Molo w Sopocie podczas sztormu© PAP | Roman Jocher

Czarny scenariusz dla Gdańska i Polski. Za niecałe sto lat

22 października 2021

Gdańsk ogrodzony od Bałtyku wałem z ziemi i betonu. Wrota sztormowe w ujściu Wisły. I klimatyzowane schrony ratujące przed morderczym upałem. To nie science fiction, tylko realny scenariusz dla Polski na najbliższe sto lat. - W prognozach ocieplenia klimatu trzeba uwzględnić ogrzewający się ocean - mówi prof. Jacek Piskozub z Instytutu Oceanologii PAN.

Damian Nowicki, WP Trójmiasto: czy i kiedy Gdańsk, Gdynia i Sopot znajdą się pod wodą?

Prof. Jacek Piskozub, Instytut Oceanologii PAN: Zakładając, że zapowiadane na świecie działania skończą się na obietnicach i kolejnych kampaniach zakazujących plastikowych słomek, a emisja CO2 będzie się odbywać, że tak powiem, "business as usual", to możemy się liczyć ze wzrostem na poziomie metra.

Metra?! Do 2121 roku?!

Metr sam w sobie nie jest aż tak straszny. Ale zimą występują sztormy, które powodują spiętrzenia sztormowe, które dodadzą kolejny metr. Przy dwóch metrach woda się przeleje przez nabrzeża Gdańska. Jeżeli natychmiast nie podwyższymy wałów na Wyspie Nowakowskiej, to zalewanie jej stanie się normą. Zresztą tam już raz się przelało i to bez powodzi rzecznej. Nazwaliśmy to "czysto-morską powodzią". 

Z kolei wiele miejsc w Gdańsku będzie wymagało podwyższenia infrastruktury jeszcze w tym wieku. Nie rozumiem, dlaczego tego się nie robi już dzisiaj, skoro poziom morza już teraz jest wyższy o 30 cm w stosunku do lat wcześniejszych. Mam taką hipotezę, że do Urzędu Miasta - nie tylko Gdańska, ale większości nadmorskich miejscowości - jeszcze nie dotarła ta świadomość, a urzędnicy uważają, że rosnący na świecie poziom mórz nie dotyczy Bałtyku. 

A więc czeka nas podwyższanie infrastruktury miejskiej. Co jeszcze?

Należy zbudować wrota powodziowe i wrota sztormowe przy ujściach Wisły. Podobnie w takich miejscowościach jak Kołobrzeg czy Ustka. Jest to absolutnie kluczowe i powinno zacząć być planowane już teraz, ponieważ będzie niezbędne pod koniec wieku. Inaczej się nie uchroni np. dolnego miasta w Gdańsku. 

Co to są wrota powodziowe i wrota sztormowe?

W najprostszym rozumieniu jest to blokada, którą się zamyka mechanicznie na rzece, jeżeli woda płynie w odwrotną stronę. Mamy takie coś między opływem Motławy w Gdańsku a Żuławami. W momencie, gdy poziom morza staje się wyższy niż na Żuławach, to prąd wody je zamyka.

Gdy wrota znajdują się w górze rzeki, tak jak np. wśród Żuław, nazwa się je powodziowymi, ponieważ myśli się w kategoriach czystorzecznych. Jeżeli wrota leżą totalnie w ujściu rzeki, to na pewno powinny być nazywane sztormowymi.

Jak działają?

Nowoczesne wrota są podnoszone z dna i można je zamykać ręcznie, co się dzieje np. na Tamizie czy w Holandii, gdzie większość rzek ma już takie systemy. Włosi z kolei już je budują, aby chronić Wenecję. Idea jest taka, aby na wszystkich wejściach do laguny stanęły takie wrota, które pomogą miastu przeczekać i de facto przetrwać sztorm bez szkody. 

Śluza Gdańska Głowa na rzece Szkarpawa przy ujściu do Wisły
Śluza Gdańska Głowa na rzece Szkarpawa przy ujściu do Wisły © East News

Czyli istnieje scenariusz, w którym poziom wód dosłownie "zje" molo w Sopocie?

