Tomasz Lis i Jan Pospieszalski znikną z anteny TVP
Na środowej konferencji w gmachu Telewizji Polskiej w Warszawie Janusz Daszczyński podsumował pierwsze trzy miesiące swojej pracy na stanowisku prezesa TVP. Zasugerował, że programy Tomasza Lisa i Jana Pospieszalskiego mogą zniknąć z anteny. W rozmowie z "Presserwisem" potwierdził wprost, że po wygaśnięciu umów z dziennikarzami, nie będzie ich przedłużał. Do sprawy odniósł się sam Lis na Twitterze, pisząc: "Czy ja gdzieś mówiłem, że chcę przedłużyć kontrakt z TVP?".
05.11.2015 | aktual.: 05.11.2015 15:51
Rzeczniczka TVP Aleksandra Gieros-Brzezińska w komunikacie przesłanym redakcji Wirtualnej Polski, napisała, że "nie padła taka deklaracja. "Prezes nie zamierza tych umów wypowiadać. Umowy zawarte są na czas określony, a zatem, tak czy inaczej, wygasną same w terminie przewidzianym przez strony" - czytamy w piśmie.
Dodała, że "zgodnie z zapowiedziami Prezesa, składanymi jeszcze na etapie konkursu na stanowisko Prezesa, docelowo produkcje z zakresu informacji i publicystyki politycznej TVP powinny być realizowane wewnątrz telewizji, nie zaś przez podmioty zewnętrzne. Nie są to jednak zmiany, które można przeprowadzić z dnia na dzień, w trakcie ramówki, kiedy obowiązują podpisane wcześniej umowy. Zmiany można wprowadzać w miarę wygasania umów".
W komunikacie wyjaśniła, że "zmiany dotyczące informacji i publicystyki na antenach TVP już mają miejsce. Są zgodne założeniami, które prezes Janusz Daszczyński złożył jeszcze podczas konkursu na stanowisko prezesa (w kwietniu 2015 - przyp. red.)". Zaznaczyła, że "planowane są kolejne zmiany, nie wszystkie plany można jednak wprowadzić w życie z dnia na dzień, będą one widoczne w kolejnych ramówkach".
Daszyński: odeszliśmy od ringów na rzecz rozmów eksperckich
Na konferencji prasowej Daszyński za swój największy sukces uznał "odtabloidyzowanie" programów informacyjnych oraz odnotowanie wzrostu oglądalności.
- Narracja publiczna jest solą telewizji publicznej i odróżnia ją od telewizji komercyjnych. Wszyscy obawiali się spadku oglądalności, jednak kazałem im robić programy tak, żebyśmy byli z nich dumni. Zamiast wieszczonego spadku, oglądalność poszybowała do góry. Dobrze zdefiniowaliśmy oczekiwania odbiorcy TVP - mówił Daszczyński.
- Mam nadzieję, że zmiany w programach produkowanych przez TVP już widać: odeszliśmy od ringów, na których ścierali się politycy, na rzecz rozmów eksperckich - podkreślił .
Prezes TVP zapowiedział szereg zmian w dalszym funkcjonowaniu stacji. Zasugerował, że programy Tomasza Lisa i Jana Pospieszalskiego mogą zniknąć z anteny.
- TVP powinna być animatorem produkcji zewnętrznych i niezależnych, udostępniać swoją antenę, ale powinna dla siebie zachować segment publicystyki społeczno-politycznej. Powinna samodzielnie produkować takie programy, wykształcić własne autorytety - stwierdził.
- Umów trzeba dotrzymywać, ale kiedy wejdzie ramówka zimowa i potem wiosenna, zobaczycie państwo zmiany - dodał.
Umowa na program "Bliżej" Jana Pospieszalskiego wygasa z końcem bieżącego roku, "Tomasz Lis na żywo" natomiast - niedługo później. Kontrakty na ostatni okres zostały podpisane przez ustępującego prezesa TVP Juliusza Brauna.
