Recep Tayyip Erdoğan© Getty Images | Presidential Press Office

Turecki szantaż. Erdoğan się nadął, pytanie, kiedy pęknie w sprawie NATO

Mateusz Ratajczak

Turcja mówi "nie" dla rozszerzenia NATO i czeka na ofertę. Zmieni zdanie, gdy na stole pojawią się odpowiednie propozycje: pieniądze, sprzęt wojskowy lub walka z politycznymi przeciwnikami Ankary. Od lat polityka zagraniczna kraju to polityka jednej osoby - Recepa Tayyipa Erdoğana. I od lat jest to polityka bycia pomiędzy zobowiązaniami a interesami.

"Hayaldi gerçek oldu", czyli z języka tureckiego - "Było marzeniem, stało się rzeczywistością". To hasło wyborcze, choć jednocześnie doskonałe podsumowanie tego, jak potoczyły się losy Recepa Tayyipa Erdoğana - tureckiego polityka, który pierwsze pieniądze zarabiał na sprzedaży ulicznej w stolicy kraju. Polityka, który pochodził z ubogiej rodziny. I polityka, który pierwsze ważne wystąpienie publiczne przypłacił więzieniem.

"Meczety są naszymi koszarami. Minarety są naszymi bagnetami. Kopuły są naszymi hełmami. Wierni są naszymi żołnierzami. Położymy kres rasizmowi w Turcji. Nigdy nas nie zdławią. Nawet gdy otworzą się niebiosa i ziemia, nawet gdy zaleją nas wody i wulkany, nigdy nie zawrócimy z naszej drogi. Moim oparciem jest islam" - wyrecytował fragment poematu tureckiego pisarza Ziyi Gokalpa.

Efekt? Oskarżenie o podżeganie do nienawiści na tle religijnym. W więzieniu spędził tylko część kary, wyszedł na wolność po czterech miesiącach. I założył partię, która rządzi Turcją do dziś - dokładnie dwie dekady. To Partia Sprawiedliwości i Rozwoju - w skrócie AKP. Władzę Erdoğan zdobył zaledwie rok po założeniu ugrupowania.

Bohater, cudotwórca, Erdoğan

Choć miał jednocześnie wyjątkowe szczęście. Pomógł mu system wyborczy i silne rozdrobnienie na scenie politycznej. Niemal co drugi oddany głos w wyborach w 2002 roku powędrował do partii, która nie przekroczyła progu wyborczego. I choć AKP zebrało 34 proc. głosów, to uzyskało 66 proc. mandatów. Erdoğan władzy nie oddał już ani na moment. Zrobił wszystko, by skupić ją wyłącznie w swoich rękach.

Dzisiejszy prezydent Turcji, w oczach własnych - i swoich politycznych wyznawców - jest nie tylko czołowym politykiem kraju. Jest bohaterem, cudotwórcą. Dokładnie tym, kogo tureckie społeczeństwo potrzebowało. Od zawsze przecież faworyzowało silnych i charyzmatycznych przywódców. Kosztem tych, którzy chcieli dojść do ogólnonarodowego porozumienia, tureckie społeczeństwo wybierało twardzieli, którzy stawiali na autorytarne zachowania i po prostu rządzili. A nie chodzili na kompromisy znane z demokracji zachodnich krajów.

Lista wielkich, którzy odwiedzili ostatnio Turcję jest imponująca. M.in. z prezydentem spotkał się kanclerz Niemiec Olaf Scholz
Lista wielkich, którzy odwiedzili ostatnio Turcję jest imponująca. M.in. z prezydentem spotkał się kanclerz Niemiec Olaf Scholz© Getty Images | Guido Bergmann

Erdoğan uważa się również za następcę ojca nowoczesnego narodu tureckiego, czyli Mustafy Kemala (od 1934 roku znanego pod nazwiskiem Atatürk). Jednoosobowo rządzi Turcją. Jednoosobowo kreuje politykę gospodarczą kraju i jednoosobowo decyduje o tym, jak wygląda polityka zagraniczna Turcji. A jest ona - i to też jest pozostałość po sile Mustafy Kemala – grą o wysoką stawkę. We wszystkich kierunkach – północy, południu, wschodzie i zachodzie kraju.

