małym Pamirze nie płaci się dolarami czy pakistańskimi rupiami, lecz owcami. Kupcy spędzają je potem do Fajzabadu, a nawet do Kabulu, gdzie ich wartość jest ośmiokrotnie wyższa. Niektórzy przywożą także opium. To kolejne zagrożenie dla populacji zamieszkującej płaskowyż. W Małym Pamirze od tego narkotyku uzależnieni są niemal wszyscy. Zdarza się, że opium daje się nawet na uspokojenie płaczącym dzieciom.

W czasie wojny afgańsko-radzieckiej do Małego Pamiru wjechały czołgi. Niedaleko Bozai Gumbad Sowieci założyli bazę: dziś pozostały po niej kilometry stalowego drutu i żelastwa wykorzystywanego w rozmaity sposób przez lokalnych mieszkańców. Część Kirgizów, zmuszona do tego przez Sowietów, musiała wówczas wyemigrować do Pakistanu. Powrócili nieliczni.

Mieszkańcy korytarza wachańskiego z sentymentem wspominają jednak czasy interwencji radzieckiej. Kirgizi mówią, że od Sowietów dostawali żywność i odzież. Podkreślają, że ani Amerykanie, ani inni żołnierze NATO w żaden sposób ich nie wspomogli. W podobnym tonie wypowiadają się też o obecnej administracji w Kabulu. - Nikt nie dba o nasze bezpieczeństwo. Hamid Karzaj? Jak on może pomóc w mojej niedoli? - skarży się Abdul Chak z Sekke, osady położone o pół dnia drogi od granicy z Chinami. Rodzinie Chaka do połowy zeszłego lata skradziono 25 jaków i cztery konie.

Z północno-wschodniego Afganistanu Jakub Gajda, specjalnie dla "Polski Zbrojnej"

Autor jest afganologiem, ekspertem Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego do spraw Azji Centralnej i Bliskiego Wschodu. W 2010 roku jako tłumacz uczestniczył w wyprawie w góry korytarza wachańskego "Afganistan 2010".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)