Trafią do aresztu za niepłacone mandaty?
Posłowie ostro biorą się za tzw. handel pudełkowy. Chcą, żeby ulicznym handlarzom, oferującym z kartonów chińskie staniki, nylonowe majtki, czapki i rękawiczki odbierać towar. Co więcej, parlamentarzyści chcą, by "pudlarze" trafiali do aresztu, jeśli nie będą płacić mandatów za handlowanie w niedozwolonych miejscach. Zapisy te mają się znaleźć w znowelizowanym Kodeksie wykroczeń. Zmiany mają wejść w życie od 1 stycznia 2010 roku.
04.11.2009 | aktual.: 04.11.2009 10:06
Handel pudełkowy jest od lat zmorą dużych polskich miast. Władze Łodzi od kilku lat próbują pozbyć się staczy rozstawiających swój towar na chodnikach. Bezskutecznie. Teraz siły z prezydentem Kropiwnickim łączą posłowie. W komisji Przyjazne Państwo powstał projekt nowego kodeksu wykroczeń. Według proponowanych przez posłów przepisów, pudełkowi stacze mogliby trafić do aresztu za handel na chodniku. A straż miejska będzie miała prawo rekwirować ich towar, jeśli okaże się, że handlarze notorycznie unikają płacenia mandatów.
- Właśnie na takie przepisy czekaliśmy od lat. Obecnie obowiązujące prawo wiąże nam ręce w ściganiu pudełkowego handlu. Kary są zbyt niskie, a poza tym ich ściągalność jest znikoma. Wystawiamy mandaty, a handlarze po chwili wracają na stare miejsca i znów sprzedają towar z pudełek - mówi nam Leszek Wojtas z łódzkiej straży miejskiej.
Do tej pory strażnicy miejscy i policjanci mogli ukarać staczy najwyżej 500-złotowym mandatem za handel w niedozwolonych miejscach. Mogli wlepić też taki sam mandat za zaśmiecanie miasta. Szkopuł w tym, że handlarze niewiele sobie z tego robili i zwyczajnie nie płacili mandatów.
- Handluję od 5 lat. Mam jakieś 10 tysięcy złotych długu z tytułu niezapłaconych mandatów. Aż strach pomyśleć co będzie, jak się za mnie wezmą. Ale co mam zrobić, przecież muszę z czegoś żyć. Miałam dwa sklepy spożywcze, ale zjadły mnie podatki. Musiałam zwinąć interes i handlować z pudełek. Czy ziąb, czy skwar. Bez różnicy - żali się pani Dorota, handlująca obuwiem na chodniku przed Pionierem przy ul. Dąbrowskiego. - Jeśli nowe prawo wejdzie w życie, to chyba umrę z głodu - mówi załamana kobieta.
Na Hannie Zdanowskiej, posłance Platformy Obywatelskiej, która będzie sprawozdawcą poselskiego projektu, takie słowa nie robią wrażenia. Zdanowska tłumaczy, że nowe przepisy powstały po to, żeby chronić tych przedsiębiorców, którzy pracują uczciwie. - Jeśli ostro nie weźmiemy się za dziki handel, to tak jakbyśmy na niego pozwalali. Firmy, które działają legalnie, nie są w stanie konkurować ze staczami. Muszą płacić podatki, składki. Handlarze to szara strefa - mówi nam Hanna Zdanowska.
Stacze na słowa posłanki reagują nerwowo. Pani Krystyna handluje od kilkunastu lat. Ma zarejestrowaną działalność gospodarczą. Mówi, że została zmuszona do sprzedaży pudełkowej, bo jej tradycyjne sklepy splajtowały. Kobieta oburza się na samą myśl, że strażnicy miejscy mogliby jej zabierać towar.
- Kupiłam go legalnie, mam faktury. Nie mogą zabrać mi czegoś, co do mnie należy. To łamanie prawa - mówi kobieta, która w pudełkach ma ubrania warte ok. 6 tys. zł.
Hanna Zdanowska odpowiada: jeśli handlarz nie będzie płacił mandatów, będzie tracił towar na poczet kar.