Tożsamości nie powinny kształtować sztywne granice
Idea jest piękna jako "kompletność", gdy nic nie wydaje się zbędne i niczego nie brakuje. A forma - jako "naturalne" i właściwe dla danej rzeczy "ukierunkowanie", jak kod genetyczny, wbudowane w nią i szukające jedynie rozwinięcia. Bądź przeciwnie - forma jako zadanie. Na przykład - jako świadomie zdeformowany skrót (model), istniejący na innym poziomie rzeczywistości, niż obiekt do którego się odnosi.
09.07.2009 | aktual.: 09.07.2009 16:23
Tak rozumiana forma próbuje bowiem wyrazić coś, co w rzeczywistości istnieje inaczej, ale ze względu na ograniczenie środków (na przykład - konieczność pokazania wielowymiarowego i ruchomego obiektu na płaszczyźnie) wymaga właśnie zabiegów formalnych. Jak choćby takich, jakie w swoich rysunkach stosował Leonardo da Vinci, próbujący nie tylko wyrazić ruch, ale też - wydobyć granice formy. Czyli - zakres dynamiki możliwej przy określonych ograniczeniach materii. W tym ujęciu "forma" przejawia się dwojako: jako realny kształt obiektu i - jako jego plastyczna reprezentacja. I w obu znaczeniach nie wyłania się sama i nie stanowi jedynie "cienia" rzeczy, jak w podejściu pierwszym, ale daje się kształtować. Posiada więc własną autonomię i dynamikę.
Pierwsze rozumienie - formy jako naturalnego ukierunkowania materii - pojawia się w estetyce prawosławnej ikony, powtarzającej wciąż ten sam kanon, aby wydobyć w końcu tę jedyną, właściwą formę. A przykład formy jako eksperymentu, który - aby możliwie wiernie odwzorować projekt - musi, paradoksalnie, wprowadzić coś, czego w tym obiekcie nie ma, po raz pierwszy pojawił się w starożytnych egipskich reliefach. Próbuje się tam bowiem wyrazić na płaszczyźnie wielowymiarowość i ruch. I dokonuje się tego poprzez równoczesne zastosowanie wobec poszczególnych fragmentów obiektu odmiennych proporcji. Ten zabieg formalny, wprowadzający coś, czego w obiekcie nie ma, pozwala go wierniej zobrazować. Podobnie zresztą - jak malarski zabieg perspektywy, który też deformuje obraz, żeby był bliższy rzeczywistości.
Poszczególne kultury (w tym - kultury polityczne) odmiennie przeżywają fenomen "idei" i "formy". I, jak myślę, ta właśnie odmienność najlepiej wyraża swoistość każdej z kultur.
I dlatego tak podoba mi się aborygeński obowiązek corocznej, samotnej wędrówki po buszu po to, aby oznaczyć obszar, gdzie znajome melodie (albo właśnie - kody informacyjne odnoszące się do idei i formy) ulegają takiemu rozrzedzeniu, że pojawia się obcość. Tak właśnie, poprzez prawdopodobieństwo natknięcia się na znajome tony, a nie - przez sztywne granice, winno się określać własną, społeczną tożsamość.
Prof. Jadwiga Staniszkis specjalnie dla Wirtualnej Polski