Trzy miesiące niewoli w Iraku
Dla dwóch porwanych w Iraku francuskich
dziennikarzy rozpoczyna się trzeci miesiąc niewoli. Rząd
w Paryżu w minionym tygodniu oświadczył, że zakładnicy żyją, a z
porywaczami nawiązano pośredni kontakt, jednak od tamtej chwili
nie było nowych wiadomości o ich losie.
20.10.2004 | aktual.: 20.10.2004 20:49
Trzymani w niewoli Francuzi to jedni z kilkudziesięciu obcokrajowców, porwanych w ostatnich miesiącach w Iraku. Dla niektórych uprowadzenie zakończyło się szczęśliwie - na przykład dla włoskich wolontariuszek Simony Pari i Simony Torretty, uwolnionych w końcu przez porywaczy. Inni zostali zgładzeni - jak Brytyjczyk Ken Bigley i porwani z nim dwaj Amerykanie.
Francuscy dziennikarze Georges Malbrunot i Christian Chesnot zostali porwani wraz ze swoim syryjskim kierowcą-tłumaczem 20 sierpnia na drodze między Bagdadem a Nadżafem. Do uprowadzenia przyznało się ugrupowanie Armia Islamska w Iraku, znane z innych porwań i egzekucji zakładników.
Wyjście z twarzą?
Nie wiadomo, gdzie są przetrzymywani dziennikarze. Przypuszcza się jednak, że tam, gdzie są najsilniejsze komórki Armii Islamskiej, czyli w Faludży albo Bagdadzie. Są też przypuszczenia, że porywacze byliby skłonni uwolnić zakładników, gdyż naciskają na to umiarkowane ugrupowania islamskie, ale zwlekają, poszukując sposobu "wyjścia z twarzą".
Francuskie władze powstrzymują się od komentarzy na temat losu zakładników, podkreślając za każdym razem, że w ich sprawie konieczne jest zachowanie "dyskrecji i ostrożności". Bardzo powściągliwe są redakcje uprowadzonych dziennikarzy: dziennik "Le Figaro" i Radio France International. Pozostałe media, nie chcąc narazić się na zarzut utrudniania zakulisowych działań władz, nie dociekają, co Paryż robi, by uwolnić zakładników.
Dotąd bezskuteczne okazały się wszystkie spektakularne działania - od apeli polityków francuskich i osobistości świata arabskiego, po misję samozwańczego negocjatora, deputowanego Didiera Julii, który utrzymywał, że ma kontakty z porywaczami, a uwolnienie dziennikarzy jest już bliskie.
Nie pomogły także przesłania kierowane do porywaczy na antenach arabskich telewizji satelitarnych ani dekrety religijne, wydawane przez przyjaznych Paryżowi muzułmańskich duchownych. Fiaskiem zakończyła się podróż do regionu francuskiego szefa dyplomacji Michela Barniera.
Demonstracje solidarności
We Francji, która należała do najbardziej zagorzałych krytyków amerykańskiej inwazji na Irak, porwanie dziennikarzy przyjęto z niedowierzaniem i oburzeniem. Wywołało też wielką falę solidarności z bliskimi zakładników. Organizowane jako znak jedności z nimi demonstracje przyciągały tłumy paryżan. Na paryskim ratuszu do dziś wiszą portrety dwójki dziennikarzy i Syryjczyka.
Kolejna demonstracja odbyła się w południe w Paryżu. Na apel "Reporterów bez Granic" na jeden z placów francuskiej stolicy przyszło około pięćdziesięciu osób. Wiele miało transparenty "To już dwa miesiące". Były też zdjęcia trzech pustych krzeseł z napisem "Uwolnijcie zakładników".
Trzeba, aby porywacze wiedzieli, że Francja stoi murem za rodakami i ich syryjskim towarzyszem - powiedział podczas manifestacji były minister kultury Jack Lang.
Po manifestacji na ulice Paryża rozjechały się samochody-platformy z wielkimi zdjęciami porwanych.
Michał Kot