Rodzice legendy grudnia '70: kto zabił naszego syna?!
Od 40 lat czekamy na sprawiedliwość. Chcemy wreszcie wiedzieć, kto odpowiada za śmierć naszego syna - mówią rodzice Zbyszka Godlewskiego, legendarnego bohatera "Ballady o Janku Wiśniewskim", którzy uczestniczą w sobotnich obchodach Grudnia '70 w Elblągu.
Zbyszek Godlewski, 18-letni robotnik Stoczni Gdyńskiej, zginął w drodze do pracy 17 grudnia 1970 r. Został postrzelony trzema kulami na kładce nad torami, niedaleko stoczni. Jego śmierć została uwieczniona na słynnym zdjęciu pochodu, niosącego na drzwiach ciało młodego człowieka i okrwawioną biało-czerwoną flagę.
W Elblągu - skąd pochodził i gdzie znajduje się jego grób - odbywają się w sobotę rocznicowe uroczystości poświęcone ofiarom Grudnia '70. Na obchody zaproszono rodziców Zbyszka Godlewskiego.
Izabela Godlewska powiedziała, że obydwoje z mężem nadal czekają na sprawiedliwość i ujawnienie całej prawdy o tragedii sprzed 40 lat. - Niech to się wreszcie skończy. Jesteśmy już w podeszłym wieku i chcielibyśmy jeszcze usłyszeć, że winni zostali osądzeni. Tylko tyle oczekujemy - powiedziała.
Proces oskarżonych za "sprawstwo kierownicze" zabójstwa robotników Wybrzeża w grudniu 1970 r. toczy się przed warszawskim sądem od 2001 r. Na ławie oskarżonych zasiadają: ówczesny szef MON 87-letni gen. Jaruzelski, wicepremier PRL 77-letni Stanisław Kociołek i trzej dowódcy jednostek wojska tłumiących robotnicze protesty. Nie przyznają się do winy.
"Spytałbym gen. Jaruzelskiego..."
Eugeniusz Godlewski, który jest emerytowanym oficerem wojska, był jednym ze świadków w tym procesie. Jak powiedział, gdyby mógł, to zadałby pytanie Wojciechowi Jaruzelskiemu. - Spytałbym, panie generale, kto ma prawo wydać wojsku ostrą amunicję, kto ma prawo wyprowadzenia czołgów na ulice? Kto ma takie prawo? - powiedział Godlewski.
Jak wspominają Godlewscy, o śmierci syna dowiedzieli się z telegramu, który dzień później, w piątek 18 grudnia przysłał kolega Zbyszka ze stoczni. W sobotę od rana szukali go w trójmiejskich szpitalach. W Gdyni Redłowie nie wydano ciała, odsyłając po nakaz prokuratora, a ten kazał im wracać do Elbląga i zgłosić się po dokumenty w poniedziałek.
- W niedzielę wieczorem pod nasz dom podjechała nyska. Jacyś ludzie kazali zabrać ubrania dla Zbyszka i natychmiast jechać na pogrzeb do Oliwy. Wzięli od nas rzeczy, musieliśmy czekać w wozie. Pozwolili go nam zobaczyć dopiero wtedy, gdy wszystko było przygotowane - wspomina Eugeniusz Godlewski.
Według Godlewskich, cmentarz otoczony był wojskiem i milicją, a wszystkie okna w okolicznych domach szczelnie zasłonięte płytami. Na grobie postawiono drewniany krzyż z tabliczką, bez daty urodzin i śmierci, wyłącznie z imieniem i nazwiskiem.
- Potem gdy odwiedzaliśmy grób, za każdym razem znajdowaliśmy dopisek na tabliczce, że zginął od kuli MO. Ludzie odnajdywali te mogiły, mimo, że były porozrzucane po całym cmentarzu - opowiada Izabela Godlewska.
Po trzech miesiącach państwo Godlewscy dostali zgodę na przeniesienie grobu syna do rodzinnego Elbląga. Dzięki temu - jak przyznają - mogli go częściej odwiedzać. Zostały im po nim zdjęcia i kartka pocztowa, której syn nie zdążył już wysłać do domu: "Kochani rodzice! Nie martwicie się o mnie. Byłem wczoraj w Gdańsku, wszystko widziałem. Zbyszek."
Szczególnie ważna jest dla nich "Ballada o Janku Wiśniewskim", napisana przez Krzysztofa Dowgiałłę. Autor nie znał prawdziwego nazwiska zabitego młodego człowieka, użył więc przypadkowego.
- Dla nas od początku było jasne, że chodzi o Zbyszka. Dzięki tej balladzie zostało nam po nim więcej niż rodzinom innych ofiar, o których przypomina się tylko przy okazji rocznic - powiedziała Izabela Godlewska.
Imieniem Zbyszka Godlewskiego nazwano ulice w Elblągu i Zielonej Górze, gdzie się urodził. W 2008 r. został pośmiertnie odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi. A w pobliżu stacji kolejowej, gdzie zginął jest ulica Janka Wiśniewskiego.