PolskaTragedia pod ziemią - zmarł ranny górnik; 2 zaginionych

Tragedia pod ziemią - zmarł ranny górnik; 2 zaginionych

Nie żyje jeden z czterech rannych górników, którzy od nocy byli uwięzieni w kopalni "Krupiński" w Suszcu koło Pszczyny. Górnik zmarł już po tym jak dotarli do niego ratownicy. Trzej pozostali są już na powierzchni, mają poparzone drogi oddechowe. W kopalni jest jeszcze dwóch ratowników, którzy zaginęli w czasie akcji. Wciąż nie ma z nimi kontaktu.

Tragedia pod ziemią - zmarł ranny górnik; 2 zaginionych
Źródło zdjęć: © JSW

- Lekarz stwierdził zgon poszkodowanego górnika. Znajduje się on jeszcze pod ziemią - powiedział wiceprezes.

Ratownicy dotarli do czterech uwięzionych pod ziemią górników w piątek przed godz. 11. Pod ziemią pozostał czwarty górnik, który był w poważniejszym stanie - transportowano go w kierunku szybu. Teraz poinformowano, że mężczyzna nie żyje.

Jak powiedział prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej, do której należy kopalnia "Krupiński" w Suszcu, Jarosław Zagórowski, według wstępnej, powierzchownej oceny trzej górnicy są "w całkiem niezłym stanie". Akcja ratownicza jest kontynuowana - teraz ratownicy mają skupić się na poszukiwaniach dwóch swoich kolegów, którzy w nocy zaginęli w zadymionych wyrobiskach. Nie wiadomo, gdzie są - być może stracili orientację w trudnych warunkach. Byli dobrze wyposażeni, mieli aparaty tlenowe. Do ich poszukiwania w warunkach niedostatecznej widoczności użyta będzie kamera termowizyjna. W czwartek wieczorem w kopalni "Krupiński" w Suszcu pod Pszczyną należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej (JSW)
doszło do zapalenia się metanu. Poparzonych zostało 12 górników.

Stan ciężki, ale stabilny

Stan sześciu rannych z kopalni "Krupiński" przewiezionych do południa do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich (CLO) jest ciężki, ale stabilny - poinformował dr hab. Marek Kawecki. Do piątkowego południa do wyspecjalizowanej w leczeniu oparzeń siemianowickiej placówki przewieziono sześciu górników z "Krupińskiego" - w wieku od 27 do 49 lat. Wszyscy mają zewnętrzne urazy termiczne i oparzenia dróg oddechowych, żaden z nich jednak nie wymagał leczenia na oddziale intensywnej terapii.

- Ich życiu aktualnie nie zagraża niebezpieczeństwo - ich stan jest ciężki, ale stabilny, a rokowanie jest bardzo ostrożne, ale pomyślne. Poddani są badaniom specjalistycznym, konsultacjom, z zamiarem prowadzenia terapii hiperbarycznej w komorze hiperbarycznej - zaznaczył Kawecki.

Jak podkreślił Kawecki, pierwszą kwestią przy leczeniu obrażeń jak te poniesione przez górników, jest doprowadzenie do ostatecznej diagnozy. Dlatego górnicy przechodzą badania m.in. laryngologiczne, pneumologiczne, internistyczne, czy okulistyczne. Wszyscy zostali już m.in. zbadani ultrasonografem i elektrokardiografem, wykonywane są też badania laboratoryjne ich krwi i bronchoskopie, które umożliwiają rozpoznanie oparzeń dróg oddechowych. Kolejnym etapem będzie leczenie hiperbaryczne i miejscowe - na razie specjaliści nie widzą potrzeby wykonywania zabiegów chirurgicznych.

Kawecki wskazał, że poszkodowani mają oparzone od 10 do 50% powierzchni ciała. Według lekarzy, są jeszcze w fazie trwającego ok. 48 godzin tzw. wstrząsu pooparzeniowego. Pod względem oparzeń dróg oddechowych, rokowania chorych rozstrzygają się w ciągu 14 dni - jeżeli w tym czasie nie pojawiają się problemy, sytuacja uznawana jest za opanowaną.

Trudna akcja ratunkowa - gęste dymy i wysoka temperatura

Akcja ratunkowa w kopalni nie jest łatwa. Jak tłumaczyła Talarczyk, poza wysoką temperaturą, w kopalni "są bardzo gęste dymy i prawie nic nie widać". - Warunki panujące na dole są skrajnie nieprzyjazne. Panuje tam bardzo wysoka temperatura - ok. 45 stopni - powiedziała.

W piątek rano dyrekcja zakładu zdecydowała o wstrzymaniu od pierwszej zmiany wydobycia we wszystkich rejonach kopalni. Pod ziemię zjeżdżają tylko ratownicy i osoby odpowiedzialne za utrzymanie bezpieczeństwa pod ziemią. Wszyscy pozostali pracownicy dostają tego dnia płatne urlopy.

