Tu kończy się Europa

Przez ostatnie trzy lata budowaliśmy mur z ludzi i sprzętu. Wielka próba już 21 grudnia, kiedy Polska wejdzie do strefy Schengen, a nasza granica stanie się wschodnią rubieżą dzielącą UE od reszty świata.

Ukraińcy przyszli pod granicę z kilkoma jaszczykami, czyli powiązanymi ze sobą kartonami papierosów. W jednym jaszczyku mieści się ich od 50 do 100. Zapakowali jaszczyki w folię, a Polacy przeciągali je na sznurku rozciągniętym nad wodą na naszą stronę. Już mieli odjeżdżać, gdy z krzaków wyszli pogranicznicy. Siedzieli tam od początku i obserwowali. Czekali, aż przemytnicy skończą, żeby złapać ich na gorącym uczynku. – Przechwyciliśmy fajki za 60 tysięcy złotych. Zatrzymaliśmy ich, kiedy załadowali już cały samochód i mieli odjeżdżać – Czesiek Anasiewicz pokazuje palcem fragment brzegu Bugu. Czesiek, oficjalnie starszy sierżant Czesław Anasiewicz, w straży granicznej służy od siedmiu lat. Teraz przebywa na placówce w Woli Uhruskiej, wsi graniczącej przez rzekę z Ukrainą.

Towar łatwiej złapać niż nielegalnego imigranta. A tych jest jak zawsze sporo: Chińczycy, Wietnamczycy, Gruzini, Ormianie, Kazachowie i Nigeryjczycy. Bug pokonują na pontonach albo wpław. Szukają u nas pracy i pieniędzy, normalne. Czasem wymyślają historyjki, jak ten mały chudy Kazach, który wmawiał strażnikom, że idzie na piechotę do legii cudzoziemskiej. Ich pomocnicy też mają bujną wyobraźnię. Dwa tygodnie temu pewna Ukrainka zapewniała pograniczników, że nic nie wie o Ormianinie, którego znaleźli w jej torbie podróżnej. Para jechała pociągiem z Kijowa do Warszawy. Ich podróż skończyła się na przejściu granicznym w Dorohusku.

Ciężkie życie mrówki

W nocy z 20 na 21 grudnia Polska wejdzie do strefy Schengen. Wtedy po przekroczeniu naszej granicy będzie można swobodnie się poruszać po prawie wszystkich krajach Unii Europejskiej, a także Norwegii i Islandii. Zniknie kontrola graniczna między Polską a Niemcami, Czechami, Słowacją i Litwą. A dalej na Zachód to już hulaj dusza! To właśnie do bogatszych, zachodnich krajów chce się dziś przedrzeć większość nielegalnych imigrantów. Czy możemy ich zatrzymać? – Oczywiście! Mamy sprzęt, ludzi, doświadczenie – przekonuje kapitan Piotr Dumicz, zastępca komendanta placówki straży granicznej w Woli Uhruskiej. – Już dziś trudno się do nas dostać.

Ta jednostka pilnuje 32 kilometrów zielonej granicy. Strażnicy jeżdżą landroverami, skuterami śnieżnymi, quadami, motorami oraz pojazdami obserwacyjnymi, czyli samochodami wyposażonymi w GPS i kamerę termowizyjną, dzięki której widzą w nocy. Wnętrze takiego pojazdu rozświetlane blaskiem monitorów wygląda jak sceneria szpiegowskiego filmu. Siedzą tak po kilka godzin i obserwują teren na monitorach.

Na piesze patrole zawsze wychodzą we dwóch. Wiadomo, nielegalni to ludzie, którzy nie mają wiele do stracenia. Przemytnicy z kolei na tyle dużo, by zaatakować strażnika. Przygraniczna zabawa w kotka i myszkę nie ma końca. Strażnicy przebierają się za wędkarzy, przestępcy za turystów podziwiających puszczańskie pejzaże. Jedni i drudzy działają w nocy. Wtedy zaczyna się wyścig, do którego obie strony są świetnie przygotowane. Nowoczesny sprzęt, nadajniki GPS, szybkie samochody – to norma po obu stronach. Potrzeba niesamowitej uwagi, czasu, cierpliwości oraz dziesiątek długich nocnych godzin pozornie bez-celowo spędzonych w lesie. Potem krótki skok adrenaliny, gdy zapalają się reflektory, słychać okrzyk: „Stój!”.