Prezes oświadczył, że nie zamierza zmieniać sposobu zarządzania spółką ze względu na zmianę władzy i podkreślił, że PiS nie przedstawiło jeszcze projektów transformacji telewizji. - Zostałem wybrany na cztery lata i tak działam - zadeklarował i dodał: - Byłoby całkowicie nieodpowiedzialne, gdybym zachowywał się w ten sposób, że zaraz nastąpi potop i trzeba uciekać na arkę.
Następnego dnia w rozmowie z "Presserwisem" Daszczyński potwierdził wprost, że po zakończeniu umów z producentami, audycji Lisa i Pospieszalskiego nie będzie ich przedłużał.
Szum medialny na temat kontraktu z TVP Tomasz Lis skomentował krótko na swoim profilu na Twitterze. "Czy ja gdzieś mówiłem, że chcę przedłużyć kontrakt z TVP?" - napisał.
"Dla Lisa nie ma miejsca w mediach publicznych"
O tym, co będzie dalej z mediami publicznymi po przejęciu władzy przez PiS, rozmawiali w ubiegłym tygodniu goście programu #dziejesienazywo.
- Media publiczne są zarówno jak instytucja, która ma robić biznes, jak i instytucja, która ma służyć obywatelom; wyjątkowo chorą strukturą, którą tak naprawdę trzeba wymyślić od nowa - mówił na antenie Wirtualnej Polski Cezary Gmyz, dziennikarz tygodnika "Do Rzeczy". Jego zdaniem, "dla Lisa i Kraśki, którzy zaprzeczyli misji naszego zawodu, nie powinno być miejsca w mediach publicznych".
Jak podkreślał Gmyz, w "wymyślaniu od nowa" mediów publicznych, chodzi o to, by "przywrócić im misję". - A nie o to - używając języka Radosława Sikorskiego - żeby "dożynać watahy" - podkreślał.
Dziennikarz podał przykład niemieckich mediów publicznych, o których kształcie decydują jednocześnie: związki twórcze, partie polityczne oraz stowarzyszenia ( w tym kościoły). - Zorientowano się, że nie istnieje pełna apolityczność, a taka szeroka formuła powoduje, że w niemieckich mediach zachowano pewnego rodzaju pluralizm - przekonywał publicysta.
Drugi z gości, Grzegorz Rzeczkowski, dziennikarz "Polityki" stwierdził natomiast, że po przejęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, zlikwidowana zostanie telewizja w "tym kształcie, który znamy". - Na nowo wszyscy pracownicy dostaną wypowiedzenia, zatrudniani będą wybrani. Także możemy sobie wyobrazić, jak to będzie wyglądało - mówił.
Prowadzący #dziejesienazywo Michał Kobosko zapytał Gmyza, o to, czy jego zdaniem "Tomasz Lis powinien się pakować". - Tomasz Lis zdecydowanie ma się czego obawiać. Dla Lisa i Kraśki, którzy zaprzeczyli misji naszego zawodu, nie powinno być miejsca w mediach publicznych. Ale to nie ja na szczęście będę o tym decydował - odpowiedział dziennikarz.
"Gmyz mówi, że Kraśko i Lis nie mogą pracować w TVP, bo złamali nasze standardy. Wasze pisolubne, włazidupskie standardy z pewnością" - napisał Tomasz Lis na Twitterze, komentując słowa Gmyza w programie WP.
Ostatnio usunięcie programu Tomasza Lisa z ramówki TVP zapowiadali politycy PiS, m.in. Jarosław Sellin, który zarzucił mu, że nieuczciwie traktuje PiS i jest "słabym analitykiem politycznym". Według Sellina najważniejszy program publicystyczny emitowany na antenie telewizji publicznej "nie powinien być prowadzony przez człowieka tak bardzo zaangażowanego po jednej stronie politycznego sporu".