Trzy lata po inwazji na Irak - miało być inaczej
Przypadająca 20 marca trzecia rocznica inwazji na Irak skłania analityków i komentatorów do melancholijnych rozmyślań o tym, jak operacja "Iracka Wolność" miała przebiegać - i jak potoczyła się w rzeczywistości.
19.03.2006 | aktual.: 20.03.2006 07:58
Do wiosny 2006 roku - przypomina dziennikarz BBC Paul Reynolds - Irak miał stać się pokojową i stabilną demokracją, przykładem dla dyktatur i reżimów autorytarnych na Bliskim Wschodzie. Inwazja miała być tylko wspomnieniem.
Irak ma konstytucje i parlament, ale nie ma rządu
Część planu udało się wcielić w życie. Irak ma konstytucję, a w grudniu przy 75-procentowej frekwencji wybrano stały parlament. Na północy kraju prawie nic nie zakłóca życia Kurdów. Na południu szyici cieszą się z wolności, którą odzyskali wraz z upadkiem swego prześladowcy, Saddama Husajna.
Jednak znaczna część optymistycznych projektów pozostała na papierze, a wydarzenia w środkowej i zachodniej części kraju, zamieszkanej przez uprzywilejowaną za Saddama Husajna arabską mniejszość sunnicką, potoczyły się zupełnie inaczej niż oczekiwano.
Irak wciąż nie ma stałego i skutecznego rządu. Politycy od kilku tygodni spierają się o obsadę urzędu premiera. W Bagdadzie i na terenach sunnickich szerzy się rebelia.
6 mld dolarów co miesiąc
Koalicja wielonarodowa utrzymuje w Iraku 156 tysięcy żołnierzy, w tym 133 tysięcy z USA, choć początkowy plan przewidywał, że już we wrześniu 2003 roku wystarczy 30-tysięczny kontyngent amerykański. Miesięcznie Pentagon wydaje na wojnę w Iraku 6 mld dolarów.
Irak miał po dwóch latach finansować znaczną część kosztów odbudowy dzięki wpływom z eksportu ropy naftowej. Irackie zasoby ropy są ogromne, ustępują tylko saudyjskim. Jednak ataki rebeliantów sprawiły, że wydobycie ropy jest dziś mniejsze niż przed wojną. Zły stan bezpieczeństwa opóźnia odbudowę także innych sektorów gospodarki. Zaopatrzenie w prąd i wodę jest wciąż gorsze niż w ostatnim roku rządów Saddama.
"Dobrą metaforą dzisiejszego Iraku jest ziemia brocząca krwią" [a nie ropą] - uważa amerykański historyk Juan Cole z Uniwersytetu Michigan.
W strachu przed zamachami bombowymi i porwaniem
Od 20 marca 2003 r. zginęło co najmniej 35 tysięcy Irakijczyków oraz 2500 żołnierzy amerykańskich i sojuszniczych, w tym 17 polskich. Mieszkańcy stolicy i prowincji sunnickich żyją w strachu przed zamachami bombowymi i porwaniem, a od niedawna także przed śmiercią z rąk bojówkarzy religijnych: sunnickich lub szyickich.
Po zniszczeniu przez sunnickich ekstremistów 22 lutego szyickiego sanktuarium w Samarze pojawiło się nad Irakiem widmo wojny domowej. Dowódca wojsk USA na Bliskim Wschodzie gen. John Abizaid powiedział 9 marca, że krwawe porachunki między szyitami i sunnitami przyćmiły antyrządową rebelię jako główne zagrożenie dla stabilizacji w Iraku.
Stało się tak, bo Amerykanom nie udało się doprowadzić do kompromisu politycznego między szyicką większością i arabską mniejszością sunnicką - dwiema społecznościami, które po upadku Saddama doświadczyły dramatycznej odmiany losu.
Ciemiężeni dotychczas szyici (60% Irakijczyków) dominują obecnie w demokratycznie wybranych władzach, a arabscy sunnici (20%), sprawujący za Saddama i wcześniej najwyższe stanowiska w armii, służbach specjalnych i aparacie państwowym znaleźli się na marginesie.
Wielu szyitów odnosi się podejrzliwie do sunnitów z dawnej saddamowskiej elity władzy, ci zaś nie mogą pogodzić się z utratą dotychczasowych przywilejów. Nasilające się zamachy ekstremistów sunnickich sprawiły, że u wielu szyitów podejrzliwość przeszła we wrogość. W fali samosądów po ataku na Złoty Meczet w Samarze zginęło prawie 2000 osób.
Minister obrony USA Donald Rumsfeld zapewnia, że choć sytuacja w Iraku jest "bez wątpienia bardzo trudna", to nie ma tam wojny domowej. Administracja USA podkreśla, że przywódcy irackich społeczności etnicznych i wyznaniowych wciąż zgodnie nawołują swoich ziomków i współwyznawców, by nie słuchali fanatyków i zachowali spokój. Wojna domowa już trwa?
Jednak według pesymistów przedłużanie się samosądów może oznaczać, iż szyici i sunnici przestają zważać na apele przywódców. Inni mówią, że naprawdę wojna domowa już trwa, bo tylko tak można scharakteryzować to, co się tam obecnie dzieje.
Każdego dnia w kraju ginie przeciętnie 50-60 ludzi, jeśli nie więcej - powiedział były premier Iraku Ijad Alawi. - Jeśli to nie jest wojna domowa, jeden Bóg wie, co to jest wojna domowa.
Kłopoty w Iraku pogrążają Busha. W najnowszych sondażach tylko 33% Amerykanów dobrze ocenia go jako prezydenta.
Sam Bush w przemówieniu radiowym wezwał w sobotę rodaków, by nie tracili wiary w zwycięstwo w toczącej się tam wojnie. Argumentował, że właśnie obecne walki między sunnitami i szyitami skłonią polityków do przyspieszenia rozmów o utworzeniu rządu jedności narodowej.
Tak czy inaczej optymistyczne cele, które w 2003 roku Waszyngton zamierzał osiągnąć w Iraku w ciągu kilku lat, odsunęły się w bliżej nieokreśloną przyszłość. Amerykańska specjalistka od Iraku Heather Coyne, która od 2003 roku przebywała w Bagdadzie, powiedziała niedawno, że "nie przewiduje żadnej istotnej poprawy w ciągu najbliższych dwóch do trzech lat".
Coyne, której opinię przytacza londyński "Financial Times", dodała, że podziały na tle wyznaniowo-politycznym są tak głębokie, iż przełamanie ich "wymaga całego pokolenia i powolnej budowy społeczeństwa obywatelskiego".