Trwa proces o pobicie prezesa ZO "Odra" przez stoczniowców
Podczas procesu stoczniowców oskarżonych o pobiciebyłego prezesa tamtejszych zakładów odzieżowych Odra zeznawali dziennikarze szczecińskich mediów. Nie byliśmy aktywnymi uczestnikami tego wydarzenia, naszą rolą jest rejestrowanie wydarzeń - podkreślali świadkowie pytani o przebieg zajścia.
Przed szczecińskim sądem okręgowym toczy się proces siedmiu stoczniowców i jednej szwaczki z zakładów odzieżowych Odra, oskarżonych m.in. o stosowanie przemocy oraz znieważenie byłego prezesa przedsiębiorstwa Henryka W. Do zdarzenia doszło ponad dwa lata temu.
Podczas rozprawy zeznawało pięciu dziennikarzy, w tym fotoreporterzy, dziennikarz radiowy oraz operator telewizji publicznej. To między innymi dzięki ich pracy - jak podkreślali w czasie śledztwa przedstawiciele organów ścigania - udało się odtworzyć dokładnie przebieg zajścia i zidentyfikować osoby, które brały w nim udział.
Nie widziałem dokładnie tego, co się wydarzyło, bo zajmowałem się nagrywaniem - powiedział dziennikarz Polskiego Radia Szczecin Grzegorz Gibas. Gibas pytany przez obrońcę stoczniowców o to, dlaczego nie pomógł Henrykowi W., odpowiedział, że "nie było takiej potrzeby".
Zajmowaliśmy się fotografowaniem, wszystko odbywało się bardzo szybko - zeznawali fotoreporterzy szczecińskich gazet. Fotoreporter "Kuriera Szczecińskiego" Robert Stachnik pytany również o to, dlaczego nie udzielił pomocy poszkodowanemu, odparł, że wykonywał wówczas swoje obowiązki służbowe. Potwierdził swoje wcześniejsze zeznania złożone w prokuraturze, podczas których wskazał na wykonanych przez siebie zdjęciach osoby, które brały udział w incydencie.
Podobnie odpowiedział fotoreporter "Głosu Szczecińskiego" Marcin Bielecki. "Robiłem zdjęcia, ponieważ taką wykonuję pracę" - mówił.
Podczas poniedziałkowej rozprawy salę sądową wypełniły szwaczki z Odry. Jak podkreślały, chciały w ten sposób wesprzeć oskarżonych stoczniowców.
W sierpniu 2002 roku szczecińscy stoczniowcy, aby wesprzeć szwaczki z zakładów odzieżowych Odra, które od pół roku nie dostawały pensji, przyszli po porannym wiecu w stoczni przed budynek spółki. Dostali się do gabinetu prezesa firmy Henryka W. i siłą wyciągnęli go z gmachu, usiłując wsadzić na taczkę. Zdarli z niego marynarkę i koszulę, a następnie pobili. Na końcu obrzucili mężczyznę jajkami. Prezes z obrażeniami głowy, klatki piersiowej i śledziony trafił na sześć dni do szpitala.
Większość oskarżonych mężczyzn nie przyznaje się do zarzucanych im czynów. Twierdzą, że "przyznają się częściowo". Podkreślają, że żaden z nich nie miał zamiaru pobicia W., a "sytuacja wymknęła się spod kontroli". Swoje zachowania podczas zdarzenia określają jako "przypadkowe".
Do znieważenia b. prezesa przyznała się Jolanta R. Wyraziła też gotowość przeproszenia go.
Wszyscy oskarżeni stoczniowcy to pracownicy upadłej Stoczni Szczecińskiej. Decyzją sądu odpowiadają z wolnej stopy, choć prokurator wnioskował o zastosowanie wobec nich aresztu.
Stoczniowcom grozi kara do 3 lat więzienia. Jolancie R. kara ograniczenia wolności i grzywna.
Media, które relacjonowały wydarzenia w Odrze, zwracały uwagę na brak podjęcia jakichkolwiek działań ze strony policji, aby uchronić Henryka W. przed pobiciem. Po publikacjach został odwołany zastępca komendanta miejskiego policji w Szczecinie. Śledztwo w sprawie policjantów, którzy nie pomogli W., umorzono.
Prokuratura Rejonowa Szczecin-Śródmieście oskarżyła Henryka W. o wyłudzanie kredytów, działanie na niekorzyść spółki i naruszanie praw pracowniczych. Jego proces jeszcze się nie rozpoczął.