Powiem tak: jeżeli nic się nie zmieni i dalej będziemy emitować tyle dwutlenku węgla, ile emitujemy, to jest to kwestia czasu. Jeżeli nie w tym stuleciu, to w następnym. Pytanie co z samym Sopotem? Zakładam, że przy wzroście poziomu morza od 3 do 5 metrów miasto dalej będzie stać, ale odgrodzone od Bałtyku potężnym wałem z ziemi i betonu. Wszystkie potoki najpewniej zostałyby skanalizowane i dodano by do nich pompy. Gdynia z kolei jest w nie najgorszej sytuacji, ponieważ tam grunt się całkiem szybko wznosi. W najgorszej sytuacji geograficznej jest jednak Gdańsk.

Dlaczego?

Wszystko wzdłuż morza, aż do początków Przymorza: Park Jelitkowo, park Reagana, rejony stadionu, wszystko praktycznie, co jest za Wisłą, łącznie z Żuławami, jest położone bardzo nisko. Główne Miasto na szczęście jest troszeczkę wyżej, bo najpewniej przez stulecia budowało się na własnych gruzach. Najprościej byłoby po prostu zamknąć Wisłę. Dałoby nam to trochę czasu, około kilka dekad, maksymalnie do wieku. W przypadku wzrostu poziomu morza o kilka metrów, co może mieć miejsce na końcu przyszłego wieku, nic już nie wystarczy.

Tak może wyglądać zalany Gdańsk:

Z tego, co pan mówi, czas zacząć się bać.

W naszym raporcie (Interdyscyplinarnego Zespołu doradczego do spraw kryzysu klimatycznego przy prezesie PAN na temat zagrożeń miast wobec kryzysu klimatycznego - przyp. red.) cytujemy szacunki z ostatniego raportu Międzyrządowego Zespołu ds. Zmiany Klimatu (Intergovernmental Panel on Climate Change). IPCC jest przeglądem światowej literatury klimatycznej. Oni sami żadnych badań nie robią, tylko zbierają to, o czym się mówi w literaturze naukowej w ostatnich latach. 

IPCC mówi o wzroście zabójczych upałów o 220 proc. do 2043 roku. Znaczy to, że w 2043 roku temperatura ma być o 220 proc. wyższa w dniach upalnych niż dzisiaj. Trzeba też dodać, że wzrośnie liczba dni gorących. Według scenariusza umiarkowanego liczba dni gorących ma wzrosnąć z 35 dni do 44 dni. To są wstępne wyliczenia, ale warto zwrócić uwagę, że wszystkie scenariusze są zgodne co do jednego: będzie więcej upałów.

Polski na szczęście fale zabójczych upałów jeszcze nie nawiedziły, ale już teraz bardzo wyraźnie widać pewną korelację. Swego czasu chodziłem do kościoła w dużej parafii na Przymorzu. Szczególną uwagę zwracałem, gdy na końcu mszy wymieniano zmarłych. Liczyłem ich, a potem zestawiałem z tygodniowymi wykresami temperatur. Niestety bardzo wyraźnie się to pokrywało.

Prof. Jacek Piskozub (archiwum prywatne)
Prof. Jacek Piskozub (archiwum prywatne)

Co więc robić?

Nie ma uniwersalnego rozwiązania wszystkich problemów stwarzanych przez zmiany klimatu. Jednak w mieście najważniejsze są teraz zieleń i retencja. Z jednej strony powinniśmy jak najbardziej ograniczyć miejską emisyjność dwutlenku węgla, a z drugiej strony zadbać, żeby miasto nie było zwartym, betonowym polem do spływania miejskich powodzi błyskawicznych. 

W raporcie piszecie, że infrastruktura miejska nie radzi sobie już z opadami rzędu 30 mm. A jak wiemy na podstawie statystyk IMIGW z sierpnia tego roku, deszcze potrafiły być wielokrotnie bardziej obfite. Czy trzeba miasto zbudować na nowo?

