Trzy gatunki wykształciucha
Wykształciuchy Producenci i Wykształciuchy Kolporterzy sprawują funkcję nadzorczo-egzekutorską wobec społeczeństwa. Wykształciuchy Nizinne tworzą publikę.
20.11.2007 12:19
Pojęcie obrazowanszczina wymyślił Aleksander Sołżenicyn. Polski odpowiednik tego słowa – „wykształciuch” – zaproponował Roman Zimand.
W wydanej równo dwadzieścia lat temu słynnej książce „Umysł zamknięty” Allan Bloom tak opisywał liderów kontrkulturowej rewolty w StanachZjednoczonych lat 60.: „Studenci pragnęli dla siebie roli przywódców rewolucji współczucia. Ale przedmiotem ich wielkiej wściekłości i pogardy była amerykańska klasa średnia (...) ci wszyscy prostacy, którzy w Ameryce składali się na większość, nie potrzebując i nie chcąc ani współczucia, ani przywództwa studentów”. Opis ten doskonale zgadza się z pojęciem, które ostatnio wskrzesił Ludwik Dorn.
Typologia wykształciuchów
Wykształciuch to budulec piramidy ideologicznej, na szczycie której sytuują się quasi-intelektualiści – Wykształciuchy Producenci – formułujący nakazy ideologicznej karności (political correctness). Niższy szczebel to znaczna część ludzi mediów – Wykształciuchy Kolporterzy – propagujący te idee na skalę masową w uproszczonej i komunikatywnej formie, alarmując zarazem o przekroczeniach obowiązującego idiomu wyznaczonego przez poziom nadrzędny. Podstawę piramidy stanowią osoby aspirujące do rangi inteligenta, które hołdując modzie na pogardliwy stosunek wobec katolicyzmu oraz idei konserwatywnych (i tolerancję dla wszystkiego, co wskażą im szczeble nadrzędne) podnoszą własną samoocenę. To Wykształciuchy Nizinne, słabo zorientowane w sytuacji politycznej i kulturowej, ale tworzące publikę, która płaci za gazety i książki oraz oklaskuje programy telewizyjne, dzięki czemu prestiż i pieniądze stają się łupem wykształciuchów dwóch wyższych poziomów. Klasycznym tego przykładem jest część widzów programów typu „Szkło
Kontaktowe” (TVN24), którzy dzwonią do telewizji, aby otrzymać nobilitującą pochwałę od prowadzących program. W serwilistycznym kontakcie z mediami Wykształciuch Nizinny rośnie. Tymczasem dwa górne poziomy sprawują funkcję nadzorczo-egzekutorską wobec społeczeństwa. Ustalają, kto powinien być ostracyzmowany, a kto lansowany w mediach, na uczelniach czy przy rozdawaniu grantów i prestiżowych nagród literackich.
Inteligencja
Pojęcie „inteligencja” przywędrowało do nas również z Rosji. Określano tak ludzi różnego pochodzenia – szlachtę, arystokrację, naukowców, studentów – którzy w Rosji carskiej inicjowali ruchy modernizacyjne i wolnościowe. W sensie socjologicznym była to grupa trudno definiowalna właśnie z uwagi na heterogeniczność jej przedstawicieli i ich poglądów. Ludzi tych łączył etos nowoczesności i często poglądy antymonarchistyczne. Opisową frazą, którą można by zastąpić ówczesne określenie „inteligent”, jest „światły umysł”. Nie da się i nigdy się nie udało komunistycznym socjologom (z których wielu przetrwało na swoich stanowiskach do dzisiaj) opisać „inteligencji” w kategoriach doktryny marksistowskiej – z jej frazeologią klasowych interesów, „fałszywej świadomości” itp.
Gdy klasa ludzi światłych została albo wymordowana, albo zrepresjonowana i zepchnięta na margines społeczeństwa, termin „inteligent” odgrywał w ideologii marksistowsko-leninowskiej funkcję protezy zapełniającej lukę w opisie społeczeństwa socjalistycznego. Jego skład to klasa robotnicza i chłopi. Co zrobić z niedobitkami przedwojennej inteligencji oraz ludźmi wykształconymi na potrzeby komunizmu? Ludzie ci stanowili kłopotliwą superatę. Nazwano ich więc „inteligencja pracująca”. Nie ma i nie było nigdy takiej klasy społecznej – poza może „Państwem” Platona – jak inteligencja.
Dziś pojęcie „inteligencja” funkcjonuje jako termin wartościujący, stosowany dla wskazania osób światopoglądowo i aksjologicznie budzących sympatię liderów liberalnej lewicy. Wszystkich tych ludzi łączy ideologia w zdeformowany sposób nawiązująca m.in. do Fryderyka Nietzschego. Dzisiejszy wykształciuch w groteskowy sposób pozuje na nietzscheańskiego nadczłowieka.
