Turecki wraca
Turecki to taki hiper-Polak. Chamowaty, warcholski, arogancki, ma jednak jakąś swoją mądrość i godność.
Z Olgą Lipińską rozmawia Przemysław Szubartowicz
– Pani Kabaret przeżywa renesans popularności, bo właśnie ukazują się na płytach DVD jego archiwalne odcinki. Oglądając je dziś, zastanawiam się, czy Turecki wrócił, czy też może nigdy nie odszedł...
– Myślę, że nigdy nie odszedł. Jest to przecież postać, która posiada wszystkie polskie cechy, czyli jest to ciekawostka przyrodnicza. To taki hiper-Polak. Chamowaty, warcholski, arogancki, ma jednak jakąś swoją mądrość i godność. Wprawdzie kombinuje, robi lewe interesy z koksem, ale jest patriotą swojej małej ojczyzny, czyli teatru, gdzie pracuje jako woźny. Okrada ten teatr, ale jak chcą go zamknąć, pierwszy będzie go bronił, pierwszy pójdzie na barykady. Ma pogardę dla władzy i jednocześnie się jej boi. Jest przekonany, że bez niego nic się nie uda. Jest woźnym, ale w każdej chwili może być szefem wszystkiego. Kompetencje są mu niepotrzebne. Wystarczy mu własny rozum. W tym trochę przypomina Wałęsę.
– No to Turecki nie jest tylko wytworem PRL-u.
– A no nie. Widzowie bardzo go polubili, tymczasem Janusz Gajos się wstydzi tego Tureckiego. Trochę mnie to dziwi, bo to przecież jedna ze wspanialszych kreacji tego wybitnego aktora. Jako woźny Turecki wszedł mocno w społeczną świadomość, co jest chyba dla aktora wielkim sukcesem. Przy tym, że nie przeszkadza mu to grać wielkich ról dramatycznych. Ktoś powiedział nawet, że Turecki to Gustaw-Konrad PRL-u. Dziś też by się świetnie odnalazł, bo polska mentalność się nie zmieniła.
– Ani trochę?
– Ani trochę. Różnica jest tylko w tym, że staliśmy się dla siebie bardziej nieżyczliwi, wredni, zawistni...
– Bo jeden ma, a drugi nie ma.
– Właśnie. Do tego atmosfera napuszczania jednych na drugich, podjudzania. Media, gazety, tabloidy mówią i piszą językiem z magla. Traktują nas jak idiotów. Wdzięczą się do bezmyślnego motłochu. News! Sensacja! Pytania z rodzaju: „Co pani czuła, jak panią tatuś gwałcił?”. No i motłoch ma o czym mówić. Takiej tandety w PRL-u jednak nie było!
– Nie boi się pani, że posądzą panią o sentyment do Ludowej?
– Już dawno przyklejono mi komuszą gębę i mam to już dawno gdzieś. Obrzucanie błotem zaczęło się jeszcze w latach 80., kiedy to pokazałam w kabarecie skołowanie i kompletne niezrozumienie „nowego”, o które tak zaciekle walczono. Potem śpiewaliśmy w Kabarecie: „Jak ci niedobrze w kapitalizmie, bo nie jest wcale tak słodki, to trzeba było przed zastosowaniem dokładniej czytać ulotki”. Dostrzegłam już wtedy w tym wielkim niepodległościowym zrywie rysy i nie miałam oporów, by je pokazać. Widziałam cwaniactwo, oportunizm, wykorzystywanie naiwnej wiary i próby załapania się różnych „bohaterów” na „nowe”. * – Na plecach stoczniowców na przykład...*
– Na przykład. Zresztą stoczniowcom do głowy wtedy nie przyszło, że walczą o kapitalizm, który ich wysadzi w powietrze. To już nawet nie chichot historii, ale rechot. Przewodnia siła narodu, klasa robotnicza – sól ziemi, chciała socjalizmu z ludzką twarzą, trochę więcej zarabiać i żeby w sklepach coś było, do cholery! Przypomnijmy 21 postulatów. Chciała także, żeby władza szanowała człowieka pracy. To wywalczyła. Obecna władza szanuje człowieka pracy jak nigdy! Też rechot historii. Ale wtedy najważniejsza była walka o wolność. O wolność i o sprawiedliwość. To też wywalczono. Wolno stać z transparentami pod Sejmem i rządowymi gmachami? Wolno! ZOMO nie pałuje? No, nie. I to jest sprawiedliwość. Rechot historii?
– Rechot. I stąd narastająca złość, strajki i uciecha z afer lekarskich, biznesowych, politycznych...