Trzy lata temu do Polski przyjechali indiańscy tropiciele z USA na co dzień pilnujący granicy z Meksykiem. Uczyli czytać tropy. – Jak się przyjrzeć śladom, można określić ich wiek. Dobry strażnik rozpozna, czy nielegalni przeszli granicę dwie, czy osiem godzin temu – mówi starszy sierżant Wojciech Samoluk, który tej nocy patroluje brzeg z Cześkiem.

Jedziemy land-roverem. Zatrzymujemy się i przy zgaszonym silniku nasłuchujemy, czy ktoś się nie zbliża. Trzeba być cicho, żeby nie spłoszyć przestępców. – Jeśli zobaczymy ślady po naszej stronie rzeki, sprawdzamy, czy są też po drugiej. Czasem widać to z naszego brzegu, czasem wzywamy na pomoc Ukraińców. Jeżeli po tamtej stronie coś jest, wiadomo, że ktoś się przeprawiał – kontynuuje sierżant Samoluk.

W pościg trzeba ruszyć natychmiast, bo jeśli nielegalni oddalą się od rzeki, to szukaj wiatru w polu. Tylko w tym roku funkcjonariusze z oddziału nadbużańskiego, do którego należy 17 placówek, złapali 370 osób. Trzeba ich przesłuchać w strażnicy, spisać zeznania. Ukraińcy muszą potwierdzić, że po ich stronie też są ślady. Jeśli to zrobią, w ciągu 48 godzin nielegalnego imigranta odstawia się do przejścia granicznego. W Polsce nic mu nie grozi. Nielegalne przekroczenie granicy to wykroczenie, a nie przestępstwo. Wystawia się takiej osobie mandat lub ją upomina – przecież i tak nie zapłaci. Nic więc nie traci, nic nie zyskuje.

– Co innego, jeśli powie magiczne słowo „azil”, czyli poprosi o status uchodźcy. Wtedy sprawa przestaje być prosta – mówi komendant Dumicz. Rozpoczyna się żmudna procedura, a imigrant trafia do ośrodka. Ale tym strażnicy patrolujący granice już się nie zajmują.

Często natomiast zatrzymują na drogach pojazdy do kontroli. Sprawdzają dokumenty, patrzą, czy w aucie nie ma przemyconych papierosów i alkoholu. Wraz z sierżantami Samolukiem i Anasiewiczem przyczajamy się na skrzyżowaniu i czekamy. – Postoimy tylko chwilkę, bo tu wszyscy kierowcy w okolicy mają CB‑Radio. Jeśli nas któryś zauważy, koniec polowania – mówi Czesiek. Pogranicznicy zatrzymują poloneza. Kierowca wraca z przejścia w Dorohusku. To mrówka, czyli człowiek, który robi kilka kursów dziennie na Ukrainę, ale za każdym razem przewozi tylko dozwoloną ilość papierosów lub alkoholu. Ten ma raptem kilka paczek papierosów marki Classic. – Po 6,25 złotego za karton – zdradza. W Polsce jedną paczkę sprzeda za prawie 4 złote.

Młodych wciąż za mało

Patrole samochodowe nie są bardzo męczące. O tej porze roku znacznie gorzej pływa się motorówką. Wybieram się razem z komendantem Dumiczem i młodszym chorążym Mirosławem Boguniem na taki patrol. Obserwujemy ukraiński brzeg. Po naszej stronie jest za dużo mylących śladów, bo tę okolicę upatrzyli sobie wędkarze. Zresztą cała polska strona granicy jest dostępna. Po ukraińskiej nie ma żywego ducha. Cywilom nie wolno tam podchodzić. – Kiedy się tak godzinkę popływa, kolana robią się jak z lodu. Trudno wstać – mówi chorąży Boguń.

