"Trudna budowa zaufania między Polakami a Niemcami"
"Rzeczpospolita" publikuje rozmowę z
byłym prezydentem Niemiec, Richardem von Weizs˝ckerem, który twierdzi, że w naszych wzajemnych relacjach nie jest łatwo, ale nie jest najgorzej.
15.10.2007 | aktual.: 15.10.2007 08:40
Niewielu niemieckich polityków zaangażowało się w pojednanie polsko-niemieckie w takim stopniu jak pan. Relacje między naszymi krajami nie są jednak najlepsze. Czy ma pan poczucie porażki?
Richard von Weizs˝cker: - Nie. Trzeba cierpliwości. Przechodziliśmy już przez różne fazy. Raz było lepiej, raz gorzej. Bywały i kryzysy. Jestem przekonany, że z tych doświadczeń wyciągamy wnioski. Upoważnia mnie to do twierdzenia, że w sumie osiągniemy więcej, niż dziś moglibyśmy oczekiwać.
Czy nie jest paradoksem, że do nieporozumień dochodzi w chwili, gdy Polska i Niemcy są ściśle ze sobą związane zarówno politycznie, jak i gospodarczo? Nie wspominając już o bezpośrednich kontaktach obywateli i wymianie młodzieżowej. W historii nigdy jeszcze nie było takiej sytuacji.
- Obecne nieporozumienia nie wynikają z nastawienia naszych narodów. Są raczej rezultatem trudnej historii naszych krajów. Nie chciałbym sięgać do XVIII wieku, do rozbiorów, ale weźmy bliższe nam czasy: napaść mojego kraju na Polskę w 20 lat po odzyskaniu przez nią niepodległości otworzyła rany, które nadal trudno zaleczyć. Powstał głęboki rów, trudny do pokonania z obu stron.
Z obu stron?
- W wyniku niemieckiej agresji to Polska ucierpiała najbardziej w Europie. Po wojnie Niemcy zostały ukarane utratą wielkich obszarów oraz podziałem narodu na dwa państwa. To utrudniało dialog z Polską. Był on znacznie trudniejszy niż osiągnięcie porozumienia z jakimkolwiek krajem w Europie. Podejmowaliśmy jednak wysiłki. Czynił to Willy Brandt, który w 1970 roku udał się do Warszawy. Jeszcze wcześniej wraz z gronem przyjaciół z kręgów ewangelickich opracowaliśmy memoriał na rzecz uznania granicy na Odrze i Nysie. Pragnęliśmy przekonać niemieckie partie polityczne o konieczności takiego rozwiązania. To był pierwszy krok. Potem biskupi polscy skierowali swój list do biskupów niemieckich. Jednak dopiero powstanie ruchu "Solidarność" zaowocowało zawiązaniem wspaniałych więzów między naszymi narodami, które spajały nawet niewielkie wioski.
Uczestniczył pan jako żołnierz Wehrmachtu, w napaści Niemiec na Polskę w 1939 r. W pierwszych dniach wojny pochował pan w Borach Tucholskich brata. Czy te emocjonalne doświadczenia skłoniły pana do poszukiwania porozumienia z Polską po wojnie, czy też kierował się pan względami politycznymi, myśląc raczej przyszłej pozycji Niemiec?
- Obie te sprawy się przeplatały. W chwili wybuchu wojny byłem niespełna dwudziestoletnim człowiekiem. Wtedy wiedzieliśmy o Polsce tyle co nic. Nauczyły nas doświadczenia. Po wojnie głównym zadaniem dla mego pokolenia stało się doprowadzenie do normalnych sąsiedzkich relacji z Polską. To było piekielnie trudne. Tak jest zresztą nadal. Ciągle jeszcze jesteśmy w trakcie procesu budowania wzajemnego zaufania.
Ile czasu upłynie, zanim relacje pomiędzy naszymi krajami będą podobne do więzi łączących dziś Niemcy i Francję?
- Takie porównania są nieadekwatne. Porozumienie z Francją było o wiele łatwiejsze. Paryż miał własne interesy w rozwoju Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, organizacji sześciu państw, które dały początek procesowi integracji europejskiej. Francja była najważniejszym krajem we Wspólnocie i pragnęła ugruntować swoją pozycję w Europie. Dlatego była gotowa do pojednania z Niemcami. Z Polską było inaczej. Rany z czasów wojny są znacznie głębsze i wciąż wymagają zaleczenia.