Republika Turcji narodziła się z upadającego Imperium Osmańskiego - po I wojnie światowej. Traktat pokojowy z 1920 roku - nazywany traktatem z Sèvres - w zasadzie rozbierał państwo sułtanów. Atatürk na to nie pozwolił. Dzięki zwycięskiej wojnie przeciwko interwencji greckiej i francuskiej generał Mustafa Kemal pokazał Turkom, że w życiu i polityce liczy się siła. I tak zostało. Po tamtych czasach pozostał jeszcze jeden charakterystyczny dla Turków mechanizm - podejrzliwość wobec świata zewnętrznego. Tureckie elity polityczne wciąż w sobie mają "syndrom Sevres". Turcja od lat chce pisać własną politykę i budować świat, w którym gra istotną rolę.

Jednocześnie trzeba powiedzieć wprost: Erdoğan wybrał dla Turcji drogę, którą Atatürk nigdy by nie podążał. Obecny prezydent przez lata europeizował swój kraj. I próby wejścia do Unii Europejskiej nie są jedynym tego przykładem. Najważniejszym jest rozluźnienie zasad religijnych, choć jednocześnie w Turcji od lat rozwijała się klasa średnia - konserwatywno-religijna. Jednak kapitalizm i urbanizacja sprawiły, że w Turcji pojawiły się coraz większe grupy świeckich osób.

Rozszerzenie NATO spada z nieba

Dziś Turcja rozpoczyna taką grę w kwestii rozszerzenia Sojuszu Północnoatlantyckiego o Szwecję i Finlandię.

O tym, jak NATO może się powiększać, mówi jeden, krótki zresztą, artykuł Traktatu Północnoatlantyckiego z 1949 roku.

"Strony mogą, za jednomyślną zgodą, zaprosić do przystąpienia do niniejszego Traktatu każde inne państwo europejskie będące w stanie popierać zasady niniejszego Traktatu i przyczyniać się do bezpieczeństwa obszaru północnoatlantyckiego". I tu jest haczyk, z którego postanowił skorzystać prezydent Turcji – decyzja musi być jednomyślna. A skoro większość krajów NATO chce Szwecji i Finlandii w swoim gronie, to cena ewentualnego sprzeciwu rośnie i rośnie.

Jaka będzie cena, którą wyznaczy Ankara? Na liście tureckich żądań są i kwestie gospodarcze, i polityczne, i militarne.

- To element szerszego planu Erdoğana na politykę zagraniczną Turcji. On chce, by jego kraj znów był istotnym graczem na arenie międzynarodowej. Po okresie częściowej izolacji na Bliskim Wschodzie Turcja stara się odbudować swoją pozycję w regionie, naprawiając relacje z kluczowymi państwami, takimi jak Egipt czy Arabia Saudyjska. Ten szerszy kontekst trzeba też dostrzegać w przypadku występowania z jakąkolwiek inicjatywą w czasie wojny w Ukrainie - mówi Wirtualnej Polsce prof. Adam Szymański, ekspert polityki tureckiej.

I trzeba zauważyć, że Turcja przeżywa swój moment. Wystarczy spojrzeć na listę ostatnich gości, którzy odwiedzili ten kraj. I tak Ankara gościła sekretarza generalnego ONZ António Guterresa, przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen czy kanclerza Niemiec Olafa Scholza. Do porządku dziennego wróciły również mniej formalne spotkania i rozmowy telefoniczne - na przykład z Brukselą i Waszyngtonem.

Erdoğan na to czekał. I to Turkom wielokrotnie obiecywał.

A oficjalny powód weta?

Turcja przekonuje, że kraje północnej części Europy udzieliły schronienia terrorystom. W przypadku Szwecji chodzi o przedstawicieli syryjskich Kurdów z Powszechnych Jednostek Obrony (w skrócie YPG). A oni są uznawani przez Ankarę za odłam działającej w Turcji, przy istotnym sprzeciwie władzy, Partii Pracujących Kurdystanu (w skrócie PPK). Od lat partia nastawiona była na utworzenie własnego państwa, w którym Kurdowie z wielu krajów mogliby znaleźć schronienie.