– Oczywiście kogoś trzeba dopaść. Za upokorzenie, biedę, stracone złudzenia. Politycy prześcigają się w igrzyskach. Widać narastający psychiczny terror. Powołanie potężnej instytucji, a właściwie policji politycznej pod wzniosłym hasłem moralnego oczyszczenia i pamięci narodowej. Mówię o IPN. Przecież ta instytucja stosuje terror, manipulując ubeckimi teczkami. Wszyscy mamy teczki, ale wybiera się niektóre, według zasady niszczyć tego, kto podskoczy. I knebel, cenzura. Nikt nie chce się narazić na miano kolaboranta, tajnego agenta czy ubeka. Można stracić pracę, narazić się na ostracyzm towarzyski. Ludzie się boją i tłumaczą z tego, że żyli i działali w warunkach, w jakich im przyszło żyć. Mówiłam to już wielokrotnie. To jest zemsta miernot nad tymi, którzy coś osiągnęli.
– Jaskrawym przykładem jest tu prof. Wolszczan.
– Właśnie! Przysłowie, że dwór robi króla, można zastosować do IPN. Ludzki strach czyni z IPN potęgę! Nie dajmy się zwariować. Nie wolno się bać, tłumaczyć. Trzeba to wyśmiać i wyśmiać tych, którzy obrzucanie błotem przez IPN traktują poważnie. Na pohybel karłowatym Robespierkom! Niszczą wszelkie autorytety naukowe, artystyczne, polityczne. To nie jest żadne oczyszczanie, to jest terror i tak to trzeba nazywać. * – A co pani sądzi o procesie gen. Jaruzelskiego, który jest sądzony jako członek grupy przestępczej?*
– Myślę, że obecna władza za to zapłaci. Nie do przyjęcia w cywilizowanym świecie jest ten styl zemsty sądu kryminalnego. W którymś kabarecie moi bohaterowie, zastraszeni przez pewnego swoich racji dupka, wypełniali ankietę: „Dlaczego urodziłeś się w PRL i kto cię zmusił?”. Okazało się, że głupota w naszym życiu politycznym przeskoczyła kabaret. Oczywiście trzeba wyłapać i osądzić ubeków, którzy wyrywali paznokcie i łamali prawo, ale stosowanie odpowiedzialności zbiorowej w demokratycznym państwie to wstyd. Wielki! Jestem na tyle dorosła, że byłam świadomym świadkiem stanu wojennego i sytuacji przed nim. Byłam wtedy dyrektorem teatru. Co się działo w Polsce, wiedziałam mniej więcej (polityka mnie wtedy mało zajmowała), ale dokładnie wiem, co działo się w moim teatrze. Oszalała z poczucia wolności komisja „Solidarności” (tak się ta „paczka” nazwała) nie pozwoliła normalnie pracować. Komisja ta, złożona z najgorszych aktorów sfrustrowanych brakiem talentu, systematycznie podrzynała gałąź, na której siedziała.
Zrywała przedstawienia, przerwała próby do nowej premiery. Nadęci halabardnicy mieli gęby pełne wolności. Marni aktorzy uważali, że nadszedł ich czas, że PRL przeszkadzał im w karierze. Parę lat później, już w wolnej Polsce, rozpędzono moją dumną i wolną komisję „S”. Ślad po niej zaginął. Przy okazji rozpędzono też cały zespół. Ale wtedy teatr ponosił straty finansowe i tracił wiarygodność u widzów z powodu odwoływania przedstawień. W moim teatrze można było zastosować przysłowie: w czasie wichury śmieci do góry. Atmosfera była nie do wytrzymania. Miałam w teatrze wojnę domową, bo nie wszyscy zgadzali się z idiotyzmami rządów komisji „S”. Większość chciała pracować. Dochodziło do karczemnych awantur. Zrezygnowałam. Nie przyjęto rezygnacji. Musiałam dotrwać do końca sezonu. Miałam dość. Jeśli tak działo się wszędzie, to ja nie jestem pewna, czy na miejscu rządzących nie wprowadziłabym stanu wojennego.
– Urwą pani za to głowę!
– Kto? Proszę pana, nic mnie nie obchodzi opinia oszalałych z nienawiści „patriotów”, „Prawdziwych Polaków” i „Jedynych Sprawiedliwych”. Nasłuchałam i naczytałam się o sobie takich bredni, że teraz przyznaję się już do wszystkiego. Jest tak: byłam agentem Stalina, ukończyłam specjalne szkolenie szpiegowskie w Moskwie, donosiłam na opozycję do KGB i UB, namówiłam Generała, aby wprowadził stan wojenny, przebrana za ZOMO waliłam pałami pa wsiech. Mało? Proszę bardzo, teraz można odebrać mi emeryturę i zasądzić dożywocie. A teraz poważnie. Proces gen. Jaruzelskiego to okropna nieprzyzwoitość. Haniebne oskarżenia i wypowiedzi gówniarzowatych posłów, nieznających tamtych realiów i zagrożeń. Pójdzie lawina. Dziś odbiera się emerytury decydentom stanu wojennego, jutro odbierze się decydentom IPN. Ci, którzy burzyli Bastylię, nie odważyli się nawet słownie znieważyć króla. Trzy lata później Robespierre obciął mu głowę. Za chwilę obcięto głowę Robespierre’owi. No i tak. Wystarczy rozpętać terror. Mimo idiotyzmów,
które funduje nam władza, wierzę jeszcze w moje państwo i w konstytucję, która stoi na straży praw obywatelskich. * Kurtyna w górę*
– Rzecznik praw obywatelskich wydaje wyroki skazujące bez orzeczenia sądu.
