Tortury w domu dziecka
Klęczenie na mrozie z wiadrem pełnym wody, lanie pasem, bicie w mostek – o takich metodach wychowawczych opowiada Bartek, jeden z wychowanków rodzinnego domu dziecka w Rz. koło Koziegłów. Dom prowadziło małżeństwo Halina i Adam Sz.
15.11.2005 | aktual.: 15.11.2005 12:55
Państwo Sz. od lat zajmują się cudzymi dziećmi. Sama Sz. chwali się, że „pomagają biednym dzieciom od 30 lat”. – I nigdy nie było skarg – podkreśla.
Bartek uciekł z rodzinnego domu dziecka, gdy miał 14 lat. Trafił do pogotowia opiekuńczego w Częstochowie. Jerzy Niemiec, dyrektor pogotowia, pamięta Bartka: – To było straszne, co opowiadał ten chłopak. Miałem wtedy kontrolę ze Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego i powiedziałem co usłyszałem. Sprawdzanie nie należało już do moich kompetencji, ale uważam, że Sz. nie powinni zajmować się dziećmi.
Dlaczego żaden z urzędników nie sprawdził, czy to, co mówi Bartek, jest prawdą? Owszem wszyscy „coś” słyszeli, ale „nie są kompetentni”, „to nie ich rejon”. Grażyna Chałupka, obecna dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Myszkowie przyznaje, że „państwo Sz. zawsze sprawiali pewnego rodzaju trudności”.
Śląski Urząd Wojewódzki w Katowicach kontrolował placówkę w 2001 roku dwa razy. Trzecia kontrola nie doszła do skutku. Placówkę rozwiązano. Sz. przenieśli się do innej miejscowości pod Częstochowę, do małej wioski B. Teraz są rodziną zastępczą. Wychowują piątkę dzieci. Państwo miesięcznie płaci im około 3 tys. zł.
W Częstochowskim Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie nie znają historii Bartka. Grażyna Folaron, rzecznik starostwa przyznaje jednak: – Rozmowa z panią Sz. jest zawsze utrudniona. Czujemy pod skórą, że może być coś nie tak, ale nie mamy konkretnych sygnałów.
Halina Sz. twierdzi, że chłopcy ją szkalują, bo są „z patologicznej rodziny”. Maria Keller-Hamela, psycholog z Fundacji „Dziecko Niczyje” w Warszawie: – Ta historia to jeden wielki skandal.
Państwo Sz. przez kilka lat prowadzili rodzinny dom dziecka. Opiekowali się dwójką chłopców i czterema dziewczynkami – siostrami. Kupili zaniedbany dom. Po kilku latach sprzedali go z dziesięciokrotnym przebiciem. Za 180 tys. zł firmie wędliniarskiej. – Tak się spieszyli, że rachunków nie popłacili – opowiada pan Zbigniew, kierownik firmy. – Przychodzili ci od gazu, prądu, wody z ponagleniami, ale myśmy kontaktu z nimi nie mieli. Słyszałem, że okropne rzeczy tu się działy.
Jan Gocyła, sąsiad Sz. z Rz.: – Tak nam było żal tych dzieciaków. Oni mieli zakaz rozmawiania z kimkolwiek. Nawet podwieźć ich do kościoła jak chcieliśmy, nie mogliśmy. A ona mówiła „mają nogi, to niech łażą”.
Bartek uciekł z rodzinnego domu dziecka na rowerze. W domu były kary. Lanie pasem za byle co. Za gorsze przewinienia klęczenie z wiadrem pełnym wody na podwórku. Kilka godzin. – Pamiętam jak bałem się, że mi się zbrudzą skarpetki i odśnieżałem w samych butach – opowiada Bartek. – Miałem chyba wtedy 9 czy 10 lat. Potem uciekł Rafał, brat Bartka. Opowiada jak czekał aż będzie poniedziałek, żeby iść do szkoły. Potem wracali i już czekała robota. – Kury, obora do posprzątania, stawianie płotu. Nagród nie było – opowiada. – Rower, który dostałem z zaprzyjaźnionego domu dziecka widziałem tylko z daleka. Koła rozkręcili, bo potrzebowali sobie wózek zrobić do roboty.