Stany Zjednoczone udzieliły Finlandii i Szwecji poparcia w sprawie wstąpienia do NATO. Turcja mówi: "nie". Na zdjęciu prezydent Finlandii Sauli Niinisto, prezydent USA Joe Biden i premierka Szwecji Magdalena Andersson
Stany Zjednoczone udzieliły Finlandii i Szwecji poparcia w sprawie wstąpienia do NATO. Turcja mówi: "nie". Na zdjęciu prezydent Finlandii Sauli Niinisto, prezydent USA Joe Biden i premierka Szwecji Magdalena Andersson © East News | Mandel Ngan

Turcja ma również za złe udzielenie wsparcia islamskiemu myślicielowi - Fethullahowi Gulenowi. Jego z kolei Ankara oskarża o przeprowadzenie w 2016 roku nieudanego zamachu stanu, w którym USA i Unia Europejska opowiedziały się ostatecznie po stronie sojusznika, czyli obecnego prezydenta kraju.

16 maja prezydent Turcji wielokrotnie wyraził swój brak zaufania do Finlandii i Szwecji. I jednocześnie wskazał na bezzasadność jakichkolwiek rozmów z delegacjami tych państw. Nie mają po co przyjeżdżać, nic nie wskórają. O ile… nie zmieni się ich podejście do uciekinierów politycznych z Turcji.

Ankara domaga się od wielu lat ekstradycji części z nich - i to bezskutecznie.

Czas ostrej licytacji

W tle jest jeszcze jeden nierozwiązany konflikt, czyli nieformalne, choć istniejące, embargo na dostawy broni ze Szwecji i Finlandii do Turcji. Wprowadzone w odpowiedzi na wymierzone w Kurdów działania tureckich wojsk w Syrii i Turcji.

Ostatecznie delegacje obu krajów pojawią się na rozmowach, choć nie ma wątpliwości, że kluczowe negocjacje odbędą się na linii Ankara - Waszyngton.

Jak wskazuje prof. Daniel Boćkowski, ekspert ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu w Białymstoku, to oczywiście są tylko oficjalne i w gruncie rzeczy nieprawdziwe powody niechęci Turcji do rozszerzania NATO. Oczywiście Ankara chciałaby, aby wszystkie kraje zaczęły stosować podobne kryteria - i ocenę - wobec politycznych konkurentów obecnej władzy w Turcji, ale wydaje się, że nawet Erdoğan ma świadomość, że to się nie uda.

- Oczywiście nie mamy pełnej wiedzy na temat oczekiwań i żądań strony tureckiej, ale już możemy powiedzieć jedno: to pełna lista, w zasadzie wszystko, co Turcja chciałaby załatwić w Europie i USA. Ankara doskonale zdaje sobie sprawę, że NATO chce przyłączenia Szwecji i Finlandii do Sojuszu, więc podbija stawkę. I to nawet zdecydowanie wyżej niż jest przekonana, że będzie w stanie wylicytować - mówi prof. Boćkowski.

- To najważniejszy moment dla NATO od wielu lat i dlatego prezydent Turcji próbuje ostro grać. Jeżeli wylicytuje najwięcej, jak się da - a wiele mniej niż chce, to będzie miał korzyści w polityce wewnętrznej, będzie mógł pokazać, że Turcja nie jest na obrzeżach NATO i trzeba się z jej interesami liczyć.

I stąd pierwszym powodem jest oczywiście chęć wynegocjowania dla siebie jak najlepszych warunków. Drugim jest obawa o własną pozycję w ramach NATO. Jeżeli ciężar Sojuszu przesunie się na Północ, to siłą rzeczy spadnie zainteresowanie południem - w tym właśnie Turcją. A warto przypomnieć, że i w kwestii rozszerzenia NATO o Ukrainę i Gruzję w 2008 roku Turcja mówiła "nie".