– Tak, brawo. W cywilizowanym, a nawet silnie katolickim kraju rzecznik praw obywatelskich jest przeciw prawom obywatelskim. Nie wiadomo, śmiać się czy płakać.
– Chyba jednak śmiać. Satyra jest potrzebna.
– Zgoda, jest potrzebna. Ale decydentom na dobrą sprawę potrzebna nie jest. Sami siebie tak ośmieszają, że satyryk niewiele ma do roboty. Oczywiście żartuję. Satyra jest konieczna. Satyra poruszająca głębsze sprawy niż tylko parodiowanie wyglądu i sposobu bycia decydentów. Satyra to wypalanie gorącym żelazem głupoty, wad narodowych, przyczyn i skutków wszelkiego złego. Trzeba dotąd walić w rubaszny czerep waszmościów, aż się rozum rozbudzi. Satyra to jest niezbędne lustro. Naród bez satyry, bez lustra słabo siebie widzi i źle siebie ocenia. Jest chory. I właśnie tak jest.
– Beata Kempa z PiS wkroczyła kiedyś na scenę i przerwała występ Kabaretu Klika, bo akurat naśmiewali się z Ziobry.
– To jest właśnie przykład rozpasanego chamstwa. Nie wiem, kto to jest pani Kempa, nie znam i znać nie chcę. Ale widziałam paru „posłów” w akcji. Czasami wydaje mi się, że oglądam „Folwark zwierzęcy”. Zresztą państwo posłowie mają wzorce: „Misja specjalna” w telewizji i „oskarżyciel publiczny” pan Wildstein. Ostatni popis publiczny, jaki pan Wildstein dał w telewizji TVN 24, parę godzin po śmierci Mieczysława Rakowskiego, sytuuje go kulturowo po stronie troglodytów. Przejął z powodzeniem pałkę po Kaziu-Gaz-rurce (rok ‘56) i Gontarzu (rok ‘68). Dzielnie podtrzymuje tradycje betonu partyjnego. Dziennikarz, który prowadził ten program (sobota, 8 listopada, godz. 20.00, TVN 24) i zaprosił pana Wildsteina, zrobi karierę. Idzie tą samą drogą. O takich dziennikarzach Rakowski napisał w swoim ostatnim tekście – „dziennikarskie szczyle” (nie chodziło mu o wiek). Ironią losu taki właśnie „szczyl dziennikarski” prowadził program. Wstyd dla stacji.
– Ma pani jakiś płomyk nadziei, że wróci do telewizji?
– Nie ukrywam tego, że chciałabym wrócić do telewizji publicznej. Całe życie tam pracowałam. To był mój dom, moje miejsce, moja rodzina. Wiem, że tamtej telewizji już nie ma, ale mogłabym jeszcze coś ciekawego zrobić. Do dziś nie dowiedziałam się oficjalnie, dlaczego zdjęto Kabaret z anteny. Pan prezes Dworak, który zdjął Kabaret, powiedział mi, że to nie on. Oczywiście. Program, który idzie przez 35 lat, zdejmuje ktoś z anteny bez wiedzy i aprobaty prezesa. Spuśćmy na to kurtynę. Na razie moja kurtyna idzie w górę. Są w sprzedaży płyty DVD z ponad dwudziestoma kabaretami, właśnie z cyklu Kurtyna w Górę. Kabaret jest pierwszy na liście hitów w Empiku. Mam już platynową płytę. I to jest w tym wszystkim optymistyczne. Dostaję listy z dowodami sympatii i zainteresowania. To jest satysfakcja. Chciałabym bardzo z tymi kabaretami dotrzeć do młodych ludzi, żeby obejrzeli świetne aktorstwo i zobaczyli, że w tym PRL-u bywało także wesoło.
OLGA LIPIŃSKA – znakomita reżyserka, scenarzystka telewizyjna i satyryk, autorka tekstów kabaretowych; związana jako aktorka i reżyserka z STS-em, wieloletnia dyrektorka warszawskiego Teatru Komedia (do 1990 r.). Absolwentka wydziału reżyserii warszawskiej PWST. W TVP stworzyła kabarety: Głupia Sprawa, Gallux Show, Właśnie Leci Kabarecik, Kurtyna w Górę, wreszcie Kabaret Olgi Lipińskiej – zdjęty z anteny za czasów prezesury Jana Dworaka. Wyreżyserowała kilkadziesiąt przedstawień Teatru Telewizji (Fredry, Słowackiego, Musseta) oraz spektakli teatralnych. Pisuje felietony do „Twojego Stylu”. Ich wybór złożył się na książkę „Mój pamiętnik potoczny”. W 2007 r. dla Teatru TV zrealizowała śpiewogrę „Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale” Wojciecha Bogusławskiego. Obecnie ogromną popularnością cieszą się wydawane na płytach DVD stare odcinki jej Kabaretu z cyklu Kurtyna w Górę. Mają już status platynowej płyty.