Sz. mają dobrą opinię. Dostali Order Uśmiechu, szwedzka fundacja Quiz przydzieliła im 15 tys. zł, potem ok. 10 tys. koron szwedzkich. Na każde dziecko płaci państwo. Miesięcznie jest to kilka tysięcy złotych. Pomaga także gmina – płaci rachunki za prąd, wodę, nawet ogrodzenie ufundowali. – Tu była ruina – Jan Gocyła wskazuje ręką dom. – Ale im dzieci zrobiły pałacyk.
Rodzinny dom dziecka prowadzony przez Sz. rozwiązano. Powód – Adam Sz. nie miał średniego wykształcenia. Jadwiga Soczówka, przewodnicząca w Sądzie Rodzinnym w Myszkowie: – Tę rodzinę mieliśmy krótko. Przyszli do nas już z dziećmi, ze Śląska, jako rodzinny dom dziecka. W wywiadach dzieci nie skarżyły się. Nie wiemy nic na temat państwa Sz. Do nas przychodzą tylko teczki dzieci. Potem, jak się przeprowadzili do B., trafili do rejonu sądu w Częstochowie.
Rodzinny dom dziecka w Rz. podlegał Powiatowemu Centrum Pomocy Rodzinie w Myszkowie. Grażyna Chałupka, obecna dyrektor po analizie dokumentów przyznaje, że „państwo Sz. zawsze sprawiali pewnego rodzaju trudności”. Na przykład nie zgłosili Centrum ucieczki Bartka. Fakt ten wyszedł podczas rutynowej kontroli, po miesiącu. Okazało się też, że Adam Sz. złożył w sądzie wniosek o zrzeczenie się praw do opieki nad Bartkiem. Państwo Sz. mieli o Bartku jak najgorsze zdanie. Że sprawiał kłopoty wychowawcze, że kradł w szkole. – Diametralnie różna jest opinia pogotowia opiekuńczego, do którego trafił chłopak – mówi dyr. Chałupka. – Miły, pracowity, zdyscyplinowany. Można się domyślać skąd tak różne opinie.
Kontrolą rodzinnego domu dziecka w Rz. zajmował się również Śląski Urząd Wojewódzki w Katowicach. Było to dwa razy w 2001 r. Zostały wydane zalecenia pokontrolne, gdyż stwierdzono kilka nieprawidłowości m.in. co do jakości wyżywienia i braku kontaktu z rodzicami biologicznymi dzieci. – Trzecia kontrola w grudniu 2001 nie doszła do skutku. Kontrolerzy nie zostali wpuszczeni do placówki – przyznaje Ewa Chrost, zastępca dyrektora wydziału polityki społecznej ŚUW w Katowicach. – Pani Sz. stwierdziła, że rozwiązują placówkę. Protokoły i zalecenia pokontrolne Urząd przesłał do starostwa powiatowego w Myszkowie. Z chwilą likwidacji placówki przestała istnieć podstawa do jej kontroli przez naszych pracowników.
Częstochowskie powiatowe centrum pomocy rodzinie nie słyszało o skargach Bartka i Rafała. Prowadzi rodzinę od 2004 r. jako zastępczą. Grażyna Folaron, rzecznik starostwa: – Rozmowa z panią Sz. jest zawsze utrudniona. Niechętnie oprowadza po domu, nie lubi kiedy rozmawia się z dziećmi, chociaż tego nie zakazuje. Dzieci grzeczne. Za grzeczne, za potulne. Też nas to niepokoi. Czujemy pod skórą, że może być coś nie tak, ale nie mamy konkretnych sygnałów.
Rozmowa dzieci z psychologiem, który przyjechał z pracownicą częstochowskiego PCPR, niczego nie dała. Rozmowie przysłuchiwała się Halina Sz. Ludzie ze wsi B. nic na temat małżeństwa Sz. nie wiedzą. Sołtys B.: – Jak po podatek przychodzę, to wychodzi jedna z dziewczynek z pieniędzmi i tyle. Pojechaliśmy do domu Haliny Sz. Nie ma jej. Pod domem spotykamy dwie dziewczynki. Spuszczają głowy, nie patrzą w oczy. – Nam jest tu dobrze – zapewniają cicho. – Wszystko mamy. Chłopaki mieli źle, bo uciekali.