Parę lat temu mieliśmy w Gdańsku rekordową ulewę, gdy opady sięgały 200 mm. Dla rządzących powinien być to sygnał: im więcej retencji, tym lepiej! Cudów nie ma, a oprócz tzw. małej retencji, czyli np. niewielkich zbiorników, oczek wodnych i stawów, musi być także sprawna kanalizacja, ponieważ przy takich deszczach trzeba odprowadzać wodę wszelkimi ścieżkami. Działania lokalne - jak zadrzewianie, renaturyzacja małych rzek oraz ochrona terenów podmokłych - również trzeba wspierać.

Wysoki stan wody w Wiśle. W ciągu następnego stulecia możemy spodziewać się nasilenia ekstremalnych zjawisk pogodowych - i ulew, i susz
Wysoki stan wody w Wiśle. W ciągu następnego stulecia możemy spodziewać się nasilenia ekstremalnych zjawisk pogodowych - i ulew, i susz © East News | Beata Zawrzel

Czy zerowa emisyjność jest w ogóle realna? 

Jako oceanograf zajmujący się klimatem mogę stwierdzić, że docelowe ocieplenie planety, którego się spodziewamy, będzie o 50 proc. wyższe niż to modelowane, ponieważ ocean się jeszcze nie ogrzał. Skoro historycznie wiemy, że podnieśliśmy temperaturę o 1 stopień, to gdy dołączy do tego ocean, to wyjdzie 1,5 stopnia. Raport IPCC zakłada pięć wariantów przyszłości, zależnych od tego, czy i jakie działania podejmie ludzkość. Już teraz wiadomo, że dwa najmniej złe warianty, zakładające wzrost temperatury rzędu 1,8-2,5 stopnia do końca wieku, wymagają usuwania dwutlenku węgla z atmosfery już w połowie XXI wieku. 

Czy mamy technologię i wiedzę pozwalającą usuwać dwutlenek węgla z atmosfery?

To jest czyste science-fiction. Nie tylko nie mamy technologii, ale brakuje nam woli politycznej, aby się, chociaż zbliżyć do punktu realizacji tych zamierzeń. Chyba że nagle nastąpi jakiś cud i wszystkie kraje na świecie poświęcą kilka procent dochodu narodowego wyłącznie na usuwanie dwutlenku węgla z atmosfery. Te dwa warianty, których warunkiem zaistnienia jest właśnie usuwanie dwutlenku węgla z atmosfery, oceniam jako nierealne. A w nich szacunek wzrostu poziomu wody pod koniec stulecia wynosił około pół metra. 

Sztorm nad Bałtykiem
Sztorm nad Bałtykiem Hubert Bierndgarski/REPORTER

A co my, zwykli ludzie, możemy zrobić, żeby zmniejszyć tę ilość dwutlenku węgla w atmosferze albo przestać ją tak zwiększać? Przestać jeść mięso? Jeździć mniej samochodem?

Ja nikomu nie mówię, żeby natychmiast stał się weganinem albo chociaż wegetarianinem, ale 80% emisji CO2 przy produkcji żywności to jest produkcja mięsa. Holendrzy wyliczyli, że gdyby każdy ich krajan zrezygnował z kotleta czy szynki tylko jeden dzień w tygodniu, to zmniejszenie emisji dwutlenku węgla byłoby porównywalne do miliona samochodów.

Nikomu nie można zakazać jedzenia mięsa, ale trzeba dążyć do zmian obyczajów. Najważniejsze jest dzisiaj przejście z węglowych na jakiekolwiek nieemisyjne źródła energii. Już nawet nie muszą być odnawialne, osobiście nie jestem fanem atomu, ale naprawdę wszystko jest lepsze niż węgiel. Kolejną istotną sprawą jest odpolitycznienie walki ze zmianami klimatycznymi. Nie może być tak, że jedna partia jest za a inna przeciw. Potrzebna jest świadomość, że sprawa dotyczy wszystkich uczestników politycznego spektrum.

To może chociaż warto przestać latać samolotem?