Żądania polityczne to jedno. Inną kwestią są oczekiwania militarne. Powrót na listę krajów, które mogą liczyć na zakupy broni z europejskich krajów to tylko początek. O wiele ważniejsze są amerykańskie myśliwce.

- Od kilkudziesięciu lat podstawę tureckiego systemu obrony powietrznej stanowiły amerykańskie zestawy rakietowe dalekiego zasięgu. Stanowiły, bo Turcja w tym zakresie podpisała w 2017 roku wartą podobno około 2,5 mld dolarów umowę z Rosją na system S-400. Kontrakt był oczywiście policzkiem dla relacji turecko-amerykańskich i wywołał debatę o tym, czy Turcja chce być nadal w NATO. Dla Moskwy był to na tyle ważny sukces w rozbijaniu jedności Sojuszu, że umowa w kolejnych kilku latach była wypełniana bez opóźnień. Jednocześnie Turcja była zainteresowana przyjęciem i produkcją amerykańskiego myśliwca F-35, ale została wyrzucona z programu po podpisaniu kontraktu z Rosją - dodaje prof. Adam Szymański.

I podobne zdanie ma prof. Boćkowski: - Gdy tylko USA obieca dostawy broni, Turcja rozpocznie zmiękczanie swojego stanowiska. W grze już nawet nie są F-35, czyli myśliwce najnowszej generacji, ale i leciwe maszyny. Zgoda Waszyngtonu na sprzedaż F-16 do Turcji byłaby uznana w Ankarze za sukces. Ale transakcję blokuje Kongres USA.

Na ekonomicznej krawędzi

Na liście mogą być również żądania ekonomiczne. Choć z ust Erdoğana takie nie padły, to nie można ich wykluczać. Bo problemy finansowe kraj ma od lat. W ostatnich miesiącach roczna inflacja wyniosła 69 proc.

Turecki szantaż finansowy miał już miejsce podczas kryzysu migracyjnego. Turcja zgodziła się zatrzymać część uciekinierów z tego regionu świata w zamian za pieniądze. Za 6 mld euro zgodziła się ograniczać tzw. śródziemnomorski szlak migracyjny. I jednocześnie miała kompleksowo dbać o przybyszów z innych krajów.

Rosnące ceny w sklepach oczywiście odbiją się na wskaźnikach poparcia dla wodza Erdogana. I choć środki z USA lub UE nie rozwiązałyby problemów Turcji, to już sama antyzachodnia narracja mobilizuje elektorat Erdoğana.

Wśród jego wyborców zawsze spora grupa była wyjątkowo podatna na taką narrację. A tymczasem turecki maraton wyborczy zbliża się wielkimi krokami. W 2023 roku odbędą się wybory prezydenckie i parlamentarne. I obie elekcje Erdoğan chce wygrać. Na rok przed potrzebne mu są sukcesy. Jakiekolwiek.

A warto dodać, że Turcja wciąż jest krajem wielkich kontrastów. Krajem, który na listach najważniejszych uniwersytetów na świecie umieścił aż cztery w pierwszej dwusetce. Jednocześnie jeszcze dekadę temu 3 miliony Turków nie umiały pisać i czytać.

Na wschodzie i zachodzie kraju warunki życia są na tyle różne, że średnia wieku dla tych dwóch obszarów różni się o kilkanaście lat. Turcji wciąż zdarzają się np. morderstwa honorowe. Choć skala tych zjawisk z roku na rok spada, to jednak jest to rzeczywistość nieznana w Unii Europejskiej.

Co się stało z Turcją, która dekadę temu otwierała jedno po drugim nowe lotniska, autostrady, sieci szybkich kolei lub szpitale? W Stambule zbudowano tunel kolejowy pod Bosforem i kolejne lotnisko. W roku X 7 na 10 Turków mieszkało miastach.

Kołem zamachowym cudu gospodarczego Erdoğana były wyjątkowo tanie kredyty - niskie stopy procentowe nakręciły sektor finansowy, a ten wtłoczył gigantyczne środki w sektor budowlany. A część taniego pieniądza po prostu została przejedzona przez konsumpcję. Jak wynika z danych Banku Światowego, w pierwszej dekadzie rządów AKP konsumpcja odpowiadała za 70 proc. wytwarzanego w kraju PKB. Efekt? Najpierw wzrost gospodarczy, później skokowe zadłużenie firm, gospodarstw domowych i całego kraju.