Gdy na rzece pojawi się kra, łódki idą w odstawkę. Mróz nie wpływa jednak na częstotliwość patroli pieszych. Idziemy do lasu. Nie mam ubrania na nocne wędrówki, więc pogranicznicy pożyczają mi spodnie i kurtkę moro oraz potężne czarne buty. Młodszy chorąży Grzegorz Marciniak i kapral Ireneusz Horszczaruk muszą dziś przejść około 12 kilometrów. Ja z nimi. Zaczynamy, kiedy jest jeszcze widno. Idziemy powoli, mieszkańcy wioski przyjaźnie kiwają nam głowami. Strażnicy znają się z miejscowymi, wiedzą, kto czym się zajmuje. Nie ma wrogości czy strachu, które towarzyszą pojawieniu się policji. Przeciwnie, strażnicy mogą liczyć na ich pomoc.

Docieramy do punktu obserwacyjnego. W krzakach przy drodze rozkładamy karimaty. Nikt nas nie widzi, za to my mamy jak na dłoni wielki otwarty teren. Jest zimno i niewygodnie, a to dopiero początek. W końcu wstajemy i ruszamy dalej. Robi się ciemno. Po kilku kilometrach znów obserwacja z krzaków. Pogranicznicy przeczesują teren przez gogle, jak nazywają noktowizor. Znowu nic, tylko temperatura spada. I tak przez osiem godzin. – Ta praca to wielka lekcja cierpliwości. Często trzeba czekać wiele godzin, dni albo miesięcy, by w końcu wziąć udział w jakiejś akcji – mówi chorąży Marciniak.

Takich jak oni wciąż jest za mało. Na wschodniej granicy jest około dwóch tysięcy wakatów. Trwa nabór. Chętni muszą przejść testy sprawnościowe, psychologiczne, z wiedzy ogólnej, języka obcego, a także poddać się badaniu wariografem. Potem dziewięć miesięcy przeszkolenia i służba przygotowawcza. Po trzech latach mogą awansować. Wielu nie doczeka tego momentu. – Przychodzą do nas po szkole. Po miesiącu wiedzą już, jak ciężka to praca, i rezygnują. Nawet nie ma ich jak zatrzymać, bo zarabiają po 1200 złotych. Za dojazdy do pracy płacą sami, a to często kilkaset złotych miesięcznie – mówi komendant Dumicz. Pensja rośnie z liczbą przepracowanych lat i awansami. Dziś średni zarobek pracownika straży to 2700 złotych.

Śnieg jest sprzymierzeńcem

Wzdłuż całej wschodniej granicy od 10 lat wre praca. Od trzech, czyli tak długo, jak jesteśmy w UE, jeszcze przyspieszono działania. Powstają nowe placówki, kupowany jest sprzęt, zatrudniani są ludzie. Wszystko po to, by uszczelnić granicę przed wejściem Polski do strefy Schengen. Pieniądze płyną głównie z Unii Europejskiej, a dokładnie z Funduszu Schengen. Dzięki tym środkom polscy pogranicznicy ukończyli specjalistyczne kursy, mają sprzęt najnowszej generacji oraz wyremontowane lub nowo wybudowane placówki. Tylko co z tego, skoro ludzi wciąż brak?

Podobnie jak komendant Dubicz myśli o tym Tomasz Darżynkiewicz, komendant placówki w Ustrzykach Górnych. Tam szczególnie potrzebni są świetni funkcjonariusze, bo Bieszczady to punkt newralgiczny. Przez Bug z Ukrainy do Polski trafiają głównie papierosy, za to przez góry przechodzą nielegalni imigranci. Jak Kamisa, Czeczenka, która w połowie września przeprawiała się przez Bieszczady z czworgiem dzieci. Chciała dotrzeć do Austrii- przez Słowację, ale pomyliła drogę. Kamisę i jej dwuletniego synka znaleźli pogranicznicy z Ustrzyk. Kilka godzin później dotarli do pozostawionych w górach trzech córek kobiety. Wszystkie już nie żyły.