Halina Sz. dowiaduje się, że rozmawialiśmy z dziećmi. Grozi sądem, mówi, że „krzywdzimy dzieci pisząc źle o nich”. Mówi, że chłopcy są z patologicznych rodzin, że pili, że kradli, że się mszczą, że kłamią. – Sąsiedzi też kłamią? – pytamy. – Nic o tym nie wiem – ucina. Halina Sz. podkreśla, że kurator, sąd, pomoc społeczna – wszyscy mają o nich dobre zdanie. Dzieci są czyste, nie głodują, dobrze się uczą. – Wyprowadziliśmy się z Rz., żeby dzieciom stworzyć lepsze warunki do nauki. Tam był fatalny dojazd – tłumaczy Halina Sz.
Bartek i Rafał znaleźli schronienie w gliwickim Domu Dziecka. Mają doskonałą opinię. Wygrywają konkursy, Rafał będzie studiował informatykę, Bartek zaczął wieczorowe liceum. Mówią, że nie kierują się chęcią zemsty. – Widzimy nawet plusy tej szkoły życia – mówi dziś ze spokojem Bartek. – Potrafimy zrobić wszystko. Wolę myśleć pozytywnie o tym koszmarze, który przeszliśmy. Rafał: – Teraz wiemy, że wzięli nas do roboty, nie dlatego żeby dać nam drugi dom.
Powiedziała nam
Maria Keller-Hamela, psycholog z Fundacji „Dziecko Niczyje” w Warszawie:
To jest rozmywanie odpowiedzialności instytucji odpowiedzialnych za dobro tych dzieci. Bardzo niepokojące jest to, że z chwilą przeprowadzenia się do innej miejscowości informacje na temat tej rodziny rozpływają się w niebycie. Że nie ma przepływu informacji i rzetelnej kontroli. Każdy sygnał od dziecka musi być sprawdzony, zweryfikowany. Jeśli byłaby to prawda, to państwo nie powinni już nigdy mieć dzieci pod opieką. Nie rozumiem dlaczego np. dyrektor pogotowia opiekuńczego po tym, co usłyszał od chłopca nie zgłosił sprawy w prokuraturze i do sądu rodzinnego. To jeden wielki skandal. Wszyscy dorośli po drodze są odpowiedzialni za całkowity brak przepływu informacji i nie traktowanie dobra dzieci jako priorytetu.
Prawo i rodzina zastępcza "Opieka nad rodziną i dzieckiem jest w Polsce zadaniem samorządów. Administracji rządowej pozostawiono jedynie stworzenie ram prawnych oraz nadzór pedagogiczny nad realizacją standardów opieki i wychowania w placówkach opiekuńczo-wychowawczych i jakością pracy ośrodków adopcyjno-opiekuńczych. (...) Opieka zastępcza zdecentralizowana, samorządowa, lokalna, ma wszelkie dane by być opieką jakościowo lepszą. Bliskość i pełna wiedza o środowisku mogą pomóc we właściwej diagnozie i w kreowaniu form opieki adekwatnych do potrzeb, a więc bardziej korzystnych dla dzieci. Stworzone już dziś ramy prawne szanse te zwiększają. Prawo jest jednak tylko szansą i samo niewiele przesądza – jego efekt zależy w dużej mierze od tych, którzy go stosują - dr Marek Andrzejewski " Centrum Prawa Rodzinnego i Praw Dziecka Instytutu Nauk Prawnych PAN Wydział Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu. Fragment artykułu zamieszczonego na stronie internetowej Towarzystwa „Nasz Dom”.
Ile w regionie
Na terenie województwa śląskiego znajduje się obecnie 26 rodzinnych domów dziecka. Wszystkie są koedukacyjne. Dysponują 202 miejscami. Tylko jeden z nich jest niepubliczny. Najwięcej tego typu placówek znajduje się na Podbeskidziu w: Janowicach (powiat bielski), Hażlachu (powiat cieszyński), Rajczy (powiat żywiecki), Dzięgielowie (powiat cieszyński) oraz trzy rodzinne domy dziecka w samym Żywcu. Rodzinne domy dziecka funkcjonują też w: Częstochowie, Myszkowie, Pszczynie, Gliwicach, Jastrzębiu Zdroju, Siemianowicach Śląskich, Świętochłowicach, Karchowicach (powiat tarnogórski), Świerklańcu (również powiat tarnogórski), Tarnowskich Górach oraz w Zabrzu i Chorzowie. Trzy rodzinne domy dziecka znajdują się w Rudzie Śląskiej, po dwa w Koszęcinie (powiat lubliniecki) oraz w Rybniku.
Na podstawie strony internetowej Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego
Izabela Kacprzak