Tragedia z Węgier może powtórzyć się w Polsce?
- W Polsce nawet potencjalnie nie ma takiego zagrożenia wyciekiem toksycznej substancji jak na Węgrzech – mówi Wirtualnej Polsce Marek Kłoczko, sekretarz generalny Krajowej Izby Gospodarczej. Wyjaśnia, że do zbiornika na Węgrzech od dziesięcioleci były zbierane specjalne odpady. Wiązało się to ze specyficzną, jeszcze XIX-wieczną technologią produkcji aluminium z tlenku glinu.
06.10.2010 | aktual.: 15.10.2010 10:15
W poniedziałek z przerwanego zbiornika w zakładach Ajkai Timfoldgyar na Węgrzech, doszło do wycieku ok. 700 tys. metrów sześciennych toksycznej substancji zawierającej ług i metale nieżelazne. Zalała miejscowości Kolontar, Devecser i Somlovasarhely. Zanieczyściła również rzekę Marcal. Wśród poszkodowanych są ofiary śmiertelne.
- W Polsce nie mamy tlenku glinu, z którego było wyrabiane do produkcji aluminium na Węgrzech. To jest XIX-wieczna metoda, której w Polsce się nie stosuje – mówi Marek Kłoczko, sekretarz Generalny Krajowej Izby Gospodarczej. Zapewnia, że przy każdym dużym zakładzie, w którym używane są substancje o toksycznym znaczeniu, zachowywana jest ostrożność, są też specjalne kontrole. Tym bardziej, że może dojść do pomniejszych awarii, jak choćby kotła czy instalacji. A te także niosą za sobą potencjalne zagrożenie dla środowiska i człowieka.
Również wszędzie tam, gdzie używa się amoniaku czy substancji trujących - choćby przy hutach, zakładach azotowych, w których produkowane są sztuczne nawozy – dba się o wysokie standardy bezpieczeństwa.
Przy czym, mówi ekspert KIG, jeżeli w ogóle mówimy o potencjalnych zagrożeniach, to najbardziej zagrożone w Polsce są obszary na których znajdują się duże zakłady. Jak Petrochemia Płocka, Zakłady Azotowe w Puławach, Zakłady Chemiczne POLICE, Zakłady Chemiczne w Pionkach, bądź we Wrocławiu.
Kłoczko uważa, że w Polsce nawet potencjalnie nie ma zagrożenia tak dużą katastrofą jak ta na Węgrzech. – Po prostu nie ma u nas tak dużych zakładów z toksycznymi substancjami jak tam – mówi i dodaje, że zakłady, w których używa się potencjalnie niebezpiecznych substancji, mają specjalne czujniki. Choćby w przypadku niekontrolowanego wycieku, czy – jak się zdarza – rozwiercenia przez kogoś rury z ropociągiem.
A jakie substancje znajdujące się w polskich zakładach stanowią największe potencjalne zagrożenie? Przede wszystkim wszystkie palne gazy (grożą pożarem), środki toksyczne i substancje mogące jak amoniak zatruć powietrze, wymienia Kłoczko.
- Niebezpieczeństwo niosą też powodzie. Na zalanych obszarach może dojść do uszkodzeń powodujących lokalne zagrożenia. Spowodowane na przykład wyciekiem jakiejś substancji – mówi ekspert KIG.
Zaprzecza, żeby w Polsce było wiele nielegalnych fabryk czy zakładów produkcyjnych, w których przechowywane byłby toksyczne substancje. - Nawet jeśli jakaś firma działa nielegalnie, to zajmuje się ona zwykle bardzo prostymi technologiami. Jest tam również mały zespół, nie przekraczający kilku pracowników. Potencjalnego zagrożenia dla środowiska więc nie stanowi. Jeśli już, to raczej dla systemu fiskalnego – mówi Kłoczko.
Zapewnia, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat w Polsce ogromnie zmieniły się technologie produkcji i zabezpieczeń. Zostały przyjęte wysokie standardy, są dość rygorystyczne kontrole zarówno odpowiednich służb (m.in. pożarnej czy inspekcji pracy)
obowiązują więc standardy z rozwiniętych krajów europejskich. A to minimalizuje ryzyko różnego rodzaju katastrof.
Przy czym katastrofa ma to do siebie, że występuje w miejscu, gdzie nikt się jej nie spodziewa, zauważa ekspert KIG.
Anna Kalocińska, Wirtualna Polska