Strażnicy przewidują, że wkrótce wielu obcokrajowców- wybierze przeprawę przez zieloną granicę także z oszczędności. Ukraińcy będą musieli zapłacić za wizę 35 euro, Białorusini zaś 60 euro (drożej, bo nie podpisali z UE umowy o ułatwieniach w wydawaniu wiz krótkoterminowych).

Już teraz pogranicznicy z Bieszczadzkiego Oddziału SG mają dużo pracy. W górach działa 13 placówek, których pracownicy ochraniają 239 kilometrów granicy z Ukrainą. Także na rowerach, choć poza nimi strażnicy w górach dysponują samochodami terenowymi i quadami. Latem jeżdżą konno. – W zimie zwierzaki mają urlop, a my przypinamy narty i rakiety śnieżne – mówi Darżynkiewicz. Co roku zatrzymują około 500 osób. W listopadzie udało im się zlikwidować kanał przerzutowy – w górach natrafili na 18 Wietnamczyków przeprawiających się z dwoma ukraińskimi przewodnikami. Opodal na całą grupę czekał już Polak z busem.

Nie będzie zwolnień

Spokojniej jest na granicy z Białorusią. Tu oprócz Bugu jest jeszcze „sistema” po białoruskiej stronie. To poradziecki mur z drutu kolczastego i pas ziemi, która codziennie jest orana. Na takim terenie widać każdy ślad, dlatego niewielu decyduje się na próbę przejścia tą drogą do Polski. Strażnicy działają jednak tak samo jak ich koledzy na granicy z Ukrainą. Odwiedzam placówkę we wsi Dołhobrody. Jadę z dwojgiem pograniczników na patrol quadami. – Patrz, po drugiej stronie stoją dwie kukły, które mają udawać białoruskich strażników – śmieje się podporucznik Irek Kurowski.

Wschodni pogranicznicy wciąż działają bowiem w starym stylu. Ich metody odkrył jeden z polskich wędkarzy przez trzy dni łowiący ryby w tym samym miejscu. Codziennie widział trzech (prawdziwych, nie kukły) strażników idących gęsiego. Ostatni zawsze potykał się i upadał na ziemię. Po chwili wstawał. Wędkarz zorientował się, że za każdym razem wstaje ktoś inny. W taki oto chytry sposób pogranicznik podmieniał kolegę, który od wielu godzin leżał ukryty w trawie i obserwował.

– Ich placówki są samowystarczalne, mają krowy, świnie – opowiada podporucznik Kamila Marlicka z placówki w Dołhobrodach. Na co dzień planuje patrole innym strażnikom, ale sama też tak zaczynała. Kobiety w SG przestały dziwić. Mają takie same szanse na awans i karierę zawodową. Podporucznik Marlicka pracuje w Dołhobrodach od 10 miesięcy – przeniosła się tu z 17‑letnim synem i 13‑letnią córką z zachodniej granicy z Niemcami. SG dała jej służbowe mieszkanie w nadbużańskiej wsi Hanna.

Szefostwo SG zapewniało i zapewnia takich ludzi jak podporucznik Marlicka, że 21 grudnia ani jeden pogranicznik z zachodu czy południa Polski nie zostanie zwolniony. – Od kilku lat nie przyjmowaliśmy na tych terenach nowych ludzi – wyjaśnia Jacek Sońta, rzecznik Komendy Głównej SG. – Teraz nasi ludzie, którzy nie będą bezpośrednio pilnować granicy, zostaną przeniesieni w teren. W każdym miejscu w kraju będą kontrolować pojazdy i legitymować ludzi, czyli sprawdzać legalność pobytu – dodaje.