Metan zapalił się na poziomie 820 metrów

Do zapalenia się metanu doszło przed godziną 20. na poziomie 820 metrów. W pobliżu były łącznie 32 osoby. 20 pracowników wyjechało po zdarzeniu na powierzchnię bez poważniejszych obrażeń. Siedmiu kolejnych rozwieziono krótko po wypadku do szpitali - czterech do Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich, pozostałych do pobliskich szpitali w Pszczynie i Jastrzębiu Zdroju.

Do ostatnich pięciu rannych górników ratownicy zdołali dotrzeć ponad cztery godziny po zdarzeniu. W nocy trwały starania, by przetransportować ich na powierzchnię i do szpitali. Przed godziną trzecią do siemianowickiej oparzeniówki przewieziono jednego górnika z tej grupy, pozostałych - wobec trwającego pod ziemią pożaru - nie udawało się wydostać z zagrożonego rejonu. * Akcja będzie trwała do skutku*

Życie osób przebywających w szpitalach nie jest bezpośrednio zagrożone, a akcja ratunkowa będzie trwała do skutku - zapewnił prezes JSW Jarosław Zagórowski. - Spośród osób, które wyszły na powierzchnię, sześć trafiło do szpitala w Siemianowicach, dwóch pracowników jest w szpitalu w Jastrzębiu. Z tych osób, które udało się wyprowadzić z kopalni, nic nie zagraża bezpośrednio ich życiu - mówił Zagórowski.

Wiadomo, że górnicy ci mają dostęp do tzw. lutniociągu, czyli przewodu wentylacyjnego, którym dociera do nich świeże powietrze. Choć jest z nimi kontakt, miejsce, w którym się znajdują, jest odcięte przez pożar. W nocy próbowało przedostać się do nich dwóch ratowników, jednak nie doszli do celu, potem kontakt z nimi się zerwał. Wobec pogarszających się warunków: m.in. narastającego pożaru i wysokiego stężenia tlenków, pozostałych ratowników trzeba było wycofać.

W akcji uczestniczy 10 zastępów ratowników

W akcji ratunkowej uczestniczy zmieniając się dziesięć zastępów ratowników - sześć zastępów kopalnianych, dwa z Okręgowej Stacji Ratownictwa Górniczego w Wodzisławiu Śląskim i dwa z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu.

Do kopalni po wypadku przyjechali przedstawiciele właściciela i dyrekcji zakładu, a także Okręgowego Urzędu Górniczego w Rybniku. Po zakończeniu akcji ratunkowej specjaliści będą wyjaśniać m.in., dlaczego niebezpieczna ilość metanu zgromadziła się w jednym miejscu - czy powodem był nagły wypływ, czy też np. niewystarczająca wentylacja. Będą również badać przyczynę zapłonu gazu.

Przedstawiciele nadzoru górniczego ocenili wstępnie, że w "Krupińskim" nie doszło do wybuchu (metan wybucha w stężeniach od 5 do 15%), a do lokalnego zapalenia się metanu. Do ostatniego zapłonu tego gazu, w którym nie zostali poszkodowani górnicy, doszło w połowie marca w katowickiej kopalni "Staszic". Ostatnia spowodowana wybuchem metanu katastrofa górnicza miała miejsce 18 września 2009 r. w ruchu "Śląsk" kopalni "Wujek". W dniu wypadku zginęło tam 12 górników, ośmiu kolejnych zmarło w następnych dniach w szpitalach.

Niebezpieczny metan

Metan to bezbarwny i bezwonny gaz towarzyszący złożom węgla. Im głębiej, tym jest go więcej. Około połowa złóż zaliczana jest do dwóch najwyższych kategorii zagrożenia. Tylko w kilku kopalniach nie ma tego gazu.

Szacuje się, że z pokładów metanowych pochodzi 80% wydobywanego w Polsce węgla. Rocznie we wszystkich polskich kopalniach wydziela się blisko 900 mln m sześc. metanu, czyli średnio ponad 1,6 tys. m sześc. na minutę. Z tego mniej niż jedna trzecia trafia do instalacji odmetanowania. Większość metanu z kopalń trafia do atmosfery drogą wentylacyjną, szkodząc klimatowi - potencjał cieplarniany metanu jest 21-krotnie większy niż dwutlenku węgla. Obecnie efektywność wykorzystania ujmowanego metanu przekracza 50%.

Według danych Wyższego Urzędu Górniczego, od początku roku do końca marca w całym polskim górnictwie doszło do 722 do rozmaitych wypadków, z czego 563 w kopalniach węgla kamiennego. Do 5 maja zginęło 14 górników, w tym dziesięciu z kopalń węgla kamiennego. Ciężkie obrażenia odniosło 6 górników, w tym 4 w kopalniach węgla kamiennego.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (340)