Tragedia w Domu Dziecka
Szesnastoletnia wychowanka Domu Dziecka na gdańskiej Oruni prawdopodobnie przedawkowała narkotyki. Jej zwłoki znaleziono na klatce schodowej jednego z budynków przy ulicy Ptasiej. Dokładne przyczyny śmierci dziewczyny wyjaśni sekcja zwłok oraz śledztwo wszczęte przez policję - pisze "Dziennik Bałtycki".
17.05.2005 | aktual.: 17.05.2005 07:56
Do tragedii doszło wczoraj rano około godziny 4. Na razie nie wiadomo, skąd dziewczyna miała narkotyki i czy była tego dnia z innymi osobami. Jedno jest pewne, 16-letnia Anna K. była na ucieczce z Domu Dziecka i nie była to jej pierwsza eskapada. Dziewczyna wielokrotnie zatrzymywana była przez policję i odstawiana z powrotem do domu. Zdarzało się nawet, że dwie godziny po powrocie znowu uciekała. - Często wałęsała się po ulicach Oruni i centrum miasta - twierdzi jeden z gdańskich policjantów.
Tragedią wstrząśnięci są pracownicy oraz wychowankowie Domu Dziecka. - Cały czas nie mogę się pozbierać po śmierci Ani - mówi nam Piotr Wróblewski, dyrektor Domu Dziecka przy ul. Brzegi na Oruni. - Ta dziewczynka była bardzo skrzywdzona przez życie. Anna K. trafiła do Domu Dziecka trzy lata temu. Jej matka odsiaduje długoletni wyrok więzienia za spowodowanie śmierci męża i ojca Ani (skazano ją za pobicie ze skutkiem śmiertelnym). Jej opiekunem prawnym była mieszkająca we Fromborku ciotka, która kilka dni temu zrzekła się opieki nad dziewczyną.
Na początku maja tego roku, po kolejnej ucieczce z Domu Dziecka, dyrekcja skierowała Annę na przymusowe badania lekarskie. W ich wyniku w organizmie 16-latki wykryto ślady heroiny. - Kiedy tylko się o tym dowiedzieliśmy, rozpoczęliśmy starania o umieszczenie Ani w ośrodku odwykowym. Niestety, procedury były w toku i nie zdążyliśmy - zapewnia dyrektor Wróblewski. Jego zdaniem, dziewczynka już dużo wcześniej powinna znaleźć się w ośrodku resocjalizacyjnym. - Jej przypadek był rozpatrywany przez sąd w Braniewie.
Zawiła procedura sprawiła, że nie doczekaliśmy się w jej sprawie orzeczenia - dodaje Wróblewski. Jak twierdzą pracownicy Domu Dziecka, Ania odrzucała wszelkie formy pomocy z ich strony. - Staraliśmy się nawet zapewnić jej indywidualną terapię - mówi jedna z pracownic. Tragedią na Oruni wstrząśnięci są urzędnicy miasta, którym Dom Dziecka podlega. - Zginęła dziewczyna, która miała całe życie przed sobą. Co jednak można było zrobić? Prawo nie zezwala na ubezwłasnowolnienie takiej osoby. Jeśli chce wyjść na zewnątrz, nikt nie może jej w tym przeszkodzić - wyjaśnia Błażej Sławikowski z Urzędu Miejskiego w Gdańsku.
Grzegorz Jankowski, Waldemar Ulanowski