Trump rozprawi się z Bractwem Muzułmańskim? To może być początek polowania na czarownice
• Donald Trump chce wpisać Bractwo Muzułmańskie na listę organizacji terrorystycznych
• Islamistyczny ruch działa w ponad 70 krajach i jest częścią systemu politycznego w wielu państwach świata muzułmańskiego
• Ruch skierowany jest przeciwko organizacjom muzułmańskim w Ameryce, podejrzewanych przez niektórych o związki z islamistami
• Chodzi o kontrolę amerykańskich muzułmanów - ostrzegają krytycy
• Wobec muzułmanów powinno zastosować się to samo podejście co do komunistów w czasach makkartyzmu - uważa typowana do roli w Białym Domu Clare Lopez
22.11.2016 | aktual.: 23.11.2016 09:12
Donald Trump wielokrotnie w kampanii wyborczej zapowiedział, że rozprawi się z radykalnym islamem. Proponowane przez niego rozwiązania były różnorakie i wielokrotnie komentowane: od tymczasowego zakazu dla wszystkich muzułmanów, przez politykę "ekstremalnego sprawdzania" przybywających imigrantów po tworzenie całego rejestru przebywających w Stanach Zjednoczonych wyznawców Allaha. Ale jest jeszcze jedno rozwiązanie, o którym mówi się zdecydowanie mniej, ale może mieć równie drastyczne konsekwencje. Chodzi o wpisanie Bractwa Muzułmańskiego na listę organizacji terrorystycznych.
Pomysł nie jest inicjatywą Trumpa - wyszedł on od jego republikańskiego rywala w prawyborach, Teda Cruza. Jednak jak zapowiedział jeden z doradców prezydenta-elekta Walid Phares, nowa administracja zrobi wszystko, by zgłoszony do Kongresu projekt wszedł w życie.
Na pierwszy rzut oka propozycja może wydawać się racjonalna: założona w 1928 pan-islamska organizacja dała początek wielu organizacjom terrorystycznym, takim jak Hamas czy al-Kaida, a jej celem jest islamizacja świeckich państw Bliskiego Wschodu (i nie tylko).
- Na poziomie ideologicznym to wyraźny i mocny sygnał, że USA pod nowym kierownictwem będą w ten sam sposób traktować wszystkie radykalne islamistyczne ruchy i ugrupowania, negujące wartości i ideały bliskie cywilizacji Zachodu i w jakiś sposób z nimi walczące - mówi WP Tomasz Otłowski, ekspert ds. Bliskiego Wschodu. - Skoro na liście organizacji uznawanych za terrorystyczne przez USA mamy Hamas, Hezbollah czy Al-Kaida to już dawno powinno znaleźć się na niej Bractwo - dodaje.
W praktyce pomysł może spotkać się ze znacznymi komplikacjami. To m.in. dlatego, że Bracia Muzułmani obecni są niemal we wszystkich krajach świata islamu. W większości z nich funkcjonują jako partia i element systemu politycznego, oficjalnie odrzucając przemoc i ciesząc się poparciem części społeczeństwa. W niektórych - jak Egipt, Tunezja czy Sudan - sprawowały lub sprawują władzę. W innych, sprzymierzonych z USA krajach - jak np. Jordan - są tolerowane. Wpisanie Bractwa na listę organizacji terrorystycznych znacznie skomplikuje i zawęzi pole dyplomacji z krajami regionu. Utrudni też rozmowy w sprawie rozwiązania konfliktu w Palestynie.
Jednak zdaniem Otłowskiego nie musi to mieć jednoznacznie negatywnego wymiaru.
- Ciągłe flirtowanie poprzedniej administracji z “umiarkowanymi” islamistami to praprzyczyna dzisiejszych dramatów w Egipcie, Libii i Syrii. Jeśli teraz to przeciąć, to kto wie - może będzie szansa na jakieś oczyszczenie sytuacji i ponowne nadanie poszczególnym zjawiskom i rzeczom ich właściwych pojęć i znaczeń - tłumaczy ekspert.
Ale prawdopodobnie największe konsekwencje proponowanego prawa mogą odczuć muzułmanie w Stanach Zjednoczonych. Autorem pomysłu wpisania BM na listę jest Frank Gaffney, autor jednej ze spiskowych teorii dotyczących ukrytej roli muzułmanów w Ameryce. Według Gaffneya, Bractwo ma w USA ogromne wpływy i niecne cele, a powiązania z organizacją ma wielu polityków na każdym szczeblu, w tym Barack Obama, który według Gaffneya sam jest ukrytym muzułmaninem i realizuje misję Bractwa. Gaffney, wcześniej doradca Teda Cruza, a teraz przymierzany do zespołu Trumpa, plany nowej administracji wskrzeszenia projektu przyjął z zachwytem. Jego współpracowniczka, Clare Lopez - również kandydatka do podjęcia roli w administracji - podziela jego poglądy i uważa, że konsekwencją pozostawienia amerykańskich muzułmanów samym sobie będzie wprowadzenie szariatu.
Stąd pojawiają się obawy, że ustawa o BM będzie początkiem "polowania na czarownice" wśród mieszkających w USA muzułmanów. Tym bardziej, że projekt ustawy wprost mówi o zamknięciu trzech największych organizacji skupiających muzułmanów, rzekomo powiązanych z Bractwem.
- Ta inicjatywa w praktyce nie ma nic wspólnego z przeciwdziałaniem terroryzmowi czy z jakimkolwiek problemem związanym z Bractwem Muzułmańskim. Chodzi tylko o kontrolowanie amerykańskich muzułmanów - powiedział cytowany przez portal Buzzfeed J.M. Berger, ekspert ds. kontrwywiadu i przeciwdziałaniu ekstremizmowi z Uniwersytetu George'a Washingtona.
Obawy te nie są pozbawione podstaw, bo ludzi wyznających podobne idee do Gaffneya i Lopez jest w otoczeniu prezydenta-elekta więcej. Skrajne poglądy na temat zagrożenia ze strony islamu wydają się wręcz być jednym z kluczy doboru ludzi do administracji. Na jedno z najważniejszych pozycji - doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, powołany został gen. Michael Flynn, który w jednej z wypowiedzi na Twitterze wprost powiedział że "Lęk przed muzułmanami jest RACJONALNY". Sama zaś Lopez - typowana na zastępcę Flynna - stwierdziła, że wobec muzułmanów powinno zastosować takie samo podejście jakie stosowano w epoce makkartyzmu (przesłuchania, poszukiwania wewnętrznego wroga) wobec domniemanych komunistów.