PolskaTomasz Wróblewski ujawnia kulisy powstawania tekstu o trotylu w "Rzeczpospolitej"

Tomasz Wróblewski ujawnia kulisy powstawania tekstu o trotylu w "Rzeczpospolitej"

- Prawdą jest oczywiście, że nie mieliśmy ekspertyz, żadnych dokumentów w ręku, dlatego nie wyobrażałem sobie publikacji tekstu w momencie, w którym Czarek się z nim pojawił. Potrzebna była weryfikacja - mówi w opublikowanym na Youtubie nagraniu były już redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" Tomasz Wróblewski. - Seremet ani razu nie zasugerował, że te cząsteczki mogą wskazywać na inne pochodzenie, niż materiał wybuchowy - twierdzi Wróblewski.

Tomasz Wróblewski ujawnia kulisy powstawania tekstu o trotylu w "Rzeczpospolitej"
Źródło zdjęć: © AKPA | Euzebiusz Niemiec

09.11.2012 | aktual.: 09.11.2012 17:10

- Kogoś może zaskoczyć, że człowiek, który dopuścił do druku tekst nazywany największym skandalem medialnym w ostatnim dziesięcioleciu chce teraz mówić o wartościach, o granicach przyzwoitości w mediach, w ogóle o przyzwoitości. Niech tekst "Trotyl na Tupolewie" będzie takim case study, dla tych, którzy oczywiście chcą to studiować, dla tych, którzy żyją z rzucania przymiotnikami, metkowania swoich przeciwników, ale też dla całej reszty, nas wszystkich, która szuka tutaj jakiegoś sensu - mówi Wróblewski.

- Informacje o ustaleniach prokuratorów w Smoleńsku mieliśmy tydzień przed publikacją. Czarek Gmyz kontaktował się ze swoimi źródłami w prokuraturze, zapewniał, że te źródła są w pełni wiarygodne. To nie był początkujący autor - mówi Wróblewski.

- W historii Czarka znaliśmy nie tylko jego, ale i najważniejsze nazwiska osób, z którymi rozmawiał. Prawdą jest oczywiście, że nie mieliśmy ekspertyz, żadnych dokumentów w ręku, dlatego nie wyobrażałem sobie publikacji tekstu w momencie, w którym Czarek się z nim pojawił. Potrzebna była weryfikacja - wyjaśnia.

- Ja nie wierzyłem i nie wierzę w zamach, ale taki dziennikarski instynkt, niepokój nie pozwalał mi bagatelizować takiej informacji. To takie uczucie, które nam dziennikarzom, każe przyglądać się nawet najbardziej sensacyjnej plotce. Zadawać dodatkowe pytania bez względu na to jakie mogą być odpowiedzi i takich odpowiedzi konsekwencje. Już po wybuchu całej afery pojawiły się pytania - ale po co w ogóle było w tym grzebać? "Gazeta Wyborcza" pisała, to było chyba jeszcze przed naszym tekstem "przecież wszystko zostało wcześniej ustalone, zamachu nie było, niech nawet Tusk to głośno powie i zamknie te spekulacje. Nie wiem czy do autorki docierały plotki o nowych odczytach prokuratorów, a jeżeli wiedziała, to czy zabrakło jej tej dziennikarskiej ciekawości, czy może podporządkowała ją poczuciu odpowiedzialności - zastanawia się były redaktor naczelny "Rzeczpospolitej".

Wróblewski opowiada również o spotkaniu z Prokuratorem Generalnym, Andrzejem Seremetem. - Prokurator Seremet od początku był zdenerwowany. Byłem wewnętrznie przekonany, że to (informacje o trotylu - przyp. red.) jest jakaś bzdura i, że zaraz usłyszę, że nie ma śladów trotylu, nie ma nitrogliceryny, a tu padła odpowiedź: tak mamy taką informację od kilku dni, wiemy o wysokoenergetycznych cząsteczkach, które mogą wchodzić w skład materiałów wybuchowych. "Oczywiście - powiedział Seremet - wolałbym, żeby tego nie publikować", ale dodał też, że o wszystkim informował premiera osobiście - relacjonuje Wróblewski.

- Ani razu (Seremet) nie zasugerował, że te cząsteczki mogą wskazywać na inne pochodzenie, niż materiał wybuchowy - twierdzi Wróblewski. "Wiedzieliśmy, że ta informacja wycieknie", miał powiedzieć według słów Wróblewskiego prokurator Seremet.

- Zabrakło pracy zespołu... To był błąd, ja go uznaję. Dlatego oddałem się do dyspozycji rady nadzorczej - powiedział Wróblewski.

- Źródłem Gmyza byli prokuratorzy - ujawnia Wróblewski. Wszystko posiadane informacje Wróblewski przedstawił Grzegorzowi Hajdarowiczowi, nie podając nazwisk informatorów i uzyskał "jednoznaczne przyzwolenie na publikację".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1572)