Nie wszyscy chyba będą w stanie być świętymi jak Greta Thunberg i ograniczyć podróże lotnicze. Osobiście mam nadzieję, że wszystko pójdzie w kierunku biopaliw odnawialnych. Będzie to droższe niż ropa, ale przynajmniej bezemisyjne. 

A jakie bezemisyjne źródła energii może mieć Trójmiasto, od którego zaczęliśmy tę rozmowę?

W teorii niby to się u nas już dzieje, ponieważ mamy nad morzem wiatry nie gorsze niż np. w Danii, która przecież przoduje w tej kwestii i wielokrotnie ponad połowa wytworzonej przez nią energii pochodziła z odnawialnych źródeł. Cała Polska raczej nie, ale Pomorze mogłoby być samowystarczalne energetycznie przez znaczną część roku. Niestety skomplikowane procedury oraz słaba wola polityczna wykluczają nas z wariantu, w którym Pomorze czerpie całość energii z wiatraków na lądzie i w morzu. 

Prof. Jacek Piskozub przy pomniku dr. Johna Rae, jednego z badaczy Arktyki
Prof. Jacek Piskozub przy pomniku dr. Johna Rae, jednego z badaczy Arktyki

W filmie "Interstellar" Christophera Nolana świat ma problem, aby się wykarmić. Różne gatunki zbóż i roślin wymierają ze względu na zmiany klimatyczne. Z kolei raport PAN-u podkreśla pogłębiające się pustynnienie Polski, nie tylko centralnej, ale także północnej. Czy nam też, jak w filmie, grozi wymarcie roślin czy zbóż?

Jak najbardziej. Niektóre gatunki warzyw oraz drzew bezpowrotnie mogą zniknąć z Polski. Najlepszym dowodem może być sosna, którą już teraz coraz trudniej znaleźć w lasach, ponieważ najzwyczajniej w świecie za słabo rosną. To się dzieje także w polskim rolnictwie. Żyto na przykład się praktycznie już nie udaje i jest zanikającą uprawą w Polsce. Kiedyś się śmiano z Chruszczowa, że radził sadzić kukurydzę, tymczasem dzisiaj coraz częściej widzi się ją w Polsce północnej. Świetnie rośnie w naszym obecnym klimacie. Rzeczywistość dogania fikcję i niebawem będziemy musieli się nauczyć siać inne rośliny.

Polska to skala mikro w tym raporcie. A jak wyglądają sprawy makro?

Najbardziej przerażające jest to, co może się stać z zachodnią Antarktydą, która jest kluczowym dla nas fragmentem półwyspu. Zachodnia Antarktyda jest przykryta lodowcem. Problem polega na tym, że olbrzymia część tego lądolodu znajduje się pod wodą. Mówimy o głębokości 2-3 kilometrów. I ten znajdujący się w morzu fragment jest podatny na jego ocieplanie. Jeżeli przekroczymy pewien próg ocieplania oceanu, to języki lodu się cofną i nic nie uratuje zachodniej Antarktydy. Wtedy z kolei nawet aktywne usuwanie dwutlenku węgla z atmosfery nie pomoże, ponieważ ten ogromny lądolód się roztopi, a poziom wody na całym świecie podniesie się o około 6 metrów. Gramy o bardzo wysoką stawkę. Jesteśmy jak saper na polu minowym, który nie wie, czy pocisk jest pół, czy dwa metry od niego. 

Czy ten saper ma szansę przez to pole minowe przejść bez szwanku?

Greta Thunberg powiedziała, że są klimatolodzy, którzy mówią o klimacie i są politycy, którzy nic nie mówią o klimacie, ale jedni i drudzy nie robią nic. Choć w wielu miejscach świata odczuwalna jest już atmosfera zbliżającego się zagrożenia, którego nie potrafimy sobie wizualizować, to nawet Nowa Zelandia, która jest uważana za czempiona dekarbonizacji, w ostatnim roku zwiększyła swoją emisję o 2 proc. Wierzę jednak, że w końcu ta wrażliwość przejdzie od zwykłych ludzi, którzy kupują to mięso, poprzez firmy, które je produkują, aż na polityków, którzy za mięsem lobbują. To, czy na koniec wieku będzie źle, czy tragicznie, to zupełnie inna kwestia. Uznam za sukces, jeśli pod koniec stulecia będzie tylko źle, ponieważ naprawdę może być tragicznie. 