Rola Nietschego
Czy Katarzyna Kozyra, feministki, liderzy ugrupowań gejowskich, nieprzejednani pacyfiści, ekolodzy, obrońcy pornografii, „postępowi” dziennikarze i politycy czytali Nietzschego? Tymczasem ich działania i ideologia przypominają parodię myśli niemieckiego filozofa. „My” odkrywamy nowe światy, nowe formy wolności, nowe formy ekspresji, rządzenia, opisywania rzeczywistości. To „my” widzimy głębiej i dalej. I to, co widzimy, wskazuje, że żadne ponadhistoryczne i powszechne normy etyczne nie istnieją. To „my” odsłaniamy i likwidujemy w kulturze coraz to głębsze pokłady irracjonalnego konserwatyzmu i zaściankowości. „My” jesteśmy lepsi od przeciętnego Polaka. Jesteśmy ponad kościelnymi dogmatami i ludowymi mądrościami. Ponad zwodniczym zdrowym rozsądkiem. W Polsce i na świecie trwa wyścig wykształciuchów, którzy dokonują coraz to bardziej ekscentrycznych odkryć. Przeżytkiem jest tradycyjna rodzina, związki heteroseksualne, podział społecznych ról na męskie i kobiece, system sądowniczy i więzienniczny, system
edukacji, tradycyjne cnoty przyzwoitości i dobrego wychowania, jaskiniowa już kindersztuba, ograniczenia dotykające pornografię i obscena w miejscach publicznych, pojęcie obrazy uczuć religijnych itd. Kto wynajdzie i rozgłosi nową formę „antywolnościowej represji kulturowej”, zyskuje prestiż, pisze książki, otrzymuje tytuły i granty – w najgorszym razie dzwoni do „Szkła Kontaktowego”.
Na łamach „Tygodnika Powszechnego” Czesław Miłosz napisał kiedyś, że filozofem najbardziej poczytnym wśród studentów uniwersytetu w Berkeley jest Fryderyk Nietzsche, który szczególną nienawiścią darzył tę część społeczeństwa, którą dzisiaj nazywamy „klasą średnią”, a którą w czasach Nietzschego określano mianem „burżuazja” (fr. bourgeois – mieszczanin). Klasę tę postrzegał jako bezwładną i bezideową masę, która zagubiła klasyczne wartości sztuki i filozofii.
Paradoksalnie krytyka Nietzschego miała w znacznej mierze charakter prawicowy. Wycelowana była w nihilizm społeczeństwa bogacącego się i zabiegającego o komfort codziennego życia – w społeczeństwo masowe i egalitarne, wyzute z zaangażowanej i wzniosłej aksjologii. Szczególną rolę w destrukcji dyktatu takiej zbiorowości – zdaniem Nietzschego – odgrywają artyści. Ludzie stanowiący prawdziwą elitę, która wrażliwością i intelektem przewyższa przeciętnego obywatela. Obrazoburstwo artystycznej bohemy spełnia formę terapii. Odsłania nowe opcje myślowe i kanony estetyczne. Niszczy zasadę automatycznego dziedziczenia światopoglądu. Zachęca do samodzielnego poszukiwania prawdy o sobie i świecie.
Nadczłowiek Nietzschego nie miał być aroganckim egotykiem, snobem czy karierowiczem, ale kimś w rodzaju moralnego i estetycznego rewolucjonisty. Miał kreować własne wartości i nową elitę. Miał być od przeciętnego człowieka lepszy, bardziej wrażliwy, bardziej dostojny. A któż nie chciałby zostać nadczłowiekiem, przynależeć do rasy, która ma rządzić innymi ludźmi?
Z pewnością nadludźmi chcieli być studenci, których opisywał Allan Bloom i których uczył w Berkeley Czesław Miłosz. Jak pisał Paul Johnson, uniwersytety stały się współcześnie kuźnią pogardy wobec przeciętnego człowieka, hołdującego zwykłej przyzwoitości.
Wykształciuch jak kula armatnia
Wspominam tu o teorii „rasy panów” i modzie na nietzscheanizm, wpisane są one bowiem w istotę wielu procesów społecznych. Przeżuty i przetrawiony na humanistycznych wydziałach uniwersytetów, w kręgach postępowych twórców i publicystów Nietzsche zostaje wypluty za pośrednictwem mass mediów i sensacyjnych książek na talerze niedowartościowanych snobów – w postaci atrakcyjnej oferty zmiany tożsamości. Bez historycznych i filozoficznych studiów każdy wzbogacony handlowiec czy absolwent „kulturoznawstwa” może się poczuć kimś lepszym od „moherowych beretów”. Wystarczy obrazić się na większość społeczeństwa, na Kościół, na „sowieckiego człowieka”. Stajemy się wtedy „umysłami krytycznymi”, które wyrastają ponad masy. Wytwarzamy sytuację bezpiecznego antagonizmu. Nie atakujemy bowiem swojego „ponowoczesnego otoczenia”, ale – jak mówiono za czasów Nietzschego – „tych okropnych mieszczan”. Dziś owi „mieszczanie” to ludzie protestujący przeciw znieważaniu symboli religijnych, aborcji, eutanazji, pornografii, bezmyślnemu
abolicjonizmowi czy rezygnacji z dekomunizacji i lustracji.
„Wykształciuch” stanowi doskonałą przeciwwagę dla określenia „oszołom”. Jest słowem-wytrychem o porównywalnej mocy perswazyjnej. Tego rodzaju pojęcia stanowią siedmiomilowe skróty myślowe, zastępują długie wywody, których ponowoczesna umysłowość nie trawi. Dobrze o tym wiedzą postępowcy, chociaż nie chcą publicznie tego przyznać. Czas więc, aby ich oponenci zaczęli wykuwać i konserwować równie skuteczne środki perswazyjne.
Paweł Paliwoda