Im rzadziej przychylnym okiem inwestorzy patrzą w stronę Turcji, tym gorsze są notowania tureckiej waluty. A pikujący kurs lira jest gigantycznym wyzwaniem dla tureckich banków - zadłużonych po uszy w dolarach. Im więcej muszą wydać na obsługę zadłużenia zagranicznego, tym więcej muszą zarobić w kraju.

Jednocześnie dla gospodarstw domowych oznacza to wysokie ceny wszystkich produktów, które są do kraju ściągane – a na liście są mięso, drób, nawozy czy wyroby przemysłu hutniczego. Niektóre z tych kategorii produktowych zdrożały w ciągu roku o kilkaset procent.

Jak walczy z problemami Erdoğan? Zrzuca winę na świat.

Wielokrotnie wspomina o spekulacyjnych atakach bliżej nieokreślonego zachodniego kapitalizmu. Jednocześnie wspomina, że to próby wywrócenia bardzo silnej pozycji Turcji na arenie międzynarodowej.

I choć przez lata w Turcji urząd prezydenta był ponadpartyjnym i ceremonialnym stanowiskiem, to Erdoğan przez lata zmienił warunki gry. Stał się zwierzchnikiem partii, rządu, kraju. To on podejmuje kluczowe decyzje. I on musi być źródłem sukcesu.

Przy pomocy struktur państwowych obecny prezydent przez lata sam dokonywał czystek politycznych i silnych rotacji w kadrach, np. wojskowych, prokuratorskich czy w policji. Przykłady? To sprawy Ergenekon i Balyoz - kryptonimy dwóch wieloletnich procesów sądowych. W obu skazywani byli oficerowi wojskowi, ludzie mediów, ale również przedstawiciele świata nauki. W obu pojawiały się wysokie wyroki, w tym również wyroki dożywotniego więzienia.

Ergenekon miała być tajną organizacją, która została stworzona tylko po to, by destabilizować kraj - rządzony przez partię prezydenta. Sprawa Balyoz dotyczyła rzekomego przygotowywania - przez grupę oficerów armii tureckiej - zamachu stanu. Co łączy sprawy? Brak transparentności. I osłabienie pozycji wojska w kraju.

Język, który rozumie Erdoğan

I w najważniejszych momentach - dla własnych rządów - Erdoğan zawsze sięgał po siłę. Stało się też tak w lipcu 2016 roku.

Wtedy to Samozwańcza Rada na Rzecz Pokoju w Ojczyźnie zapowiedziała usunięcie urzędujących władz. Powód? Wszystko na rzecz obrony demokracji, konstytucji i świeckiego charakteru państwa. Wszystko to przeciwko rządom AKP.

Pucz - wspierany głównie przez część sił powietrznych, żandarmerii oraz wojsk lądowych - został udaremniony w ciągu dwóch dni. I rozpoczęły się czystki w armii, które dotknęły tysięcy osób.

A to niejedyny przykład próby zmiany władz.

W 2013 roku - wokół protestów w parku Gezi - zebrało się blisko 8 milionów przeciwników prezydenta. Bezpośrednią przyczyną wybuchu tych protestów była próba likwidacji parku i budowy w tym miejscu centrum handlowego. A głębszym powodem było oczywiście niezadowolenie z rządów partii i ówczesnego premiera - Erdoğana.

Po blisko dwóch tygodniach protestów, nad ranem policja wtargnęła do miasteczka. I siłą usunęła protestujących. Niezadowolenie rozlewało się jednak na inne miejsca w kraju. I stąd brutalna interwencja.

Siła jest tym, co Erdoğan zawsze rozumiał.

Autor: Mateusz Ratajczak, dziennikarz Wirtualnej Polski

Źródło artykułu:WP magazyn
wojna w Ukrainiewojska NATOturcja
Wybrane dla Ciebie