Aktywistka klimatyczna Greta Thunberg na konferencji klimatycznej Narodów Zjednoczonych w 2019 r.
Aktywistka klimatyczna Greta Thunberg na konferencji klimatycznej Narodów Zjednoczonych w 2019 r. CRISTINA QUICLER

Gdyby miał pan możliwość zamieszkać w dowolnym miejscu na Ziemi, to gdzie?

(śmiech) Mieszkałem jakiś czas w Kalifornii i bardzo mi się tam podobało, ale tamtejsze gigantyczne pożary lasów każą mi się zastanowić, zanim podejmę spontaniczną decyzję o powrocie. Z perspektywy klimatycznej Polska nie jest złym wyborem miejsca do życia. U nas jeszcze przez jakiś czas nie będzie za gorąco i za sucho. Dotąd fale śmiercionośnych upałów nas omijały. Wokół padały rekordy temperatury, u nas jeszcze nie. Mieliśmy szczęście. Na razie.

Skoro mowa o zabójczych upałach: raport mówi także o adaptacji do nowych warunków. Jak wygląda adaptacja do. 36 stopni Celsjusza, które mamy już regularnie każdego lata?

Gdy kilka lat temu Kanadę zalała fala takich właśnie niebezpiecznych upałów, rządzący zdecydowali, że wszystkie miejsca posiadające klimatyzację tj. biblioteki, galerie handlowe, urzędy, staną się "schroniskami dla ludzi". Guardian czy BBC podawało dramatyczne obrazy ludzi koczujących w schroniskach nazywanych "cooling station" (tłum. red. stacja chłodzenia). Myślę, że nasza sytuacja będzie podobna. Trzeba będzie zacząć myśleć o "schroniskach dla ludzi" w Polsce. Całkiem realistyczny wydaje mi się scenariusz, w którym podczas kolejnej fali upałów ludzie będą szukać schronienia np. w Galerii Przymorze.

Wracając na chwilę do wymarzonego miejsca. Wykazano, że człowiek, który, jak wiadomo, chłodzi się przez pocenie, nie jest w stanie przeżyć więcej niż kilka godzin w temperaturze 35 stopni przy ekstremalnej wilgotności. A są już w tej chwili rejony świata, np. Zatoka Perska, południe Pakistanu czy Indii, w których takie temperatury staną się normą. Jest prawie pewne, że kraje, położone w miejscach, gdzie pustynie graniczą z morzami i często występują równocześnie wysoka temperatura i wilgotność, w ciągu kilku lat będą miały ten problem. Coraz realniejszy staje się scenariusz, w którym w ciągu najbliższych dekad Europa stanie się azylem już nie tylko ekonomicznym, ale także klimatycznym. Wolę nie myśleć o migracjach, jakie to spowoduje. 

Panie profesorze, czy ma pan dzieci?

Dorosłe dziecko. I wnuczkę.

Czy boi się pan o świat, w którym pana wnuczka będzie żyć już jako dorosła kobieta?

Oczywiście, ponieważ ona będzie miała gorzej. Jej pokolenie będzie spłacało planecie dług, który my zaciągnęliśmy. To my zużywaliśmy zasoby, ale oni za to zapłacą. To oni będą musieli wysysać z atmosfery dwutlenek węgla, który my wesoło w nią pompujemy.

Kilka razy miałem okazję spotkać się z młodzieżą na panelach i debatach klimatycznych. Bardzo budujące było odkrycie, jak ogromną świadomość posiadają na temat zbliżającej się katastrofy klimatycznej. Naprawdę niewiele musiałem uczyć tych młodych ludzi, ponieważ oni wszystko wiedzą. Problem jest ze starszym pokoleniem, które dzisiaj podejmuje decyzje. 

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (308)