Imigrant jak zając

O pracę nie muszą się martwić strażnicy pilnujący granicy z obwodem kaliningradzkim. Niby powinno być spokojniej, bo tu – tak samo jak na Białorusi – wciąż stoi „sistema”, ale nielegalni znajdują luki. Jak choćby trzej Czeczeńcy, którzy pod koniec października przeszli do Polski. Złapali ich pogranicznicy z placówki w Górowie Iławeckim. W Górowie funkcjonariusze mają do dyspozycji aż trzy landrovery, dżipa, trzy quady, pojazd obserwacyjny, siedem motocykli i psa patrolowo‑obronnego. Kolejny owczarek już się szkoli. Bo psy to w polskiej straży granicznej ważni funkcjonariusze. Niektóre potrafią pójść za śladem pozostawionym osiem godzin wcześniej.

Mało pracy mają natomiast nad Bałtykiem, gdzie po wejściu do Schengen też będzie granica zewnętrzna UE. Tam strażnicy z łodzi patrolowej łapią sporo tak zwanych blind pasażerów, czyli ludzi, którzy niepostrzeżenie wślizgują się na pokład. Większość z nich to Afrykanie. Ujawniają się dopiero po kilku dniach, kiedy nie mają co jeść.

Trudno powiedzieć, o ile zwiększy się liczba nielegalnych imigrantów po wejściu Polski do strefy Schengen. Teraz pojawiają się, gdy w ich kraju nasilają się konflikty. Strażnicy mówią jednak, że czasem nie rozumieją ich motywów. Jak w tym dowcipie, który opowiedział mi komendant Dumicz z placówki w Woli Uhruskiej: Siedzą dwa polskie zające nad Bugiem, patrzą, a tam z Ukrainy biegnie trzeci. Tak się rozpędził, że prawie przefrunął nad wodą i zaraz zniknął z pola widzenia. Polskie zwierzaki dogoniły go i pytają: „Ty, zając, co tak uciekasz?”. „Car wydał ukaz, żeby kastrować wszystkie lwy”. „No, ale przecież ty nie jesteś lwem”. „E, niby nie jestem, ale zanim się wytłumaczę...”.

Katarzyna Jaroszyńska

Kto czego pilnuje

Nasza zewnętrzna granica ma długość 1580,77 kilometra i ochrania ją blisko pięć tysięcy strażników – w sumie w całej Polsce jest ich 17 tysięcy. Z Federacją Rosyjską graniczymy na odcinku 232,04 kilometra. Za tę część granicy odpowiada przede wszystkim Warmińsko-Mazurski Oddział SG, w którym jest 10 placówek. Granica z Białorusią to odcinek 418,24 kilometra ochraniany po części przez Podlaski Oddział SG, który zajmuje się również pilnowaniem granicy z Litwą (104,28 kilometra). Na Podlasiu znajduje się 17 placówek. Fragment granicy z Białorusią ochrania również Oddział Nadbużański. Odpowiedzialny jest też za część granicy z Ukrainą (w sumie 17 placówek). Drugą częścią opiekuje się Oddział Bieszczadzki (13 placówek). Długość polsko-ukraińskiej granicy liczy sobie 535,18 kilometra. Na północy kraju granicą opiekuje się Morski Oddział SG. Zewnętrzna część granicy, czyli oddzielająca Schengen, wynosi w tym miejscu 395,31 kilometra. Strażnicy pracują tam w 13 placówkach i 2 dywizjonach. 
Uprawnienia pograniczników
są bardzo podobne do tych, które ma policja.

Co ma straż graniczna

samochody patrolowo-szosowe 530
samochody patrolowo-terenowe 603
pojazdy specjalne (obserwacyjne, do prześwietlania bagaży itp.) 70
motocykle 970
samochody do przewozu zatrzymanych (więźniarki) 45
skutery śnieżne 90
quady 170
łodzie patrolowe 18
jednostki pływające 52
śmigłowce 12
samoloty 6
psy 460
konie 11

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)